A potem na koniec zaśmiał się źle „he he he”, i to już koniec tej historii strasznej, ona wybiegła na ulicę nieuważnie i przejechał ją tramwaj i karetka w czarnym worku do nieba ją zabrała, a potem mówili, że krew jej przejście dla pieszych z asfaltu wyżarła, do nieba poszła i jeździła z Jezusem za rękę na ołtarzach, bo została patronką od ludzi pozbawionych twarzy od braku akceptacji i degradacji marzeń, EC Powiśle i EC Pitz Patrycja, ziemią się żywi dzisiaj i czy jej nie jest ci żal? Szybko powrócił do samopoczucia Retro Stanisław, z trzecioligową poetką się związał i w Rasterze kafe late pijał, gospodarna była i laskę robić lubiła, wszystkie dziury w majtkach mu zaszyła, wszystkich dziur mu użyczyła, a każdy jego wróg ją chciał wydymać, w programie o śmierci dziewczyny na przejściu wystąpił i okrzyk bólu z siebie na temat tragedii mającej miejsce wydał, w Sony płytę potem wydał i tytuł Roweru Błażeja dla najlepszej płyty otrzymał, ty chciałbyś być nim i teraz jest ci żal, dyplom otrzymał i pojechał na festiwal, na Polsacie miał wielki reczital. J to już koniec tej historii okropnej, zobacz: księżyc już zasnął z rękami na kołdrze, psy śpią, matka śpi, widzisz jest ci tak dobrze, wygrywasz kody i wycinasz nagrody a jutro będzie sobota.

Grudzień, rok czwarty dwa tysiące, miasto Warszawa, państwo Polska, praska architektura końca, („wy tu mieszkacie?!” – zapytał Sławek Sierakowski, wskazując nasze mieszkanie gestem „pomóż ludziom Matko Boska”), tymczasem uwaga psst, ktoś jedzie na rowerze ulicą Jagiellońską, krzywych kółek zgrzyt roweru składanego nieznanej marki Kolbe i może to się wydawać mało interesujące, ale jestem to ja MC Dorota Masłowska, osoba do krytyki skłonna, jakieś skrzynki dziwne wioząca, ale nic, bo nie o personalia tu chodzi, tylko o to, że pod prokuratury budynkiem faceta jakiegoś nagle zmożył sen, ale zbyt było to nagłe, aby mogło być z jego strony celowe, alkoholowego upojenia porywa czasem zew, rezygnujesz z pozycji pionowej przyzwyczajeniu do niej wbrew, chodnik na łono chłodne swe wabi cię, wykorzystuje przewagę, silną grawitację, w jednej sekundzie podejmujesz taką decyzję, chociaż nawet o tym nie wiesz, kiedy już za ciebie sama podjęta jest i wnet alkoholiczna czerń zabiera cię w swój odmęt, tak to jest nadmiernie najebać się, nie mów, że nie wiesz, jak to jest, no więc mówiąc krótko facet, ten przewrócił się a na spodniach jego cień z moczu oddanego zasadom kultury wbrew, bo że żeby nie sikać w spodnie to człowiek najmniej inteligentny nawet wie, od takich decyzji pochopnych raczej wszyscy na co dzień powstrzymujemy się, no ale powiedz to tamtemu pod prokuratury budynkiem na ulicy Jagiellońskiej, skoro on już jest dawno cool kid of death, oziębła latorośl śmierci, choć śmierdzi żywym moczem, i słuchać o niuansach zachowania kulturalnego chwilowo nie chce, fałszywe dylematy czy szczać pod siebie jest uprzejmie czy nieuprzejmie.

I to ci się może wydać mało interesujące, ale jedzie MC Doris rowerem Jagiellońską na rowerze nieznanej marki Kolbe, skrzynki jakieś dziwne wioząc czy jakieś w nich owoce, patrzy a on tak leży na mrozie, zostawiony sam sobie na lodzie w nieprzyjemnym grudniowym chłodzie, dzieci z pobliskiej szkoły imienia Jadwigi wychodzą, śmieją się z faceta, uwagi robiąc niestosowne na temat przez niego oddanego moczu, korzystając z zamknięcia przez niego oczu, i też chce zaangażować się społecznie jakaś przechodząca pani, ale wszyscy czują się oszukani, bo żeby jakaś padaczka, żeby był przynajmniej martwy ale jest tylko pijany tak jak każdy a zresztą jedzie mitu czołg, jedzie mitu tramwaj, muszę spadać, baj baj.

