— Opowiadaj, Asa.
— Magiczka, Guthlaf a owa ósemka ochotników weszli na «Alkyone» i pożeglowali na Głębię. Myśmy, na «Tamarze», wedle rozkazu na uboczu się trzymali, ale tak, by zanadto nie odstać. Z pogodą zaś, która do tej pory nad podziw nam sprzyjała, jakieś diabelstwo zaczęło się nagle dziać. Tak, iście dobrze gadam, że diabelstwo, bo nieczysta to była siła, jarlu… Niech mnie pod stępką przeciągną, jeśli łżę…
— Opowiadaj.
— Tam, gdzie myśmy byli, «Tamara» znaczy, spokojnie było. Choć wicher trochę świszczał i nieboskłon pociemniał od chmur tak, że z dnia noc się niemal uczyniła, Ale tam, gdzie była «Alkyone», tam piekło się rozpętało znienacka. Piekło prawdziwe…
Żagiel «Alkyone» załopotał nagle tak gwałtownie, że słyszeli to łopotanie mimo dzielącej drakkary odległości. Niebo poczerniało, chmury skłębiły się. Morze, które wokół «Tamary» wydawało się zupełnie spokojne, wzburzyło się i zagotowało grzywaczami przy burtach «Alkyone». Ktoś krzyknął nagle, ktoś zawtórował, a po chwili krzyczeli wszyscy.
Pod godzącym w nią stożkiem czarnych chmur «Alkyone» tańczyła na fali jak korek, kręcąc się, wirując i podskakując, zapadając w fale już to dziobem, już to rufą. Momentami drakkar zupełnie niemal znikał im z oczu. Momentami widać było tylko pasiasty żagiel.
— To czary! — wywrzeszczał ktoś za plecami Asy. - To diabelska magia!
Wir kręcił «Alkyone» coraz szybciej i szybciej. Tarcze odrywane siłą odśrodkową od burt drakkara zafurczały w powietrzu jak dyski, frunęły na prawo i lewo potrzaskane wiosła.
— Refuj żagiel! — wrzasnął Asa Thjazi. - I do wioseł! Płyniem tam! Na ratunek trza!
Było już jednak za późno.
Niebo nad «Alkyone» zrobiło się czarne, czerń eksplodowała nagle zygzakami błyskawic, które oplotły drakkar niczym macki meduzy. Skłębione w fantastyczne kształty chmury skręciły się w potworny lej. Drakkar kręcił się w kółko z niesamowitą prędkością. Maszt trzasnął jak zapałka, zerwany żagiel pomknął nad grzywaczami niby ogromny albatros.
— Wiosłuj, wiara!
Przez własne wrzaski, poprzez zagłuszający wszystko huk żywiołów, usłyszeli jednak krzyk ludzi z «Alkyone». Krzyk tak niesamowity, że włosy stanęły im dęba. Im, starym wilkom morskim, krwawym berserkerom, żeglarzom, którzy widzieli i słyszeli niejedno.
Puścili wiosła, świadomi bezsiły. Osłupiali, przestali nawet krzyczeć.
"Alkyone", wciąż wirując, powoli wzniosła się nad fale. I wznosiła coraz wyżej i wyżej. Widzieli ociekający wodą, obrośnięty muszlami i glonami kil. Zobaczyli czarny kształt, spadającą w fale sylwetkę. Potem drugą. I trzecią.
— Oni skaczą! - ryknął Asa Thjazi. - Wiosłować, chłopy, nie ustawać! Co sił! Płyniemy na pomoc!
"Alkyone" była już dobre sto łokci nad bulgoczącą jak wrzątek powierzchnią morza. Nadal wirowała, ogromne, ociekające wodą wrzeciono, oplecione ognistą pajęczyną błyskawic, niewidzialną siłą wciągane w skłębione chmury.
Nagle powietrze rozdarła świdrująca uszy eksplozja. Choć pchana do przodu siłą piętnastu par wioseł, «Tamara» podskoczyła nagle i poleciała wstecz, jak staranowana. Thjaziemu pokład uciekł spod nóg. Upadł, uderzając skronią o burtę.
Sam nie mógł wstać, podniesiono go. Był oszołomiony, kręcił i trząsł głową, zataczał się, bełkotał nieskładnie. Wrzaski załogi słyszał jak zza ściany. Podszedł do burty chwiejąc się jak pijany, wczepił palce w reling.
Wicher ścichł, fale uspokoiły się. Ale niebo nadal było czarne od kłębiących się chmur.
Po «Alkyone» nie zostało nawet śladu.
— Nawet śladu nie zostało, jarlu. Ot, kawałeczki takielunku, szmatki jakieś… Więcej nic.
Asa Thjazi przerwał opowieść, patrząc na słońce, znikające za lesistymi szczytami Spikeroog. Crach an Craite, zamyślony, nie ponaglał go.
— Nie wiada — podjął wreszcie Asa Thjazi — ilu zdołało wyskoczyć, zanim wciągnęło «Alkyone» w tą diabelską chmurę. Ale ilu by nie wyskoczyło, żaden nie przeżył. A nam, chociażeśmy nie szczędzili czasu ni sił, udało się wyłowić jeno dwa trupy. Dwa ciała, wodą unoszone. Jeno dwa.
— Czarodziejki — spytał zmienionym głosem jarl — nie było między nimi?
— Nie.
Crach an Craite milczał długo. Słońce całkiem skryło się za Spikeroog.
