— Twoja kolej, Falka — powiedziała Mistle. - Co każesz sobie wykłuć?
Falka dotknęła jej uda, pochyliła się i przyjrzała tatuażowi. Z bliska. Mistle pieszczotliwie poczochrała jej popielate włosy. Falka zachichotała i bez żadnych ceregieli zaczęła się rozbierać.
— Chcę taką samą różę — oznajmiła. - W tym samym miejscu, co u ciebie, kochana.
— Ależ myszy tu u ciebie, Vysogoto — Ciri przerwała opowieść, patrząc na podłogę, gdzie w kręgu rzucanego przez kaganek światła trwał istny mysi turniej. Można było sobie jedyne wyobrazić, co działo się poza kręgiem, w ciemnościach.
— Przydałby ci się kot. Albo lepiej: dwa koty.
— Gryzonie — odchrząknął pustelnik — lezą do chałupy, bo zima nadciąga. A kota miałem. Ale powędrował gdzieś, niecnota, przepadł.
— Pewnie zagryzł go lis albo kuna.
— Nie widziałaś tego kota, Ciri. Jeśli coś go zagryzło, to smok. Nic mniejszego.
— Taki był? Ha, szkoda. On by tym myszom nie pozwolił łazić mi po łóżku. Szkoda.
— Szkoda. Ale ja myślę, że on wróci. Koty zawsze wracają.
— Dorzucę do ognia. Zimno.
— Zimno. Diabelnie chłodne teraz noce… A przecież to jeszcze nawet nie potowa października… Opowiadaj dalej, Ciri.
Ciri przez chwilę siedziała nieruchomo, zapatrzona. w palenisko. Ogień ożył na podrzuconym drewnie, zatrzeszczał, zahuczał, cisnął na oszpeconą twarz dziewczyny złoty blask i ruchliwe cienie.
— Opowiadaj.
Mistrz Almavera kłuł, a Ciri czuła, jak łzy wiercą się jej w kącikach oczu. Choć przezornie oszołomiła się przed zabiegiem winem i białym proszkiem, ból był nieznośny. Zaciskała zęby, by nie pojękiwać. Ale nie jęczała, ma się rozumieć, udawała, że nie zwraca uwagi na igły, a ból ma w, pogardzie. Starała się jak gdyby nigdy nic brać udział w rozmowie, jaką Szczury wiodły z Hotspornem, osobnikiem pragnącym uchodzić za kupca, a który — oprócz faktu, że żył z handlowców — nic wspólnego z handlem nie miał.
— Ciemne chmury ściągnęły nad wasze głowy — mówił Hotsporn, wodząc po twarzach Szczurów ciemnymi oczyma. - Nie dość, że poluje na was prefekt z Amarillo, mało, że Vamhagenowie, mało, że baron Casadei…
— Ten? — wykrzywił się Giselher. - Prefekta i Vamhagenów rozumiem, ale czego ten jakiś Casadei na nas zawzięty?
— Okręcił się wilk owczą skórą — uśmiechnął się Hotsporn — i beczy żałośnie, bee, bee, nikt mnie nie lubi, nikt omie nie rozumie, gdzie się nie pokażę, kamieniami rzucają, "huź — ha" krzyczą, za co tak, za co taka krzywda i niesprawiedliwość? Córka barona Casadei, drogie Szczury, po przygodzie nad rzeczką Pliszką do dziś dnia słabuje, gorączkuje…
— Aaaa — przypomniał sobie Giselher. - Kareta z czwórką tarantów! To ta panna?
— Ta. Teraz, jakem mówił, choruje, w nocy z krzykiem się zrywa, pana Kayleigha wspomina… Ale osobliwie pannę Falkę. I broszkę, pamiątkę po mamusi nieboszczce, którą to broszkę panna Falka przemocą jej z sukienki zdzierała. Słowa różne przy tym powtarzając.
— To wcale nie o to idzie! — wrzasnęła ze stołu Ciri, mając okazję wrzaskiem odreagować ból. - Okazaliśmy baronównie kontempt i despekt, pozwalając, by na sucho uszła! Trzeba było wychędożyć pannicę!
— W samej rzeczy — Ciri czuła wzrok Hotsporna na swych gołych udach. - Wielki to zaiste dyshonor, nie wychędożyć. Nie dziwota, że obrażony Casadei skrzyknął zbrojną hassę, wyznaczył nagrodę. Zaklinał się publicznie, że wszyscy zawiśniecie głowami w dół z kroksztynów na murach jego zamku. Zapowiedział też, że za ową zdartą z córki broszkę z panny Falki zedrze skórę. Pasami.
Ciri zaklęła, a Szczury zaryczały dzikim śmiechem. Iskra kichnęła i okropnie się usmarkała — fisstech drażnił jej śluzówkę.
— My te pościgi lekce sobie ważymy — oznajmiła, wycierając szalikiem nos, usta, podbródek i stół. - Prefekt, baron, Vamhageny! Ścigają, ale nie dościgną! My jesteśmy Szczury! Za Veldą zrobiliśmy trzy zygzaki i teraz ci durnie w piętkę gonią, wstecz zimnego tropu. Nim się połapią, będą za daleko, by zawracać.
