Po chwili wahania poszukał pulsu. Jeśli życie się w niej jeszcze kołacze, to wyjdzie stąd, ucieknie z kraju, nie dobije jej. Drugi raz by się na to nie zdobył. Należała mimo wszystko do rodziny. Ale nie żyła. Puścił jej rękę, wstał i spojrzał na nią po raz ostatni.
Nie musiało do tego dojść. Teraz z całej rodziny pozostał mu tylko bezużyteczny Roger. Jego też należałoby zabić. To on, a nie ukochana Alicja, powinien tu teraz leżeć. Ale na Rogera szkoda czasu i fatygi. Zastygł. Coś mu przyszło do głowy. A może by tak zaangażować brata do tego przedstawienia w charakterze statysty. Zadzwoni do niego i złoży mu ofertę. Ofertę, której młodszy brat nie będzie miał siły się oprzeć, a to ze względu na pieniądze; najsilniejszy z istniejących narkotyk.
Zebrał elementy swojego kamuflażu i zerkając co chwila na martwą siostrę, ucharakteryzował się ponownie. O odciski palców nie musiał się martwić, bo przygotowując się do tej wizyty powlókł sobie dłonie przypominającą lakier substancją. Wyszedł tylnymi drzwiami. Tak szybko jej nie znajdą. Alicja powiedziała, że gosposia wyszła załatwić jakąś sprawę. Szedł ulicą, rozpamiętując swój czyn i jego reperkusje. Istniało spore prawdopodobieństwo, że policja uzna, iż to Thomas Donovan ogarnięty szałem zabijania zamordował swoją przyjaciółkę Alicję Morgan Crane. W gazetach ukaże się obszerna notatka pośmiertna. Pochodziła przecież ze znaczącej rodziny, będzie o czym pisać. Peter Crane będzie musiał powrócić na jakiś czas, by ją pochować. Nieodpowiedzialnemu Rogerowi nie można powierzyć takiego obowiązku. „Przykro mi, Alicjo. Nie powinno było do tego dojść”. Ten nieoczekiwany zwrot niemal wytrącił go z równowagi. Tak cenił sobie pełną kontrolę i nagle został z niej odarty. Spojrzał na swoje ręce, narzędzia śmierci, które zabiły jego siostrę. Siostrę. Nogi miał wciąż jak z waty, ciało nie dostroiło się jeszcze do rytmu umysłu.
Tak, wiedział, kto jest za to wszystko odpowiedzialny. LuAnn Tyler ciężko odpokutuje za kłopoty, których mu przysporzyła, za ból, który go teraz rozsadzał. Będzie go błagała, żeby z nią szybko skończył, bo każdy oddech stanie się dla niej niewysłowioną torturą. Torturą, jakiej nie potrafi znieść żaden człowiek. Nawet ona.
A najlepsze to, że wcale nie będzie jej musiał szukać. Sama do niego przyjdzie. Przybiegnie bez tchu. Bo on będzie miał coś, za czym LuAnn pójdzie wszędzie. Będzie miał w ręku coś, za odzyskanie czego LuAnn Tyler zrobi wszystko, za co gotowa będzie nawet umrzeć. „I umrzesz LuAnn Tyler łamane przez Catherine Savage”. Krocząc ulicą, poprzysiągł to stojącemu mu wciąż przed oczami, ciepłemu jeszcze ciału kobiety o twarzy tak podobnej do jego własnej.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI
Riggs rozejrzał się po raz któryś z rzędu i zerknął na zegarek. Zawierając układ z FBI, wszedł na najkruchszy lód na świecie, a LuAnn spóźniała się już trzy godziny. Co będzie, jeśli w ogóle się nie pojawi? Jackson był wciąż na wolności, a nie ma się co łudzić – jego nóż po raz drugi nie chybi celu. Jeśli nie dostarczy FBI Jacksona, nie wywiąże się z umowy ze swym byłym pracodawcą i nie zniknie szybko pod nową przykrywką, to członkowie kartelu, którzy pięć lat temu poprzysięgli mu śmierć, dowiedzą się wkrótce, że żyje i na pewno spróbują znowu. Nie może teraz wrócić do domu. Interes diabli już pewnie wzięli, a jakby tego było mało, został z pięcioma dolarami w kieszeni i bez samochodu. Gdyby chciał jeszcze bardziej zrujnować sobie życie, to naprawdę nie wiedziałby jak.