I jedzie MC Doris na rowerze składanym Kolbe, w duchu wymienia słowa okropne, których nie przytoczę: penis i pochwa, chciałaby zapomnieć w jakim kraju żyje strasznym o dziwnej nazwie Polska, w którym jakby jeszcze trwała ciągle jakaś spoza numeracji wojna, że przejechać nie można, bo tu to, a tu coś tam, tu ktoś leży jakieś szkła coś rozbite, jakaś osoba nieprzytomna, moczu zapach i smród, brud, i ekwilibrystyki teraz rób, żeby z tego pijusa powodu nie zrobić na glebę wyłóg, nie powyłamywać sobie nóg o pierwszy grudnia zimny lód, i nie umrzeć tu w chuj z towarzystwem w postaci ten luj. Jedzie MC Doris trawiona przez gorycz: po to się przeprowadzałaś na tę Pragę, żeby składać spojrzeń obojętnych kwiaty na te żałosne ołtarze, patologii ruchome krajobrazy jak lampa przedstawiająca wodospady wszędzie tylko parodie ludzkich marzeń, jadę i myślę w pizdu i jak na złość widzi ona pod kamienicą z numerem piątym jak alkoholiczny wiatr zwiewa z ulicy sąsiada jej pana Wojtka, który tasiemca przypomina z wyglądu, na nogach żołądek, odbierają mu pion alkoholu zwodnicze prądy woła ziemia, porywają grawitacji okrutne szpony drapieżne niewidzialne targają nim pociągi, chtoniczne bóstwa głodne chwytają go za kostki, mimo że jak brzytwy tonący kurczowo łapie się ulicznych latarni, drogowych znaków i budynków wolnostojących.

Penis, penis, cycki i pochwa, chciałaby sobie ona dać zrobić żaluzje w oczach, bo powieki otwierają jej się ciągle, ciągłe humor jej psują dobry te patologii społecznej pod jej własnym domem korowody mogli by już z tym alkoholizmem ciągłym skończyć, wyburzyć te czworaki, to wszystko, zasadzić jakieś klomby i dać żyć ludziom porządnym, myśli sobie ona: penis i pochwa, ile może dziewczyna delikatna to oglądać, codziennie to samo ty twoja patologia, MC Doris zasłony stanowczym gestem zaciąga, o w mordę tak właśnie robi ona, swoją drogą, myślę, skąd ta namiętność do takich negatywnych kłopotów w Dorocie Masłowskiej, na czarno-białe kolorowanki, w czworakach mieszkanko w dzielnicy złej Praga Ochota, i wiem ona w sercu postanawia nagle sobie: z turpistycznymi fascynacjami, szpetotą i negatywnymi świata aspektami zainteresowaniami koniec, czy świat tylko ciemne ma kolory, ile jeszcze mam dostrzegać egzystencji jedynie pesymistyczne strony? Własnym mięsem karmić psychiczne zmory ale nie o tym mowa, już moja w tym głowa, bo nie jest to szczególnie interesujące, jak się po chodniku czołga pan Wojtek sfatamorganizowany sklepu pulsującym neonem Świata Alkohole na Jagiellońskiej, codziennie dzieją się do tej historii analogie, codziennie wieczorem przed sklepem niecierpliwy ogonek po upragnione monopole stoi, stoją chlory, każdy po swoją inną, choć jakże podobną opowieść: „napiłem się i przewróciłem, a potem wstałem i poszłem”, „pobiłem się i zasnęłem, potem wstałem i napiłem, a potem przyszedł Wojtek”, dziwnie zamazane są detale, ale matryca łudząco z innymi zgodna, ile tak się tym interesować można, wypominać Bogu, że ma brudne paznokcie?

Powiedz dziś to MC Doris, cynizmu i pesymizmu ciągłego koniec, czas na uczucia dodatnie i afirmację zastanej rzeczywistości, koniec szorstkich ocen, negatywnej krytyki koniec, bezpodstawnych oskarżeń z użyciem mętnych pojęć, do Afryki sobie pojedź, to zobaczysz, co to znaczy jak człowiekowi życie może zniszczyć brud i choroby brutalne na widelce wojny i stosunki analne, tak ci powiem, człowiekowi drugiemu dobre słowo dać, a nie że wciąż tylko kurwa i jej najlepsza koleżanka mać to jedyne co do powiedzenia innym masz, powiedz to MC Doris, banału się boisz, słów dobrych, o co ci dziewczyno chodzi, czy optymistycznie raz spojrzeć aż tak boli, czy optymistycznie raz spojrzeć ci szkodzi?

