Изменить стиль страницы

Widmo przesunęło się w stronę parku. Było teraz bliżej i patrzyło w ich stronę, choć na tle muru byli prawie niewidoczni. Jan, mamrocząc coś gorączkowo, ściągnął brezent z przenośnej klatki. W klatce siedział jego kogut. Zaczął drażnić koguta, wpychając do środka kawałek kija. Ten jednak zamiast piać, gdakał jak kura. Duch stał i patrzył, a potem zaczął się oddalać.

– Zostaw to ptaszydło, poszła sobie.

– Lepiej niech zapieje. Będzie bezpieczniej.

Ptak w końcu dał się. uprosić i zapiał donośnie. Co gorsza, nie chciał przestać.

– Zatkaj mu dziób do cholery, bo wszystkich pobudzi! – Au! On dziobie!

– Płoszyć duchy ci się zachciało. Sama poszła.

Wreszcie radosne pienia ucichły. Wrócili do pracy. Minęło jeszcze kilkanaście minut i łopaty zabrzęczały o wieko metalowej trumny. Kopiąc pospiesznie, odsłonili ją w całości. Była trochę zaśniedziała.

– Dlaczego metalowa? – zdziwił się Tomasz.

– Bo umarł na trąd. Takich grzebano w metalowych.

– Nie zarazimy się?

– Minęło 150 lat. Zresztą, mam rękawice.

– Tu jest zalutowane.

– Widzę. Myślisz, że po co kazałem Janowi wziąć palnik? Rozlutowanie złączenia zajęło im kilkanaście minut.

– Tak to on.

Zmarły leżał w trumnie w pięknym sobolowym futrze, które kapinkę się zdefasonowało. Z ciała został sam szkielet.

– O kurczę – jęknął Tomasz, świecąc latarką. – Co?

– Jego zęby!

Zęby kupca lśniły matową, żółtą barwą. Wszystkie, cały komplet wykonane były z dwudziestoczterokaratowe- go złota.

– Ucz się – powiedział surowo Jakub. – Nieboszczyk, nawet wampir rzecz święta. Nasz zawód naraża na pokusy, ale nie jesteśmy hienami.

– Ale to jest z ćwierć kilo.

– Jak nie możesz na to patrzeć, to nikt ci nie każe. Uwinęli się gładko. Łopata drut, kołek, głowa w nogach. Zalutowali, zasypali udeptali. Zniknęli w mrocznej kurzawie. Deszcz zatarł ślady kopania. Dobro należy czynić w milczeniu.

Koło południa dnia tego

Jakub nalewał właśnie karmy z wiadra dla swoich trzech świnek, gdy rozległo się pukanie do drzwi chlewika. Odwrócił się zaskoczony. Na jego podwórku stała wysłużona czarna wołga, a do drzwi pukał sam Jakubowski.

– Dzień dobry – cicho powiedział gminny sekretarz partii.

– Dobry. Cóż was sprowadza towarzyszu sekretarzu do meliny ciemnogrodu i reakcji?

– Mam do was poufną sprawę.

Wyjął z kieszeni kopertę i usiłował niezdarnie wcisnąć ją w ręce Wędrowyczowi. Ten ostatni wziął ją w końcu i ciekawie zajrzał do środka. Wewnątrz tkwiły dwa tysiące złotych.

– To chyba rzeczywiście bardzo poufna sprawa – stwierdził. – A konkretnie?

– Pan słyszał o mojej zmarłej żonie?

– Dużo.

– Od trzech tygodni przychodzi i puka do mojego okna.

Egzorcysta amator oddał mu kopertę. – Nie zajmuję się zabobonami. Niech pan idzie z tą sprawą do księdza albo napisze do KC z prośbą o instrukcje.

– Jeśli pieniędzy jest za mało, to proszę podać cenę. Pogadam też z posterunkowym, żeby dali spokój swoim podejrzeniom.

– A co konkretnie miałbym zrobić?

– Osikowy kołek, czy jakoś tak.

– Już mówiłem, że się tym nie zajmuję. Zresztą, ateiści nie wstają z grobów.

– Dobrze panu mówić. Niech pan się zgodzi. Przyszedłem do pana, bo tylko pan to potrafi.

– A jeśli mi się nie uda?

– Panu? Legendy krążą o pańskim kunszcie! Słyszałem od znajomego z Dubienki, a i z Uchań przyszły wieści.

– Jutro o pierwszej. Niech nikt mi nie przeszkadza.

– Obstawię cmentarz milicją. Nikt nawet nie podejdzie.

– Nie chcę żadnych mundurowych w zasięgu wzroku. Może niech zaproszą na posterunek księdza i przesłuchają go. A pana poproszę, aby nam towarzyszył.

– Czy to konieczne?

– Tak. Na własne oczy zobaczy pan, że wszystko zostanie wykonane bez fuszerki.

