– Rzadko włączam telewizor. A co?

Najwyraźniej nie wiedział jeszcze o śmierci Alicji. To dobrze. Jackson nie odpowiedział na pytanie brata. Usiadł wygodnie i zaczął analizować w myślach nieskończenie wiele scenariuszy.

Do lotniska La Guardia dojechali w pół godziny. Wkrótce potem lecieli już na południe, zostawiając za sobą sylwetkę Manhattanu.

FBI rzeczywiście zapukało do mieszkania Rogera Crane’a, z tym że trochę się spóźniło. Jednak agentów bardziej, niż nieobecność lokatora tego lokalu, zaintrygowały odkrycia poczynione podczas wizyty w nadbudówce Petera Crane’a.

Masters i Berman, myszkując po ogromnym apartamencie, natknęli się na charakteryzatornię i archiwum Jacksona oraz na jego skomputeryzowane centrum operacyjne.

– Ja cię kręcę – mruknął Berman, stojąc z rękami w kieszeniach w progu i patrząc na maski, pojemniki z akcesoriami do makijażu, wieszaki uginające się pod mnóstwem ubrań.

Masters w rękawiczkach przewracał z zainteresowaniem stronice albumu z wycinkami prasowymi. Wokół uwijali się jak w ukropie technicy zabezpieczający dowody.

– Wychodzi na to, że Riggs miał rację – powiedział Masters. – Jeden facet. Może jednak jakoś z tego wybrniemy.

– I co teraz?

– Bierzemy się za Petera Crane’a. Obstawiamy lotniska oraz dworce kolejowe i autobusowe. Zarządzamy blokadę wszystkich ważniejszych arterii wyjazdowych z miasta. Uprzedzisz ludzi, że to bardzo niebezpieczny osobnik i mistrz kamuflażu. Roześlij też, gdzie się da, fotografie faceta, ale wątpię, żeby coś z tego wynikło. Odcięliśmy go co prawda od bazy wypadowej, ale dysponuje ogromnym zapleczem finansowym. Powiedz ludziom, żeby unikali niepotrzebnego ryzyka, jeśli uda nam się go zapędzić do narożnika. Niech strzelają przy najmniejszym podejrzanym ruchu z jego strony.

– A co z Riggsem i Tyler? – spytał Berman.

– Dopóki trzymają się od tego z dala, nic. Jeśli zadrą z Crane’em, niczego nie gwarantuję. Nie będę dla ich ratowania narażał swoich ludzi. Moim zdaniem miejsce LuAnn Tyler jest w więzieniu. I tu mamy na nią haka. Możemy ją wpakować za kratki albo zagrozić, że to zrobimy. Myślę, że będzie siedziała cicho. Idź zobaczyć, jak im idzie zabezpieczanie dowodów.

Berman wyszedł z pokoju, a Masters usiadł i zaczął czytać charakterystykę LuAnn doczepioną do jej zdjęcia. Kiedy kończył, wrócił Berman.

– Myślisz, że Crane zajmie się teraz tą Tyler? – spytał Berman.

Masters nie odpowiedział. Wpatrywał się w fotografię LuAnn Tyler wklejoną do albumu. Rozumiał już, dlaczego wybrano ją na zwyciężczynię loterii. Dlaczego wybrano ich wszystkich. Wiedział teraz, kim była LuAnn Tyler i dlaczego zrobiła to, co zrobiła. Była nędzarką bez perspektyw, samotnie wychowującą dziecko. Żadnej nadziei na odmianę losu. Był to wspólny mianownik dla wszystkich osób wybranych na zwycięzców – żadnej nadziei. Takich właśnie ludzi wyszukiwał ten człowiek. Na twarzy Mastersa odbijały się przepełniające go emocje. W George’u Mastersie zaczynało się budzić, i to z niejednego powodu, poczucie winy.

Dochodziła już północ, kiedy Riggs i LuAnn wchodzili do recepcji motelu. Po załatwieniu formalności meldunkowych Riggs zadzwonił do George’a Mastersa. Agent, który wrócił właśnie z Nowego Jorku, zdał mu szczegółową relację, co wydarzyło się od ich ostatniej rozmowy. Riggs odłożył słuchawkę i spojrzał na zdenerwowaną Lu Ann.

– Co się stało? Co ci powiedzieli?

Riggs pokręcił głową.

