Изменить стиль страницы

– Zapewne tak. A swoją drogą to mało brakowało, a tłumaczyłby się pan, dlaczego mój trup znaleziony na cmentarzu ma kajdanki na rękach.

– Hym?

– Wampiry przyszły. Na szczęście uwolniłem się.

– Oddaj chociaż kajdanki. To służbowe…

– Proszę – Jakub rzucił mu torebkę. Birski roześmiał się.

– Wiesz, za co cię posadzę? – Tak?

– Za niszczenie milicyjnej własności.

– Pańskie słowo w sądzie przeciwko mojemu. To będzie bardzo trudno udowodnić.

– Tu są twoje odciski palców – potrząsnął torebką.

– Obawiam się, że nie. Wytarłem je flanelą. Nie został ani jeden.

Birski zawył. Naraz coś mu przyszło do głowy.

– Są za to na torebce.

– Niewątpliwie. Znalazł pan torebkę u mnie w kuble i wsypał pan do niej zniszczone uprzednio kajdanki. Na torebce są moje odciski palców, co nie czyni dowodu.

Milicjant zaklął.

– Muszę cię dopaść, choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.

– Życzę powodzenia.

– Mam. Kierowanie nieoznakowanym pojazdem. Ten konik nie ma nawet świateł odblaskowych o pozycyjnych, nie wspominając.

– Zgadza się. Sanie, fura przyczepa platforma muszą mieć światła odblaskowe. Ale konie nie. To taka luka w przepisach. Nie zacytuję z pamięci stosownego paragrafu. Ale mam w domu kodeks ruchu drogowego. Gdyby pan chciał skorzystać.

Birskiemu wpadł do głowy kolejny pomysł. Wyciągnął z kabury pistolet.

– Rzuć broń – polecił.

– Nie mam.

– Rzuć broń. Rzuć broń.

– Proszę o dodatkowe wyjaśnienia.

– Proste. Muszę trzy razy ostrzec, abyś rzucił broń. Potem oddam strzał ostrzegawczy, a potem postrzelę cię w obronie własnej i postaram się, aby to był nieszczęśliwy wypadek. Aby postrzał okazał się śmiertelny.

– Zaraz, zaraz. Przecież nie mam broni.

– Przepisy milczą o takim przypadku. To taka luka, Jakubie. Muszę ostrzec, oddać strzał ostrzegawczy i mogę strzelać.

– A jeśli rzucę broń, to już pan nie może? – zaciekawił się Jakub.

– Wtedy nie.

Egzorcysta sięgnął do cholewy buta i wydobywszy z niej nóż, rzucił go na ziemię. Prosto pod nogi Birskiego.

– Rzuciłem broń. Tym samym nie może pan strzelać.

Birski rozpłakał się.

– Ja już nie mogę – powiedział. – Pan panie Wędrowycz jest okropnym człowiekiem.

– No nie rozklejaj się. Milicjant, a beczy. Zagniesz mnie następnym razem.

Posterunkowy otarł oczy.

– Rozmowa z panem to intelektualne przeżycie – wyznał. Jestem szczęśliwy, że tylko pan w tej gminie jest tak inteligentny. Proszę jechać do domu.

– Nie omieszkam się. Jestem już stary i muszę się wysypiać. A odnośnie świateł odblaskowych, to wiszą tam, pokazał gestem.

Na końcu ogona kłaczka miała zapiętą spinkę do włosów, na której huśtał się odblaskowy znaczek. Czterolistna koniczynka. Na szczęście. Birski wył długo i ponuro. Wył tak przejmująco, że aż pobudzili się okoliczni mieszkańcy. Nie zapalali świateł. Stali za firankami i przyglądali się temu zdumiewającemu widokowi. Pośrodku skrzyżowania stał radiowóz, a koło niego miejscowy posterunkowy, zadarłszy głowę, wył do księżyca. Okoliczne psy podchwyciły jego skowyt. Wkrótce obudziło się pół wsi. Jakub jechał przez pola, śpiewając dziarską pieśń:

Nasza Dunia zabolieta, Zachoteła wodku pit’, Na dieńewiach napisała: Bież pałlitra nie wchodit’.

Dojechał do siebie, rozkulbaczył Marikę i zaprowadził ją do stajni. Nasypał jej owsa i przyniósł wiadro świeżej wody. A potem wszedł do domu. Monika już spała. On też zaraz się położył. Obudziło go delikatne potrząsanie.

– Co się stało? – wymamrotał.

– Przepraszam, że budzę tak po nocy, ale strasznie rozbolał mnie ząb. Mówił pan o jakieś skutecznej metodzie.

– Tak. Ale metoda jest obrzydliwa. – Nie szkodzi. Byleby pomogła.

– Muszę się ubrać.

Wyszła do kuchni. Po chwili przyszedł. Siedziała na ławie zawinięta w szlafrok.

– Załóż kapcie – poradził. – Musimy przejść się do obory.

