— Umiejętność korzystania ze źródeł.
— Wiedziałem — powiedział z dumą Vysogota — że znajdę. Szukałem, szukałem i… O, psiakrew…
Naręcze ciężkich ksiąg wymknęło mu się z palców, inkunabuły rymnęły na polepę, karty wyleciały z zetlałych opraw i rozsypały się bezładnie.
— Co znalazłeś? - Ciri kucnęła obok, pomogła mu pozbierać porozrzucane stronice.
— Wieżę Jaskółki! — pustelnik odpędził kocura, który bezczelnie usadowił się na jednej ze stronic. - Tor Zireael. Pomóż mi.
— Ależ to obrosło kurzem! Aż się lepi! Vysogoto? Co to jest? Tu, na tym obrazku? Ten człowiek wiszący na drzewie?
— To? — Vysogota przyjrzał się luźnej stronicy. - Scena z legendy o Hemdallu. Heros Hemdall wisiał przez dziewięć dni i dziewięć nocy na Jesionie Światów, by poprzez poświęcenie i ból posiąść wiedzę i moc.
— Kilka razy — Ciri potarła czoło — śniło mi się coś takiego. Człowiek wiszący na drzewie…
— Grawiura wypadła, o, z tej księgi. Jeśli chcesz, możesz później poczytać. Teraz jednak ważniejsze jest… O, nareszcie, mam. Peregrynacje po szlakach i miejscach magicznych Buyvida Backhuysena, książka przez niektórych uznawana za apokryf…
— Znaczy, za blagę?
— Mniej więcej. Ale byli i tacy, którzy książkę doceniali… O, posłuchaj… Zaraza, jak tu ciemno…
- Światła jest dość, to ty ze starości ślepniesz — powiedziała Ciri z właściwym młodości beznamiętnym okrucieństwem. - Daj, sama przeczytam. Od którego miejsca?
— Tu — pokazał kościstym palcem. - Czytaj na głos.
— Dziwacznym językiem pisał ten cały Buyvid. Assengard to był chyba jakiś zamek, jeśli się nie mylę. Ale co to za kraina: Stojeziory? Nigdy o takiej nie słyszałam. I co to jest trifolium?
— Koniczynka. A o Assengardzie i Stujeziorach opowiem ci, gdy dokończysz czytania.
— I jako żywo, ledwie elf Ayallac'h one słowa wyrzekł, jak wybiegli spod wód jeziornych ptaszkowie owi mali i czarni, co się na dnie odmętu całą zimę przed mrozem chronili. Albowiem jaskółka, jak to wiedzą ludzie uczeni, trybem innych ptaków na wyraj nie leci i wiosną nie powraca, lecz pazurkami w wielkie kupy się poszczepiawszy, na dno wód zapada, tam całą zimową porę przepędza i dopiero wiosną spód wód de profundis wylata. Jest atoli ten ptak nie tylko wiosny i nadziei symbolem, ale i czystości nieskalanej wzorem, albowiem na ziemi nigdy nie siadywa i z ziemskim brudem i plugastwem styczności nijakiej nie ma.
— Wróćmy jednakoż do jeziora naszego: krążący ptaszkowie mgłę, rzekłbyś, skrzydłeczkami swemi rozproszyli, bo tandem niespodzianie wyłoniła się z mgły wieżyca cudowna, czarnoksięska, a myśmy jednym westchnęli podziwu głosem, bo była ona wieżyca jakoby z oparu utkana, mgły mająca za fundamentum, a u szczytu zwieńczona lśnieniem zorzy, czarnoksięską aurora borealis. Zaiste, potężną magiczną sztuką musiała być owa wieża zbudowana, ponad ludzkie zrozumienie.
— Spostrzegł naszą admiracyję elf Arallac'h i rzekł:
"Oto Tor Zireael, Wieża Jaskółki. Oto Brama Światów i Wrota Czasu. Naciesz, człowieku, oczy tym widokiem, bo nie każdemu i nie zawżdy bywa on dany."
— Pytany zaś, azali przybliżyć się można i z bliska na ową Wieżę poglądnąć albo propria manu dotknąć, zaśmiał się Avallac'h. "Tor Zireael, rzekł, to dla was marzenie senne, nie dotyka się marzenia. I dobrze to, dobawil, albowiem Wieża służy jedynie Wiedzącym i nielicznym Wybranym, dla których Wrota Czasu są bramami nadziei i odrodzenia. Ale dla profanów są to bramy koszmaru."
