źle? Źle, że ludzie żyją? Wysyła Stanisław Retro sms do swojej dziewczyny z numeru kupionego w salonie przed chwilą: Tu tata Stanisława. Stanisław nie żyje.”

To chyba nie jest koniec, to chyba jest jakaś nieskończoność, tak cholernie jasną, jasną widzę dziś świata stronę, żadne cycki, żadne ich koleżanki penis w pochwie, 100/o świata aprobata, żadna errata, żadne reklamacje żadne głupie penis żadne prącie, ale niech didżej nie chowa jeszcze gramofony jeszcze widać jeszcze widać jedną pewną osobę, światłem dziwnym z mieszkania oświetloną, o penis cyce pochwa, to przecież MC Doris – Dorota Masłowska, co ona tam robi w grudnia wieczór na balkonie, dlaczego umieściła siebie w swojej książce, co to za dziwny pomysł? Co robi? Stoi. Obok tajemny kartonik, jakiś wyjmuje co chwila obiekt jakby owoc, bierze i małym nożykiem czy szydełkiem wycina otworek, małe dziecko jakby jej stoi obok, jakby niemowlę jakiś tam noworodek, o co może chodzić? Ono też coś tam jakieś nalepki nakleja, coś tam klejem robi, a jeszcze przychodzi co chwila chłopak i coś ciągle nosi, jakieś pudła czy kartony penis w pochwie. Grudzień, Warszawa rok czwarty dwa tysiące, państwo Polska, ulica Jagiellońska, pozytywną raz zobaczyć świata stronę, jest cień musi gdzieś być słońce.

31 grudnia, sylwester. Z każdej strony namawianie cię: ciesz się. Śmiej się, natychmiast tu śmiej się, bo zobacz tu jakie tu tu tu mamy śmieszne. Są dwie opcje i obie są, że chcesz. Chipsy piksy i pepsi. Serpentyna, balonik, konfetti. Cekin. Przebranie za arlekin. Wszystko to dla ciebie, więc bierz, bo jest świetnie. Są dwie opcje i obie są, że chcesz. Zobacz, zobacz jakie tu mamy śmieszne. Wesoła radość i zabawne szczęście. Więc bierz, więc jedz z tej uciętej ręki, bo teraz jest, a zaraz już nie będzie. I będą potem dopytywania jeszcze, jak Stachu spędziłeś sylwester? Bo ja byłem w Manu Chao na desce, w Ping Pong wyrwałem sexi 9 lat Chineczkę, a ty ulicą sobie szedłeś w deszczu, no to świetnie, kolegę zabić szedłeś, no to chyba też bawiłeś się nieźle, nie przecz.

31 grudnia, sylwester. Z powodu konieczności czucia szczęścia jakby w odwecie wszystkie z całego życia przypominają się nagle te złe momenty, czy to zdarzyło się na pewno? Jakieś gwałty morderstwa, eksperymenta na zwierzętach, złe podszepty świństwa szyderstwa, Pałac Kultury w deszczu jak szary tort bez ani jednej świeczki. Jakieś mgły martwą łuską pomruguje Wisła, ta łuska nie przyniesie ci szczęścia w ten sylwester, Stanisław Idź, idź przez szare bagna Warszawy przez śniegi, w koronie z od szampana pozłotek i drucików cierni, zabij go, tego niefajnego kolegę, od razu załatw sprawę w sylwester, a od Nowego Roku będziesz już zaraz dobrym człowiekiem i rzucisz palenie, nie tak będzie?

Sylwester. Podsumowując krótko dotychczasowe treści, ich osią jest bohatera głównego Stanisława Retro ulicami brnięcie w błot odmęcie, przy sporym wietrze i psychicznym zamęcie w celu spowodowania w afekcie ewidentnym kolegi swojego śmierci. Idzie on ulicą w czasie teraźniejszym i wspomina wydarzenia w czasie przeszłym mające miejsce, co zaraz okaże się jeszcze. Informacja ta powstała z funduszy Unii Europejskiej. Ma na celu dostosowanie piosenki do potrzeb osób mniej lub wcale nieinteligentnych. Informacja ta powstała z funduszy Kultury Ministerstwa oraz fundacji „Bez barier porozumienie” Jolanty Kwaśniewskiej.