– Do obory? Po co?

– Po główny składnik kompresu. Nie bój się, chodź.

Poszli. Noc była chłodna i gwiaździsta. Weszli do stajni. Jakub zapalił światło. Marika, leżąca w stosie słomy i nakryta derką, otworzyła jedno oko i popatrzyła na nich z życzliwym zainteresowaniem.

– Leż, leż – poprosił. – My na momencik.

Patrzył uważnie pod nogi i po chwil podniósł z ziemi koński pączek. Pączek był jeszcze ciepły. Rozłamał go na pół. Monika odskoczyła.

– Co pan chce zrobić?

– To najlepsza metoda. Przyłożyć koński pączek do policzka. Musi być jeszcze ciepły. No nie bój się, później się umyjesz.

– Czy to nie jest jakiś makabryczny dowcip?

– Ależ skąd – wziął chusteczkę jednorazową i owinął w nią cudowny środek.

Dał jej do ręki. Z lekką obawą przyłożyła niezawiniętą stroną do policzka.

– Potrzymaj tak ze dwadzieścia minut. Jeśli ból nie przejdzie, to wstawię ci na to miejsce złoty ząb.

– Trzymam za słowo – powiedziała.

– Tylko nie symuluj. Jestem ubogim emerytem. Roześmiała się. Wrócili do chałupy i zaraz uwalił się spać.

* * *

Noce w Chełmie były zimne i paskudne tej wiosny. Holmes, siedzący w swoim samochodzie naprzeciw hotelu marzł, mimo grubego kożucha. Coś było mocno nie w porządku. Mijała już cała doba, a Herberto nie wyściubił nosa ze swojego pokoju. Nawet jedzenie nosili mu specjalnie do numeru. Ale kontrwywiad miał dużo czasu. Nawet, jeśli szpieg udający duchownego coś knuje, to wcześniej czy później, będzie musiał wyjść. Jeśli majstruje sobie jakieś urządzenie, to będzie je musiał wynieść na zewnątrz. A jeśli nie wyniesie, to będzie je można obejrzeć, gdy sam wyjdzie na miasto. Z uśmiechem potrząsnął pęczkiem wytrychów.

Rozdział VII

Niedziela była ciepła i ładna. Przed kościołem tłoczył się tłum ludzi. Niedziela była świętem. Zapominano o urazach. Nikt nie czatował na nikogo ze sztachetą w dłoni. Pijaczkowie przy konfesjonale przysięgali zmienić się. Niektórzy nawet próbowali. Monety sypały się z cichym brzękiem na tacę. Semen miał dobry dzień. Rzucił srebrnego rubla. Jakub, który stał kawałek dalej, natychmiast odczuł potrzebę zlicytowania przyjaciela. Rzucił na tacę srebrnego kanadyjskiego dolara. Monika rzuciła tylko dwadzieścia złotych z Nowotką. Student jest ubogi i ma suchoty. A na suchoty najlepszy jest psi smalec. Wszystko, co występuje w przyrodzie, dopełnia się wzajemnie. Każde zwierzę jest potrzebne. Jedno daje mleko, z innego można zrobić lekarstwo. Koty też mają swoje zastosowanie. Jeśli do człowieka chorego na raka przykładamy kota, to kot zdechnie, a człowiek wyzdrowieje.

Bóg nie stworzył niczego bez celu. Ciekawe tylko, dlaczego nas faworyzuje do tego stopnia, że nakazał Eohippusom zejść z drzew. Może kiedyś nam to wyjawi. A może odpowiedź kryje się w określeniu „Na obraz i podobieństwo swoje”. Iwan Iwanowicz Iwanów nie zastanawiał się nad tym. Czarował. Rzucał strasznie wymyślny urok na Jakuba Wędrowycza i tą małą cizię, która się za nim plątała. Ciekawe, co taka widziała w tym starym dziadu. Wyszli z kościoła we trójkę. Jakub Monika i Semen. To, co się stało, było zaskakujące. Przed kościołem stali esesmani ustawieni w szpaler z bronią gotową do strzału.

– Co to jest? – zdziwiła się dziewczyna. – Film kręcą?

Ludzie weszli pomiędzy nich. Hitlerowcy zaczęli strzelać. Ludzie padali, ale następni szli naprzód. Wylewali się z kościoła jak rzeka i ginęli.

– Stójcie – krzyknęła przerażona.

To działo się naprawdę. Jakub położył jej dłoń na ramieniu.

– Uspokój się – poprosił. – To złudzenie.

Czar prysnął. Ludzie szli normalnie żywi i cali. Semen wzdrygnął się.

– Brr. Kto to zrobił?

– Tamten – Jakub wskazał Iwana Iwanowicza, który siedział przed księgarnią, kurząc obojętnie „Biełamorkanała”.

– To było złudzenie? – zdziwiła się dziewczyna.

– Oczywiście. Zbiorowe złudzenie.