Ty byś umiała na pewno dużo lepszy świat wymyślić, nikt w to nie wątpi, ale biednemu Bogu tak świetnie nie wyszło. Ty byś to umiała lepiej zrobić, nikt nie wątpi, ale na co ty sprawiasz osobom starszym przykrości, powiedz MC Doris. Zobaczyć raz stronę świata jasną, jest cień, więc musi być też tu gdzieś światło. Zobaczyć raz stronę świata jasną, cień jest tylko światła ciemnego odmianą.

Grudzień, rok czwarty dwa tysiące, miasto Warszawa państwo Polska, zła dzielnica na literę pe, tu ona pracuje w sklepie, ta Katarzyna Lep, o której jest ta opowieść, tu obok na Jagiellońskiej liczy w kasie pieniądze, sprzedaje chleb, co, źle? Jakie widzisz w tym treści pejoratywne, aspekty świata brzydkie, że dziewczyna drugiemu człowiekowi chleb sprzedaje, gdzie na receptę się chleb wydaje, są takie zimne kraje, a ona nikomu nie odmówi, choćby był brzydko i śmierdząco ubrany dla każdego ten sam chleb kosztujący każdego ceny takle same, choćby chory był i śmierdział, to nikt go od półek nie odpędza z estetycznego względu czy niedemokratycznego punktu widzenia, jeśli ma pieniądze, to nikt tu nie powie mu „dla pana tak ale dla pana nie”, nie wyprosi go Katarzyna Lep z piekarni na Jagiellońskiej z ubraniowych pobudek, bo selekcji nie ma w tym lokalu żadnej. Rozpoczął się grudnia dzień, niebo piękny ma „szarość polska” piwniczny odcień, tak psychodelicznie może być tylko w naszej szarej strefie klimatycznej, elo, Warszawa, z deszczem cichy śnieg, sączą się z drzew czarne liście, orzeźwiający mrozu powiew czujesz na skórze swej, a Murzyn teraz dyszy i zalewa czarnym potem się w swej sferze klimatycznej, widząc halucynacje i fatamorganę, co to za życie tak w gorącym ciągle siedzieć, słońce nadmiernie po oczach oświetla cię, za jasno przecież tam dla normalnego człowieka jest, a u nas jak w piwnicy po ciemku siedzisz sobie przyjemnie, siedzę ja, siedzisz ty siedzi Katarzyna Lep, melodię kolejnego dnia wygrywa na kasie swej, do na prawo jazdy egzaminu pilnie uczy się, mimo że oblała już razy sześć, siódmy zdawać chce, nie zraża jej niepowodzeń matnia i nieudanych porażek sieć, co, źle? Że ma dziewczyna zapał i chęć, polepszy standard polepszy swe życie, w CV będzie miała dodatkowy aspekt i lepszą znajdzie pracę, i co, i źle, nie podoba się? Że nie będzie musiała już tak łazić piechotą wszędzie, od czego odpadają obcasy i podeszwy rozpuszczają włosów kompozycję kwaśne deszcze, niszczy się człowieka kolor, rolują brwi i odklejają rzęsy wygląda się potem jak po wstrząsoelektrach i terapiochemii, wygląda się potem jak po prostu niekoniecznie, komu tak łazić ciągle się chce, noga za nogą się jak przez czyściec się wciąż ulicami wlec, biodegradacji dobrowolnej poddawać się i gówno nieraz też się nawinie psie, a potem to czyść, lecz hałas wiem, oto wchodzi pierwszy klient, drzwi jęknięcie i stęk, monet gorących perkusja i brzęk, w dłoni małej zaciśniętej, kto to jest, kto chce tu kupić pieczywo i chleb? To mały chłopiec, co, źle, nie podoba się? Coś nie tak, że postury jest niewielkiej? A ja mówię: pewnie, niedużym jest być lepiej, duży wzrost sprzyja zahaczaniu się ciągle o zwisające gałęzie, o mebli i framug ostre krawędzie, chorobom sprzyja podeszły wiek, nie ma co przyczepiać się, on wykonuje kupowania wielu pączków gest z dżemem, bo również cukiernicze tu można zaspokoić fanaberie, kupuje o wiele za wiele niż może zjeść, o wiele za wiele, skąd pieniędze ma ten Piotruś na takle frikasy z dżemem za groszy dziewięćdziesiąt dziewięć, to jednego oiro ćwierć, w Niemczech można za to jedną zapałkę i odpowiadającą jej ilość