Изменить стиль страницы

— Bez patosu, Nilfgaardczyku — warknął Geralt, stając przed Cahirem i uderzając go wzrokiem. - Gdybym miał dowód twojej winy, nie traciłbym czasu na gadanie, lecz rozpłatał cię na dzwonka, jak śledzia! Znasz zasadę cui ftorao? To odpowiedz mi: kto, oprócz ciebie, miał choćby najmniejszy powód, by zdradzić? Kto, oprócz ciebie, zyskałby na zdradzie cokolwiek?

Od strony obozującej kupieckiej karawany rozległ się głośny i przeciągły trzask. Na czarnym niebie gwiaździście eksplodował czerwono — złoty szmermeł, race wystrzeliły rojem złotych pszczół, opadły kolorowym deszczem.

— Nie jestem koniem — powiedział młody Nilfgaardczyk dźwięcznym, mocnym głosem. - Niestety, udowodnić tego nie mogę. Mogę zrobić coś innego. To, co mi przystoi, to, co zrobić muszę, gdy się mnie łzy i znieważa, gdy plami się mój honor i kala moją godność.

Jego ruch był szybki jak błyskawica, mimo tego nie zaskoczyłby wiedźmina, gdyby nie jego obolałe, komplikujące ruchy kolano. Unik nie udał się jednak Geraltowi, a pięść w jeździeckiej rękawicy trzasnęła go w szczękę z taką siłą, że poleciał w tył i runął wprost w ognisko, wzbijając kurzawę iskier. Zerwał się, przez ból w kolanie znowu za wolno. Cahir już był przy nim. I tym razem Wiedźmin nie zdążył nawet się uchylić, pięść huknęła go w bok głowy, a w oczach rozbłysły kolorowe fajerwerki, piękniejsze nawet od tych wystrzeliwanych przez kupców.

Geralt zaklął plugawie i rzucił się na Cahira, oplótł go ramionami i zwalił na ziemię, potoczyli się po żwirze, okładając pięściami, aż huczało.

A wszystko to w upiornym i nienaturalnym świetle rozbryzgujących się na niebie sztucznych ogni.

— Zaprzestańcie! — wrzeszczał Jaskier. - Zaprzestańcie, wy cholerni idioci!

Cahir zręcznie wybił Geraltowi ziemię spod nóg, próbującego się podnieść walnął w zęby. I poprawił, aż zadzwoniło. Geralt zwinął się, sprężył i kopnął go, w krocze nie trafił, trafił w udo. Zwarli się znowu, przewrócili, poturlali, grzmocąc jeden drugiego gdzie popadło, oślepieni przez ciosy i włażący do oczu kurz i piach.

I nagle rozłączyli się, potoczyli w przeciwne strony, kuląc się i chroniąc głowy przed świszczącymi razami.

Milva, odpasawszy z bioder gruby skórzany pas, chwyciwszy za klamrę, owinąwszy wokół napięstka, dopadła wojowników i zaczęła ich łoić, od ucha, z całej siły, nie żałując ni rzemienia, ni ręki. Pas świstał i z suchym trzaskiem spadał na ręce, barki, plecy i ramiona już to Cahira, już to Geralta. Gdy rozdzielili się, Milva skakała od jednego do drugiego jak pasikonik, nadal piorąc ich sprawiedliwie, tak by żaden nie dostał ani mniej, ani więcej od drugiego.

— Wy głuptaki głupie! — wrzasnęła, z trzaskiem waląc Geralta przez plecy. - Wy durnie durnowate! Ja was rozumu nauczę, obydwu!

— Już? - wrzasnęła jeszcze głośniej, smagając Cahira po rękach, którymi zasłaniał głowę. - Przeszło wam? Uspokoili się?

— Już! - zawył Wiedźmin. - Dość!

— Dość! - zawtórował zwinięty w kłębek Cahir. - Wystarczy!

— Wystarczy — powiedział wampir. - Naprawdę już wystarczy, Milvo.

Łuczniczka dyszała ciężko, ocierając czoło owiniętą pasem pięścią.

— Brawo — odezwała się Angouleme. - Brawo, ciotka.

Milva odwróciła się na pięcie i z całej siły smagnęła ją pasem przez bark. Angouleme krzyknęła, usiadła i rozpłakała się.

— Mówiła żem — wydyszała Milva — żebyś na mię tak nie wołała. Mówiła żem!

— Nic się nie stało! — Jaskier nieco roztrzęsionym głosem uspokajał kupców i podróżnych, którzy nadbiegli od sąsiednich ognisk. - Ot, małe towarzyskie nieporozumienie. Przyjacielska sprzeczka. Już zażegnana!

Wiedźmin dotknął językiem ruszającego się zęba, wypluł krew cieknącą z przeciętej wargi. Czuł, jak na plecach i ramionach rosną mu już wałki, jak puchnie — do rozmiarów chyba kalafiora — chlaśnięte rzemieniem ucho. Obok niezgrabnie gramolił się z ziemi Cahir, trzymając się za policzek. Na jego odsłoniętym przedramieniu w oczach wręcz wyrastały i nabrzmiewały szerokie czerwone pręgi.

Na ziemię opadł śmierdzący siarką deszcz, popiół z ostatniego fajerwerku.