– Tak jak się spodziewałem. Jacksona nie było w domu, ale znaleźli tam tyle obciążających dowodów, że wystarczy tego na posłanie go za kratki na resztę życia i jeszcze, trochę. Z albumem ze wszystkimi zwycięzcami loterii włącznie.

– A więc naprawdę był spokrewniony z Alicją Crane.

Riggs kiwnął ponuro głową.

– Był jej starszym bratem. Jackson to Peter Crane. A przynajmniej wszystko na to wskazuje.

– A więc zamordował własną siostrę – wyszeptała LuAnn.

– Na to wygląda.

– Dlatego, że za dużo wiedziała? Z powodu Donovana?

– Tak myślę. Nie mógł ryzykować. Zjawia się u niej ucharakteryzowany albo nie. Wyciąga z niej, co go interesuje, może nawet mówi, że zamordował Donovana. Kto wie, jak z tym było. Spotykała się z Donovanem. Straciła głowę, zagroziła, że powiadomi policję. A więc ją zamordował.

LuAnn wzdrygnęła się.

– Jak myślisz, gdzie on teraz jest?

Riggs wzruszył ramionami.

– Masters mówi, że sądząc po tym, jak mieszka, facet może palić forsą w piecu. Może się udać w milion miejsc, przybrać milion różnych twarzy i tożsamości, pod którymi tam dotrze. Niełatwo będzie go dopaść.

– I wywiązać się z naszego układu? – dodała lekko sarkastycznym tonem LuAnn.

– Podsunęliśmy Fedom trop. Są teraz w jego „światowej” centrali. Mówiąc, że im go dostarczymy, niekoniecznie musiałem mieć na myśli, że do gmachu Hoovera w przewiązanym wstążką pudełku. Moim zdaniem my swoje już zrobiliśmy.

LuAnn westchnęła.

– Czyli sprawa załatwiona? Z FBI? I z Georgią?

– Musimy jeszcze dopracować pewne szczegóły, ale w zasadzie tak, chyba tak. Nagrałem bez ich wiedzy przebieg spotkania w gmachu Hoovera. Mam na taśmie zgodę Mastersa, dyrektora FBI oraz prokuratora generalnego występującego tam w imieniu, ni mniej, ni więcej, tylko samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, na warunki układu, który zaproponowałem. Teraz muszą grać z nami czysto. Ale nie będę owijał w bawełnę. Urząd podatkowy solidnie uszczupli stan twojego konta bankowego. Nie chcę być złym prorokiem, ale po tylu latach kumulowania się kar za zwłokę i karnych odsetek niewiele może ci na nim zostać, o ile w ogóle nie puszczą cię w skarpetkach.

– Nieważne. Zapłacę te podatki, nawet gdybym musiała oddać wszystko, co mam. Przecież praktycznie ukradłam te pieniądze. Chcę mieć pewność, że nie będę musiała do końca życia oglądać się przez ramię.

– Nie pójdziesz do więzienia, jeśli to masz na myśli. – Dotknął jej policzka. – Nie wyglądasz mi na najszczęśliwszą.

Zarumieniła się i uśmiechnęła.

– Jestem szczęśliwa. – Ale uśmiech szybko zgasł.

– Wiem, o czym myślisz.

– Dopóki nie złapią Jacksona – wyrzuciła z siebie – moje życie nie jest warte funta kłaków. Twoje też. I Charliego. – Wargi jej zadrżały. – I Lisy. – Z tym imieniem na ustach doskoczyła do telefonu.

– Gdzie dzwonisz? – spytał Riggs.

– Muszę zobaczyć moją córeczkę. Muszę się upewnić, czy jest bezpieczna.

– Zaczekaj, co chcesz im powiedzieć?

– Że możemy się gdzieś spotkać. Chcę ją mieć przy sobie. Wtedy będę o nią spokojna.

– Lu Ann, posłuchaj…

– Ta kwestia nie podlega dyskusji! – krzyknęła.

– Dobrze, dobrze, nie jestem głuchy. Ale gdzie chcesz się z nimi spotkać?

LuAnn przesunęła ręką po czole.

– Nie wiem. Czy to nie wszystko jedno?

– Gdzie teraz są?

– Kiedy ostatnio się z nimi kontaktowałam, wracali od południa do Wirginii.

Riggs potarł brodę.

– Jaki Charlie ma samochód?

– Rangę rovera.