— Przepadł stary Guthlaf, syn Svena — przemówił znowu Asa Thjazi. - Do ostatniej kosteczki objadły już go pewnie kraby na dnie Sedny… Przepadła z kretesem i magiczka… Jarlu, ludzie zaczynają gadać… Że to wszystko jej wina. I jej kara za zbrodnie…
— Głupie gadanie!
— Zginęła — mruknął Asa — na Głębi Sedny. W tymże samym miejscu, co wtenczas Pavetta i Duny… Ot, przypadek…
— To nie był przypadek — powiedział z przekonaniem Crach an Craite. - Ani wtenczas, ani teraz z pewnością nie był to przypadek.
Rozdział dziesiąty
Słusznym, jest, aby nieszczęśliwy cierpiał. Jego ból i upokorzenia wynikają z praw natury, a dla realizacji celów natury potrzebne jest zarówno istnienie cierpiącego, jak też i tych, którzy przysparzając mu strapień sami cieszą się powodzeniami. Ta właśnie prawda powinna stłumić wyrzut sumienia w duszy tyrana czy złoczyńcy. Nie musi się powściągać, winien dopuszczać się śmiało wszystkich czynów, które rodzą się w jego imaginacji, gdyż to głos natury mu je podsuwa.
Jeśli tajemne inspiracje natury wiodą nas do zła, to widocznie zło jest naturze niezbędne.
Huk i szczęk najpierw otwieranych, potem zamykanych drzwi celi zbudził młodszą z sióstr Scarra. Starsza siedziała przy stole, zajęta wyskrobywaniem kaszy przyschniętej do dna cynowej miski.
— No i jak było w sądzie, Kenna?
Joanna Selbome, zwana Kenną, nic nie mówiąc, usiadła na pryczy, oparta łokcie o kolana, a czoło o dłonie.
Młodsza Scarra ziewnęła, beknęła i pierdnęła głośno. Przycupnięty na przeciwległej pryczy Kohut mruknął coś niewyraźnie i odwrócił głowę. Był obrażony na Kennę, na siostry i na cały świat.
W zwykłych więzieniach nadal tradycyjnie dzielono aresztantów według płci. W wojskowych cytadelach było inaczej. Już cesarz Emir var Emreis, potwierdzając specjalnym dekretem równouprawnienie kobiet w armii cesarskiej, zarządził, że jeżeli emancypacja, to emancypacja, równouprawnienie ma być całą gębą i na całym froncie, bez żadnych wyjątków ani specjalnych przywilejów dla którejkolwiek z płci. Od tamtego czasu w twierdzach i cytadelach więźniowie siedzieli koedukacyjnie.
— No to jak? — powtórzyła starsza Scarra. - Wypuszczają cię?
— Akurat — rzekła gorzko Kenna, nadal z głową opartą o dłonie. - Będę miała szczęście, jeśli nie powieszą. Cholera! Zeznawałam całą prawdę, niczego nie ukryłam, no, prawie niczego, znaczy się. A te sukinsyny jak zaczęły mnie maglować, to najpierw idiotkę ze mnie przed wszystkimi zrobili, potem okazało się, żem jest osoba niewiarygodna i element przestępczy, a na samym końcu wyszedł współudział w spisku mającym na celu obalenie.
— Obalenie — pokiwała głową starsza Scarra, zupełnie jakby rozumiała, o co chodzi. - Aaa, jeśli obalenie… To dupa blada, Kenna.
— Jakbym nie wiedziała.
Młodsza Scarra przeciągnęła się, ziewnęła znowu, szeroko i głośno niczym lamparcica, zeskoczyła z górnej pryczy, energicznym kopniakiem usunęła zawadzający jej taboret Kohuta, splunęła na podłogę obok taboretu. Kohut zawarczał, ale na nic więcej się nie ośmielił.
Kohut był na Kennę śmiertelnie obrażony. A sióstr się bał.
Gdy przed trzema dniami dokwaterowali mu Kennę do celi, rychło okazało się, że Kohut, jeżeli w ogóle dopuszcza emancypację i równouprawnienie kobiet, to ma na ta sprawy własne poglądy. W środku nocy zarzucił Kennie koc na górną połowę ciała i zamierzał posłużyć się dolną połową, co pewnie by mu się udało, gdyby nie fakt, że trafił na empatkę. Kenna wdarła mu się do mózgu tak, że Kohut zawył jak wilkołak i zapląsal po celi jak ukąszony przez tarantulę. Kenna zaś z czystej mściwości zmusiła go telepatycznie, by stanął na czworakach i rytmicznie walił głową w obite blachą drzwi celi. Gdy zaalarmowani strasznym hukiem strażnicy otworzyli drzwi, Kohut tryknął jednego z nich, za co dostał pięć razów okutą pałką i tyleż kopniaków. Reasumując, Kohut nie zaznał tej nocy rozkoszy, na którą liczył. I obraził się na Kennę. O rewanżu nawet nie śmiał myśleć, bo nazajutrz do celi trafiły siostry Scarra. Płeć piękna była zatem w przewadze, a nadto rychło okazało się, że poglądy sióstr na równouprawnienie są zbliżone do Kohutowych, tyle że całkiem odwrotne, jeśli idzie o przypisane płciom role. Młodsza Scarra patrzyła na mężczyznę drapieżnym okiem i wygłaszała niedwuznaczne komentarze, a starsza rechotała, zacierając ręce. Efekt był taki, że Kohut spał z taboretem, którym w razie czego zamierzał bronić swego honoru.