— Ledwie te słowa wyrzekł, opadły znowu mgły i prospektu owego czarownego oczom naszym odmówiły…
— Kraina Stojeziory — wyjaśnił Vysogota — dzisiaj nazywa się Mil Trachta. Jest to bardzo rozległe, przecięte rzeką Yeleną pojezierze w północnej części Metinny, blisko granicy z Nazairem i Mag Turga. Buyyid Backhuysen pisze, że szli ku jezioru z północy, od strony Assengardu… Dziś nie ma już Assengardu, zostały tylko ruiny, najbliższym miastem jest Neunreuth. Buyvid wyliczył od Assengardu sześćset stajań. Różne stajania bywały w użyciu, ale przyjmijmy najpopularniejszą rachubę, zgodnie z którą sześćset stajań daje na okrągło pięćdziesiąt mil. Na południe od Assengardu, który od nas, od Pereplutu, oddalony jest o jakieś trzysta pięćdziesiąt mil. Inaczej mówiąc, od Wieży Jaskółki oddziela cię plus minus trzysta mil. Ciri. Na twojej Kelpie to jakieś dwa tygodnie drogi. Oczywiście wiosną. Nie teraz, gdy za dzień lub dwa mogą przyjść mrozy.
— Z Assengardu, o którym czytałam — mruknęła Ciri, marszcząc w zamyśleniu nos — zostały od tamtych czasów ruiny. A ja na własne oczy widziałam elfie miasto Shaerrawedd w Kaedwen, byłam tam. Ludzie wydłubali i wyszabrowali wszystko, zostawili tylko goły kamień. Założę się, że z twojej Wieży Jaskółki też zostały kamienie, te większe, bo mniejsze pewnie pokradli. Jeśli w dodatku był tam portal…
— Tor Zireael była magiczna. Nie dla wszystkich widzialna. A teleporty nigdy nie są widzialne.
— Prawda — przyznała i zamyśliła się. - Ten na Thanedd nie był. Pojawił się nagle na gołej ścianie… W samą porę zresztą się pojawił, bo ten czarownik, który mnie ścigał, już był blisko… Już go słyszałam… I wówczas, jak na zawołanie, pojawił się portal.
— Jestem pewien — powiedział cicho Vysogota — że gdybyś trafiła do Tor Zireael, tamtejszy teleport też ci się objawi. Choćby w ruinach, wśród gołych kamieni. Jestem pewien, że udałoby się ci odnaleźć go i uaktywnić. A on, pewien jestem, usłuchałby twego rozkazu. Bo ja myślę, Ciri, że ty jesteś wybranką.
— Twoje włosy, Triss, są jak ogień w świetle świec. A twoje oczy są jak lapis lazuli. Twoje wargi są jak korale…
— Przestań, Crach. Upiłeś się, czy jak? Nalej mi jeszcze wina. I opowiadaj.
— O czym niby?
— Nie udawaj! O tym, jak Yennefer postanowiła popłynąć na Głębię Sedny.
— Jak ci idzie? Opowiadaj, Yennefer.
— Wpierw ty odpowiedz mi na pytanie: kim są dwie kobiety, które niezmiennie spotykam, gdy idę do ciebie? A które zawsze obdarzają mnie spojrzeniami, normalnie zarezerwowanymi dla leżącego na dywanie kociego gówna? Kim one są?
— Czy interesuje cię stan formalno-prawny, czy faktyczny?
— Ten drugi.
— W takim razie to są moje żony.
— Rozumiem. Wyjaśnij im może przy sposobności, że co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
— Wyjaśniałem. Ale baby jak to baby. Mniejsza z tym. Opowiadaj, Yennefer. Interesują mnie postępy w twej pracy.
— Niestety — czarodziejka zagryzła wargi — postępy są znikome. A czas ucieka.
— Ucieka — kiwnął głową jarl. - I wciąż przynosi nowe sensacje. Otrzymałem wieści z kontynentu, powinny cię zainteresować. Pochodzą one z korpusu Vissegerda. Wiesz, mam nadzieję, kim jest Vissegerd?
— Generał z Cintry?
— Marszałek. Dowodzi wchodzącym w skład armii temerskiej korpusem złożonym z cintryjsidch emigrantów i wolentarzy. Służy tam dość ochotników z wysp, bym miał wieści z pierwszej ręki.
— I co masz?
— Ty trafiłaś tu, na Skellige, dziewiętnastego sierpnia, dwa dni po pełni. Tego samego dnia, dziewiętnastego, znaczy, korpus Vissegerda w czasie walk nad Iną zagarnął grupę zbiegów, wśród których byli Geralt i ten jego znajomy trubadur…
— Jaskier?
— Właśnie. Vissegerd oskarżył obu o szpiegostwo, uwięził i bodaj zamierzał stracić, ale obaj więźniowie zbiegli i sprowadzili na Vissegerda Nilfgaardczyków, z którymi byli jakoby w zmowie.
— Bzdura.
— Też mi się tak wydaje. Ale chodzi mi po głowie, że Wiedźmin, wbrew temu, co sądzisz, realizuje może jakiś sprytny plan. Chcąc ratować Ciri wkrada się w łaski Nilfgaardu…
— Ciri nie ma w Nilfgaardzie. A Geralt nie realizuje żadnego planu. Planowanie nie jest jego najmocniejszą stroną. Zostawmy to. Ważne jest, że mamy już dwudziestego szóstego sierpnia, a ja nadal wiem zbyt mało. Zbyt mało, by cokolwiek przedsięwziąć… Chyba, żeby…