Następnego dnia

Czterej mężczyźni zebrali się na cmentarzu. Dwaj kopali, trzeci pogryzał kaszankę. Ten czwarty siedział na odwalonej płycie nagrobkowej i nerwowo obgryzał paznokcie. Dostał szklankę bimbru, ale to mu specjalnie nie pomogło. Niebawem ukazała się trumna. Odkręcali śruby dwoma śrubokrętami jednocześnie. Jakub rozłożył na gazecie narzędzia. Jak chirurg przed operacją. Gminny sekretarz milczał. Milczał, gdy odcinali głowę szpadlem. Milczał, gdy przebijali czaszkę gwoździem. Jednak, gdy pętali ręce drutem, nie wytrzymał.

– Czy to naprawdę niezbędne? – jęknął.

– Niestety tak.

Na zakończenie złamali zmarłej obie kości udowe, aby całkowicie uniemożliwić jej wyłażenie z grobu. Czysta, dokładna, fachowa robota.

– To wszystko?- zapytał, gdy zakopywali wywróconą do góry nogami trumnę.

– Tak. Teraz będzie spokój.

Otarł czoło z potu i wydobył z kieszeni trzy koperty.

– Premia uznaniowa – powiedział.

Trochę się wykręcali, ale w końcu wzięli. W kopertach było po tysiąc złotych. Przez następne dni było gorzej niż źle. Zmarła, nic sobie najwidoczniej nie robiąc ze skomplikowanych zabiegów, jakim poddano jej ciało, paradowała po wsi. Widziało ją kilkanaście osób, jednego ze świadków trzeba było hospitalizować, bo dostał zawału na jej widok. Zeznania były sprzeczne. Wedle jednych niosła odciętą głowę w związanych drutem rękach. Inni dopatrzyli się, że nogi zginają jej się w niewłaściwych miejscach. Byli i tacy, którzy widzieli osikowy kołek sterczący jej z piersi. Ksiądz zabarykadował się na plebani i udawał chorego. Mieszkańcy udali się więc, po pomoc na komendę.

Milicja wyśmiała ich, ale co dziwne, dzielni obrońcy prawa nabrali zwyczaju barykadowania na noc drzwi posterunku ciężką szafą z aktami.

Pewnego wieczoru Józef i Jakub zasiedli w stodole tego pierwszego. Mieli swoje tajemnice. W starej, glinianej doniczce leżała srebrna przedwojenna dziesięciozłotówka z Piłsudskim. Obok znajdowała się forma do lania kuł pamiętająca powstanie styczniowe. Józef zapalił palnik acetylenowy i skierował jego płomień na doniczkę. Najpierw rysunek lekko się zamazał, potem moneta zamieniła się w kroplę metalu. Jakub złapał obcęgami doniczkę. Józef ujął w rękę formę. Kropla stoczyła się. Zanurzył formę w słoiku z wodą. Zaśpiewała para. Wytarł kulę chusteczką i podał przyjacielowi.

– No to z Bożą pomocą.

Wyciągnął z kupy siana strzelbę skałkową i spokojnymi wprawnymi ruchami zaczął ją nabijać.

– Wystrzeli ten rupieć?

– W zeszłym roku strzelałem.

– Może lepiej byłoby, gdybym przyniósł karabin…

– O tak. Wiem, że masz zakopaną broń, ale nie dorobię kuli karabinowej. Zresztą pomyśl, co by się stało, gdyby złapali cię z karabinem. Tak masz prawie czyste ręce. Broń powstała przed 1880-tym rokiem. Martwi mnie tylko, że jest jednostrzałowa. Jeśli spudłujesz, to rozszarpie cię na strzępy.

– Może nie będzie aż tak źle. Mam jeszcze srebrny nożyk. Pchnę ją w serce.

Było dobrze po dziesiątej, gdy zasadził się w krzakach koło domu sekretarza. Mijały minuty. Koło dwunastej, gdy już prawie tracił nadzieję, na ulicy pojawił się biały zarys ludzkiej sylwetki. Podsypał świeżego prochu i poprawił krzemień. Postać zbliżyła się. Nie miał wątpliwości. Chód i fryzura były nie do pomylenia. Wycelował i wystrzelił. Postać upadła na ziemię. Z chałup wybiegli ludzie. Ktoś pochylił się nad ciałem.

– Ludzie, to nie Jakubowska, tylko młoda Grzesiuczka! Przebrała się i straszyła…

Pod Jakubem rozstąpiła się ziemia, a może to ugięły mu się kolana.

– Doktora, prędko, jeszcze dycha! – usłyszał.

Była więc jakaś nadzieja. W tym momencie ciężka ręka opadła mu na ramię.

– Jakubie Wędrowycz. Jesteście aresztowani w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej za usiłowanie zabójstwa z premedytacją, posiadanie niezarejestrowanej broni palnej i profanację grobów.

Obejrzał się z nadzieją na oświetlone okna domu. Zobaczył stół, stojące na nim dwie butelki wódki oraz wiszące dwadzieścia centymetrów nad nim nogi gminnego sekretarza. Wzrok jego podążył ku górze i zatrzymał się na masywnym haku, wbitym w sufit, o który zaczepiony był stryczek. Z tej strony nie mógł się już spodziewać żadnej pomocy.