– Wspaniale. Zmieścimy się wszyscy. Spotkamy się z nimi tam, gdzie teraz są. Wynajęty wóz zostawimy. Zaszyjemy się gdzieś i zaczekamy, aż FBI zrobi, co do niego należy. No więc tak, ty dzwoń, a ja biegnę po coś na ząb do tej całodobowej hamburgerowni, którą widzieliśmy przy wejściu.

– Dobrze.

Po paru minutach wrócił z dwoma torbami żywności.

– Dodzwoniłaś się? – spytał.

– Są już w Wirginii. Zatrzymali się w motelu na przedmieściach Danville. Ale mam jeszcze raz zadzwonić i powiedzieć im, kiedy tam będziemy. – Rozejrzała się błędnie. – Gdzie my, cholera, jesteśmy?

– W Maryland. Miasteczko nazywa się Edgewood. To na północ od Baltimore. Danville leży trochę ponad sto mil na południe od Charlottesville, czyli stąd mamy do Danville jakieś pięć, sześć godzin jazdy.

– To znaczy, że jeśli zaraz ruszymy…

– LuAnn, już po północy. Oni prawdopodobnie śpią, dobrze mówię?

– No to co?

– To, że my też się możemy troszkę zdrzemnąć, bo oboje tego potrzebujemy. Wstaniemy wcześnie i będziemy tam około południa.

– Nie chcę czekać. Chcę być z Lisą.

– LuAnn, niebezpiecznie jest jechać w trasę nie wypoczętym. Zresztą, nawet ruszając teraz, na miejscu bylibyśmy około szóstej rano. Do tej pory nic się nie wydarzy. Daj spokój, starczy chyba przeżyć jak na jeden dzień. Poza tym Lisa nie zmruży oka, jeśli jej powiesz, że przyjeżdżasz z samego rana.

– To niech nie mruży. Wolę, żeby była niewyspana, ale bezpieczna.

Riggs pokręcił powoli głową.

– LuAnn, jest jeszcze jeden powód, dla którego nie powinniśmy się z nimi teraz spotykać: bezpieczeństwo Lisy.

– O czym ty mówisz?

Riggs wsunął rękę do kieszeni i oparł się o ścianę.

– Jackson jest na wolności. Ostatni raz widzieliśmy go, jak uciekał do lasu. Skąd możemy wiedzieć, czy nie zawrócił i czy nas teraz nie śledzi?

– A Donovan? A Bobbie Jo Reynolds? A Alicja Crane? Przecież to on ich zabił. Nie mógł być w kilku miejscach naraz.

– Mógł go w tym wyręczyć ktoś przez niego wynajęty. Albo sam ich zabił, a wysłał kogoś za nami. Ten człowiek ma gruby portfel, a za pieniądze można kupić wszystko.

LuAnn wspomniała Anthony’ego Romanella. To Jackson go na nią nasłał.

– A więc niewykluczone, że Jackson wie o twojej wczorajszej wizycie w budynku FBI? Może nawet wiedzieć, że tu jesteśmy?

– I jeśli pojedziemy teraz spotkać się z Lisą, mimowolnie zaprowadzimy go do niej.

LuAnn opadła na łóżko.

– Nie wolno nam tego zrobić, Matthew.

– Wiem.

– Ale ja chcę zobaczyć moją dziewczynkę. Czy nic się nie da zrobić?

Po dłuższym namyśle Riggs usiadł obok niej na łóżku i wziął ją za rękę.

– No więc tak, zostajemy tu na noc. Jeśli ktoś nas śledzi, to w nocy miałby ułatwione zadanie, łatwiej by mu było pozostać nie zauważonym. Wstajemy skoro świt i ruszamy do Danville. Ja przez całą drogę sprawdzam, czy ktoś za nami nie jedzie. Jako były tajny agent jestem w tym dobry. Kluczymy bocznymi drogami, często się zatrzymujemy i co jakiś czas wjeżdżamy na międzystanową. Jeśli ktoś nam będzie siedział na ogonie, to niemożliwe, żebyśmy go przy takiej taktyce nie zgubili. Spotykamy się w motelu z Charliem i Lisą i każemy Charliemu odwieźć ją prosto do oddziału FBI w Charlottesville. Pojedziemy tam za nim naszym samochodem, ale do środka nie wejdziemy. Wolę, żeby nie dostali cię jeszcze w swoje łapy. Ale ponieważ mamy z Fedami układ, to w razie czego też możemy się oddać pod ich opiekę. Jak ci się to podoba?