— A niechby i zawrócili! — rzekł zapalczywie Asse, który jakiś czas temu przyszedł z warty, na której nikt go nie zastąpił i nie zamierzał zastąpić. - Poszczerbim ich i tyle!
— Pewnie! — krzyknęła ze stołu Ciri, zapomniawszy już, jak zeszłej nocy wiali przed pogonią przez wioski nad Veldą i jakiego miała wtedy stracha.
— Dobra — Giselher walnął otwartą dłonią w stół, raptownie kładąc kres hałaśliwej gadaninie. - Gadaj, Hotsporn. Bo przecież widzę, że chcesz nam o czymś powiedzieć, o czymś ważniejszym od prefekta, Vamhagenów, barona Casadei i jego wrażliwej córeczki.
— Bonhart idzie waszym tropem.
Zapadła cisza, niezwykle długa. Nawet mistrz Almavera przestał na chwilę kłuć.
— Bonhart — powtórzył przeciągle Giselher. - Stary siwy szubrawiec. Musieliśmy komuś fest dokuczyć.
— Komuś bogatemu — stwierdziła Mistle. - Nie każdego stać na Bonharta.
Ciri już miała spytać, kim jest ów Bonhart, ale uprzedzili ją — prawie jednocześnie, jednym głosem — Asse i Reef.
— To łowca nagród — wyjaśnił ponuro Giselher. - Dawniej podobno żołnierką się parał, potem wędrownym handlem, wreszcie wziął się za zabijanie ludzi dla nagrody. To sukinsyn, jakich mało.
— Gadają — powiedział dość niefrasobliwie Kayleigh — że gdyby wszystkich, których Bonhart zaciukał, na jednym żalniku chcieć pochować, musiałby żalnik mieć z pół morgi.
Mistle nasypała szczyptę białego proszku w zagłębienie pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, ostro wciągnęła do nosa.
— Bonhart rozbił hanzę Dużego Lothara — powiedziała. - Zasiekł jego i jego brata, tego, co go wołali Muchomorek.
— Powiadają: ciosem w plecy — dorzucił Kayleigh.
— Zabił też Valdeza — dodał Giselher. - A gdy Valdez zginął, rozpadła się jego hanza. Jedna z lepszych była. Porządna, ostra hulajpartia. Druhy dobre. Myślałem swego czasu przystać do nich. Zanim myśmy się spiknęli.
— Wszystko prawda — rzekł Hotsporn. - Takiej hanzy jak hanza Valdeza drugiej nie było i nie będzie. Pieśń śpiewają o tym, jak wyrwali się obławie pod Sardą. Ot, głowy bujne, ot, kawalerska fantazja! Mało komu z nimi w paragon iść.
Szczury zamilkły nagle i utkwiły w nim oczy, błyszczące i złe.
— Myśmy — wycedził po chwili ciszy Kayleigh — w szóstkę przedarli się kiedyś przez szwadron nilfgaardzkiej jazdy!
— Odbiliśmy Kayleigha Nissirom! — warknął Asse.
— Z nami — zasyczał Reef — też nie każdemu w paragon!
— Tak jest, Hotsporn — wypiął pierś Giselher. - Nie gorsze Szczury od żadnej innej hulajpartii, nie gorsze i od Valdezowej hanzy. Kawalerska fantazja, mówiłeś? To ja ci coś o panieńskiej fantazji opowiem. Iskra, Mistle i Falka we trzy, jak tu siedzą, przejechały w biały dzień środkiem miasteczka Druigh, a wywiedziawszy się, że stoją w traktierni Vamhagenowie, przecwałowały przez traktiernię! Na wskroś! Wjechały od frontu, wyjechały od podwórza.
A Varnhagenowie zostali z otwartymi gębami, nad pobitymi kuflami i rozlanym piwskiem. Powiesz może, że to mała fantazja?
— Nie powie — uprzedziła odpowiedź Mistle, uśmiechając się złośliwie. - Nie powie, bo wie, kto zacz Szczury. Jego gildia też to wie.
Mistrz Almavera skończył tatuować. Ciri podziękowała z dumną miną, ubrała się i dosiadła do kompanii. Prychnęła, czując na sobie dziwny, taksujący — i jakby kpiący — wzrok Hotsporna. Łypnęła na niego złym okiem, manifestacyjnie przytulając się do ramienia Mistle. Zdążyła już wypraktykować, że takie manifestacje peszą i skutecznie chłodzą zapały panów, którym w głowie były amory. W przypadku Hotsporna działała nieco na wyrost, bo niby — kupiec nie był w tym względzie natrętny.
Hotsporn był dla Ciri zagadką. Widziała go przedtem tylko jeden jedyny raz, resztę opowiedziała jej Mistle. Hotsporn i Giselher, wyjaśniła, znają się i kumają od dawna, mają umówione sygnały, hasła i miejsca spotkań. Podczas tych spotkań Hotsporn daje informacje — i wtedy jedzie się na wskazany trakt i napada na wskazanego kupca, konwój lub karawanę. Niekiedy zabija się wskazaną osobę. Zawsze też umawiany jest znak — na kupców z takim znakiem na wozach napadać nie wolno.