Sylwester. Od tygodnia w liniach papilarnych zapisana wydarzeń konstelacja niefajna i podejrzana tę całą sytuację zdeterminowała. Jak było? A nie było wcale, miało wyjść coś, niewielkich rozmiarów wałek, mniejsza z tym o co chodziło, tego śmego, figo fago, branżowy wątek, branżowe pewne sprawy, w poszukiwaniu utraconej kasy na badylu dylu dylu z miejscem na Muzycznej Piosenki Liście małe, radzić sobie jakoś trzeba to prawda, żeby cię poza nawias komercyjna kurwa nie wykolegowała, sukcesu ci nie ukradła, to priorytet w życiu wokalisty piosenkarza, i cóż, już-już wszystko prawie się ugrało, sukces był tuż tuż, sprzedaż płyty miała się wzrosnąć i poprawić, koncerty zamówienia, występ w programie i w radiu, no i na rękę gotówka też miała bądź co nie bądź pewna wpadnąć, bo ukryć niełatwo szczególnie z gotówką było u Stacha marnie, ale ktoś nawalił, ktoś inny zdradził, coś komuś wypadło, ten dawał sobie kadzić, ale nie odbiera nagle, telefoniczne zwinął żagle i gdzieś poza zasięg odpłynął, jednym słowem ktoś coś kiedyś tegoś, ale chyba coś nie zazwoiło, a wszystko nakręcać miał jego ten niby menedżer Szymon, nie tak Staszek było? Tak było. Jedno jest pewne – finansowo ostra kiła, brak siły na pieniędzy brak przez Stanisława, 31 grudnia sylwester, miasto Chujnia, powiat Klapa, stolica Polski Warszawa, Północ Praga, uśmiechu atrapa na ustach od rana, zoo za oknem w na strzeżonym osiedlu mieszkania i ryki zwierząt weneryczne znaki zapytania lecące przez niebo, które jak niewyżęta szmata szara, szara ściera wywieszona przez Boga w wyschnięcia celu, o co za poracha, co za niefajny melanż.

Powtórzmy więc raz jeszcze, gdyby więc chcieć streścić powyższego fragmentu treści, ukazany w niej jest z ogólnej perspektywy czas przeszły: główny bohater piosenki w finansowej znajdując się opresji, usiłował poprzez machinacje etycznie niepewne dodać rumieńców przebiegowi swojej kariery zdaje się, że bezskutecznie. Słowo mogące odbiorcy sprawić problemy to „priorytet”:

coś pierwsze, coś najważniejsze. Informacja ta powstała z pieniędzy Unii Europejskiej. Ma na celu obronę praw i potrzeb osób mniej lub wcale nieinteligentnych.

Sylwester. Więc Szymon nie odbiera (ten menedżer) i trudno ukryć teraz, że rzeczywistości stelaż poszedł się jebać w efekcie, aluminiowe rurki na oczach Stacha (który jest głównym bohaterem) pękły brzdęk brzdęk, bezdźwięczny rozległ się brzdęk ich, bezładnego odgłosy z pola bitwy odwrotu materii, przywalonych ofiar” jęki, pięćset jeden, pięć siedem, siedem cztery… hej, jak tam było dalej? Czy ktoś tu sobie robi jaja, halo halo? „Szymon odbierz, to ty?, halo…?”