Angouleme łkała żałośnie, trzymając się za bark. Milva odrzuciła pas, po chwili wahania uklękła przy niej, objęła i przytuliła bez słowa.

— Proponuję — odezwał się zimnym głosem wampir — abyście podali sobie ręce. Proponuję, aby nigdy, przenigdy już nie wracać do tamtej sprawy.

Niespodziewanie zadął i zaszumiał zbiegający z gór wicher, w którym, wydawałoby się, brzmiały jakieś upiorne wycia, krzyki i zawodzenia. Pędzone po niebie chmury przybrały fantastyczne kształty. Sierp księżyca zrobił się czerwony jak krew.

*****

Wściekły chór i furkot skrzydeł lelków kozodojów zbudziły ich przed świtem.

Wyruszyli tuż po wschodzie słońca, które oślepiającym ogniem zapaliło później śniegi na szczytach gór. Wyruszyli na długo przed tym, zanim słońce zdołało ukazać się zza szczytów. Zresztą zanim się ukazało, niebo zasnuły chmury.

Jechali wśród lasów, a droga wiodła coraz wyżej i wyżej, co dało się miarkować po zmianach w drzewostanie.

Dęby i graby skończyły się nagle, wjechali w mrok bukowin, wysłanych opadłym liściem, pachnących pleśnią, pajęczyną i grzybami. Grzybów było w bród. Mokry koniec lata prawdziwie obrodził jesiennym grzybem. Poszycie bukowin miejscami znikało wręcz pod kapeluszami borowików, rydzów i muchomorów.

Bukowiny były ciche, wyglądało, że większość ptaków śpiewających odleciała już na wyraj. Tylko zmokłe wrony krakały na skrajach zarośli.

Potem skończyły się buki, zjawił się świerk. Zapachniało żywicą.

Coraz częściej trafiały się łyse pagóry i gołoborza, wśród których dopadał ich wicher. Rzeka Newi pieniła się na progach i kaskadach, jej wody — mimo deszczów — stały się krystalicznie przejrzyste.

Na horyzoncie wznosiła się Gorgona. Coraz bliżej.

Z kanciastych boków potężnej góry jak rok długi spływały lodowce i śniegi, przez co Gorgona wyglądała zawsze jakby przepasana białymi szarfami. Szczyt Diablej Góry, niby głowę i szyję tajemniczej oblubienicy, nieustannie spowijały woale chmur. Niekiedy zaś Gorgona jak tancerka potrząsała swą białą przyodziewą — widok był piękny, ale niósł śmierć — z urwistych ścian góry szły oto lawiny zmiatające na swej drodze wszystko, aż do rumowisk podnóża i dalej w dół, zboczem, aż po najwyższe świerkowe regle nad przełęczą Theodula, nad dolinami Newi i Sansretour, nad czarnymi oczkami górskich jeziorek.

Słońce, które mimo wszystko zdołało przebić chmury, zaszło o wiele za szybko — po prostu skryło się za góry na zachodzie, podpalając je purpurowo — złotą łuną.

Przenocowali. Słońce wzeszło.

I przyszedł czas, aby się rozdzielić.

*****

Dokładnie owinął głowę jedwabną chustką Milvy. Nałożył kapelusz Regisa. Po raz kolejny sprawdził ułożenie sihilla na plecach i obu sztyletów w cholewach.

Obok Cahir ostrzył swój długi nilfgaardzki miecz. Angouleme przepasała czoło wełnianą opaską, wsunęła do cholewy myśliwski nóż, prezent od Milvy. Łuczniczka i Regis siodłali im konie. Wampir oddał Angouleme swego karosza, sam przesiadał się na muła Draakula.

Byli gotowi. Tylko jedna jeszcze rzecz pozostawała do załatwienia.

— Chodźcie tutaj, wszyscy.

Podeszli.

— Cahirze, synu Ceallacha — zaczął Geralt, starając się nie być patetycznym. - Skrzywdziłem cię niesłusznym podejrzeniem i zachowałem się wobec ciebie podle. Niniejszym deprekuję, przy wszystkich, schyliwszy głowę. Deprekuję i proszę cię, byś mi wybaczył. Was wszystkich też proszę o wybaczenie, bo to było podłe, kazać wam na to patrzeć i słuchać.

— Wyładowałem na Cahirze i na was mój gniew, moją złość i mój żal. Płynące z tego, że ja wiem, kto nas zdradził. Wiem, kto zdradził i porwał Ciri, którą my chcemy uratować. Mój gniew bierze się stąd, że mowa o osobie, która była mi niegdyś bardzo bliska.

— Gdzie jesteśmy, co zamierzamy, którędy idziemy i dokąd się kierujemy… wszystko to zostało wykryte za pomocą magii skanującej, wychwytującej. To niezbyt trudne dla mistrzyni magii, wychwycić i obserwować z odległości osobę niegdyś dobrze znaną i bliską, z którą miało się długotrwały kontakt psychiczny pozwalający na wytworzenie matrycy. Ale czarodziejka i czarodziej, o których mówię, popełnili błąd. Zdemaskowali się. Pomylili się, licząc członków drużyny, a pomyłka ta ich zdradziła. Powiedz im, Regis.