draski mieć, a w Polsce można za to przeżyć cały dzień, tak korzystnie cenowo u nas jest, więc nie narzekaj, żyć tu opłaca się, a on choć ubrany jak miniaturka menel, ofiara braku gustu i estetycznego wyczucia pań w opiece społecznej, to na pączki sobie pozwolić może, wczoraj wieczorem zauważył ze swym starszym koleżkiem jak filmowy utwór kręcą na Inżynierskiej, kabli szpule wydały mu się bardzo piękne i ekipy snujące się szepczące cienie, żmije i krety drabiny i węże, światła i duże cycki aktorek pięknych, wbiegł do wozu, chwycił jakiś kawałek materii i w krzaki z tym popędził, tam z koleżką się swą satysfakcją podzielił, a tamten nawet jej nie przymierzył, tylko go po łbie kartonem po winie „Cherry” zdzielił, co zrobiłeś inteligencji pozbawiony skurwielu, jedziesz na paradę homoseksualnych cwelów? Nie ze mną te numery więc Piotruś z powrotem do wozu dyr dyr dyr ze skradzioną szmatą pospieszył, tam pani siedziała bardzo piękna, i choć miał osiem lat dopiero i siusiaczka jak kredka małego do sikania ledwo zdatnego, to pomyślał jak korzystnie byłoby taką zerżnąć, a potem opowiedzieć wszystko kolegom, jak to jej włożył i że jej pierwszy raz to był, i jak to zrobił, co włożył i do czego, ale nic z tego, bo piękna pani płakała i to przez niego, bo to była sukienka za pięć tysięcy oryginalna od Armaniego, no może tańsza nieco, ale w każdym razie była to kiecka droga, poza tym pożyczona, zniszczona trochę, ale również droga była zupa którą była poplamiona, pani nie mogła się uspokoić i przestać tak szlochać, nikt tu pocieszyć jej nie może, ani producent, ani smaczny katering, ani sympatyczny oświetleniowiec, łzy jej kapią na podłogę i zamieniają się w owady biegające różowe, i uciekają, ale za ten realizm magiczny sorry że takie rzeczy nie dzieją się wiadomo, wracamy do pełnej rzeczywistości w całej ponurej okazałości: „Te kiecke to była swoja?” – pyta chłopiec – „bo odkupić można”, i podaje cenę dwa tysiące, targują się trochę, wreszcie staje na dziesięć pe el en polskich złotych, cała jest, że tak powiem, owca a i wilk ma na trzy browce i cztery pączki, konsumpcji gorączka ogarnąć ich jednak nie zdąża, bo już się kręcą suki jak niebieskie bączki i nici z wydania uzyskanej w uczciwej transakcji kasiorki, ale mija noc, mija ranek i już Piotruś biegnie po z dżemem pączki, taka jest tajemnica tej siły nabywczej w jego małej rączce. I co, i źle? Właśnie dobrze, rzeczywistości dodatnie aspekty i strony dostrzeż: lubi słodycze mały chłopiec i próchnica to jedno owszem, ale trzeba czasem dziecku na przyjemność ulubioną pozwolić, co cię szczęście dziecka boli, MC Doris? Bo próchnica to jedno, ale nie odmówisz mu parę kalorii, czy słodkie nie lubiłaś w dzieciństwie sobie przypomnij, bo co, bo są rzeczywistości pozytywne strony i ty masz i ja też mam tę świadomość, że spożywanie jedzenia to podstawa życia i zdrowia, kamień sam do kieszeni się chowa, a oto Piotruś już dawno poszedł i niech mu Bóg posypie solą życia samoskręcającą drogę, i żeby tylko myl zęby a na pewno będą one zdrowe. Miasto Warszawa, państwo Polska, rok czwarty dwa tysiące, penis i pochwa? Nikt w to nie wątpi, ale dziś dobrą świata stronę zobacz, do afirmacji daj się skłonić, cynizmu koniec, negatywnie krytykować każdy może, wytykać architektoniczną niedbałość, niefortunną przeszłość i na ulicy nieporządek, to temat na kolejną akcję dla „Gazety Wyborczej”, „państwo z klasą” z geograficznym położeniem niekorzystnym zacznijmy wreszcie walczyć Polski, ciągle tylko te akcje, ta defektów wyliczanka ciągła, a co z afirmacją, co z dostrzeganiem dobra?