Staszek dzwonił pod ten numer całe rano, raz za razem, porażka za porażką, sto razy wykręcił i sto razy wysłuchał umizgów lepkich automatycznej sekretarki, „Elo, mówi telefon Szymona, nie mogę teraz odebrać, ale do ciebie zaraz oddzwonię, no to narka”, ale jaja, coś tu się nie zgadza, ktoś cię chyba tu wystawia, chyba cię tu ktoś, własny menedżer, zdradza, chociaż może to wina tego komórasia, możliwość dodzwonienia się Stanisław sprawdza jeszcze z drugiej nokii sto pięćset, którą ma w celu w gry grania, więc z nokii się stara, lecz tego niemożliwość jest coraz bardziej jednoznaczna, bardziej wyraźna z chwili na chwilę, czy to możliwe, czy ludzie wobec ludzi mogą być aż tak nieuczciwi? Tak nieżyczliwi, źli, każdemu w głowie władza, gdzieś coś się wciąż jakaś faktura nie zgadza, jakiś wałek stoi za każdym atomem świata, brat chce z bycia rodzeństwem wykolegować brata i sam być swoim rodzeństwem, niczym nie musieć się dzielić, a najlepiej wszystkich ludzi wykolegować z tego świata i samemu żyć na świecie, dla siebie mieć te wszystkie pieniądze, te wszystkie rzeczy samemu kąpać się w basenie, zamiast przepychać się z plebsem, weź przestań to jakiś przekręt, być takim skurwielem takim mentalnym menelem jak można, a on całe tak rano dzwonił i jeszcze wczoraj, i ile on na to kasoczasu zmarnował, bo że telefonu Szymon nie odbiera to jest czas teraźniejszy ale nakręcanie całej tej sprawy to chyba tygodnia jest kwestia, jeszcze tydzień temu Staszek koło niego, specjalisty wielkiego od nakręcania mediów, który na płytę napisał mu teksty i czasu swojego zapoznał go z kim trzeba, siedzi w jakimś klubie przed zespołu Konie koncertem, stawia mu drinki najlepsze same „Zmierzch o Poranku” pe el en dwadzieścia dziewięć, no napijmy się Szymon, napijmy się za zdrowie mnie i ciebie, i jebie na każdego na kogo Szymon jebie, posługując się w tym celu „echo” swoim mentalnym efektem i wiem „Ci Konie to fajny zespół” – mówi Szymon – „świetną ostatnio nagrali piosenkę, można by tu im nakręcić jakąś karierę”, określając Konie jako fajną kapelę i Stanisław pamięta jak tam siedzi i o mało nie zemdleje, to się bardziej śni czy to się bardziej dzieje, ten chuj skorumpowany ze złamanym żołędziem za pieniądze tu jego chleje i wiem będzie zeru jakiemuś innemu nakręcał o nie nie. „Rzeczywiście, te Konie są świetne”- zgodnie twierdzi Stanisław Retro, a korzystając z pójścia przez Szymona do toalety mówi do stojącej za barem kobiety czy nóż ma czy scyzoryk jakiś pożyczyć mu na chwilę do ręki, ona mówi, że nie może tego zrobić niestety ale on wciąż nalega, „potrzebuje szybko noża mój jeden taki kolega”, bo nieobliczalny był w napadzie zazdrości i ega, więc wreszcie w wyniku pertraktacji dochodzi do noża wydzierżawienia, gdyby jak to wszystko pójdzie wiedział, to by nigdy jej tych 50 zeta kaucji nie dal, ale on tego nie wie, kiedy idzie na ten cały backstage, „organizator”, „vip”,,,organizator” przedstawia się ochronie chłodnie i zwięźle, unikając kontaktu wzrokowego nimi a sobą między i korzystając, że zespół cośtam ustawia na scenie, gitarę jedną z drugą bierze i struny piękne idą do nieba, o nie nie, nie będą miały Konie lepszą od Stanisława Retro płyty podaż i sprzedaż. Ale gdy obcinał te struny czyjś w korytarzu krok zaszmerał, więc on buch nóż pod jakiś od gitary futerał, myk! Jakieś drzwi, jakimś bocznym wyjściem ucieka, coś, ktoś, kiedyś, zadyszka, ciemność, brak oddechu. U sił kresu, echu echu, moralnie bierze może na krechę, ale nie ukradną już mu głupie Konie sukcesu. Jak dostał się z powrotem do środka nie wiedział, w płucach zamieszki, wysypanie zboża na krwiobiegu tory przez komory serca, w klubie krzyk i afera z powodu zespołowi przez sprawców nieznanych strun obcięcia! Kto i kiedy którędy? Kto, by Konie wystąpiły nie chciał? Zagrali więc z playbacku, symulacja piosenek na strun pozbawionych instrumentach, cały wieczór aż ze złości ledwie siedział o ten banknot co w kwestii kaucji przepadł, przebaczyć sobie tego nie mógł, że ten nóż tak bez powodu wyrzucił i tej barmance dał się na tę kaucję wyjebać, a jeszcze wspomnieć trzeba, że przez resztę wieczoru Szymona musiał adorować i chwalić, cukru z lukrem na niego wydalił morze cale, stężenie pochlebstwa wyraźnie jego prawdopodobieństwo podważało, i może nawet bolał go ten niski swej aprobaty realizm, prowizoryczny charakter wygłaszanych superlatyw, a szczególnie gdy powiedział Szymonowi „fajne masz te korale”, a tamten się tak uniósł jakoś, że to jakaśtam mala czy buddyjska jakaś inna chała i odmówił do przymierzenia dania, to poczuł się Staszek tak jakoś niefajnie wcale, że może z rury rozmiarem tu przesadził i grubością nici wygłoszonej aprobaty teraz jak to sobie przypominał, to go krew zalewała, i ta kasa na drinki wydane go teraz bolała, jak kończyna bez powodu amputowana, a zwłaszcza kaucja za nóż do obcięcia strun konkurencji, która w okolicznościach opresji przepadła, bo teraz był 31 grudnia rano, gotówka już być miała już, ale cóż, miała a jej nie ma, a w portfelu same banknoty o niekorzystnym nominale zero, co za chujoza i ściema.