Opadł ciężko na ławeczkę i spojrzał na monument Washingtona. Zimny wiatr hulał po otwartej przestrzeni, rozciągającej się od monumentu Lincolna po Kapitol. Niebo było zachmurzone; zanosiło się na deszcz. Czuło się go już w powietrzu. Pięknie. No i jesteś pan teraz między młotem a kowadłem, panie Riggs – powiedział do siebie w duchu. Jego barometr emocjonalny opadł do poziomu najniższego od czasu, kiedy dowiedział się, że żona zginęła w zamachu przeprowadzonym na niego przez gang. Czy to prawda, że jeszcze niecały tydzień temu wiódł względnie normalne życie? Świadczył usługi budowlane zamożnym, czytał książki przy piecyku na drewno, zaocznie studiował kilka przedmiotów na uniwersytecie, myślał poważnie o wybraniu się wreszcie na urlop?
Pochuchał na zmarznięte palce i wepchnął ręce w kieszenie. Zraniona ręka bolała. Miał już wstać i odejść, kiedy poczuł dotyk czyjejś dłoni na karku.
– Przepraszam.
Obejrzał się. Chęć do życia powróciła z taką gwałtownością, że zakręciło mu się w głowie. Uśmiechnął się. Musiał.
– Za co?
LuAnn usiadła obok niego i wzięła go pod rękę. Nie odpowiedziała od razu. Dłuższą chwilę patrzyła przed siebie, w końcu odetchnęła głęboko, spojrzała na niego i pogłaskała po dłoni.
– Miałam pewne wątpliwości.
– Względem mnie?
– Nie powinnam. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś, nie powinnam w ciebie wątpić.
Spojrzał na nią czule.
– Właśnie, że powinnaś. Każdy ma prawo mieć jakieś wątpliwości. Zwłaszcza ty, po tych ostatnich dziesięciu latach. – Poklepał ją lekko po plecach, zajrzał w oczy, zauważył wilgoć w ich kącikach. – No, ale jesteś. Przyszłaś. Z tego wynika, że ze mną wszystko w porządku, tak? Zdałem egzamin?
Kiwnęła tylko głową. Nie mogła mówić.
– Chodźmy poszukać jakiegoś ciepłego kąta, to ci opowiem, co załatwiłem, i porozmawiamy o planie ataku. No jak?
– Chodźmy. – Ścisnęła go za rękę tak mocno, jakby miała już jej nie puścić. Riggs nie miał nic przeciwko takiej perspektywie.
Hondę, która już się rozmaitym ludziom opatrzyła, porzucili i wynajęli sedana. Zresztą Riggsowi znudziło się odpalanie wozu na drut.
Pojechali prawie do samej zachodniej granicy okręgu Fairfax i tam zatrzymali się na lunch. Po drodze Riggs zdał LuAnn relację z przebiegu spotkania w gmachu Hoovera. Restauracja świeciła pustkami. Minęli barek i usiedli przy stoliku w przeciwległym rogu sali. LuAnn patrzyła obojętnie, jak barman wojuje ze szwankującym telewizorem, w którym leciała jakaś opera mydlana. Uzyskawszy jaki taki odbiór, mężczyzna oparł się łokciami o bar i dłubiąc w zębach wykałaczką, zapatrzył się w mały ekran. Jak dobrze być na takim luzie, tak się nudzić – pomyślała LuAnn.
Złożyli zamówienie i Riggs wyciągnął gazetę. Nie odezwał się słowem, dopóki LuAnn nie przeczytała całego artykułu.
– Boże!
– Donovan źle zrobił, że cię nie posłuchał.
– Myślisz, że Jackson go zabił?
Riggs kiwnął posępnie głową.
– Prawdopodobnie wciągnął go w pułapkę. Kazał tej Reynolds zadzwonić do niego i zwabić do siebie obietnicą, że wszystko mu wyśpiewa. Dochodzi do spotkania, Jackson wkracza i załatwia oboje w taki sposób, że podejrzenie pada na Donovana.
LuAnn ukryła twarz w dłoniach. Riggs dotknął lekko jej dłoni.
– Hej, Lu Ann, przecież próbowałaś go ostrzec. Nic więcej nie mogłaś zrobić.
– Mogłam dziesięć lat temu odmówić Jacksonowi. Wtedy by do tego nie doszło.
– Tak, ale gdybyś to zrobiła, on z miejsca by cię wykończył.
LuAnn otarła oczy rękawem.
– No i mam teraz ten wspaniały układ z FBI, który w moim imieniu wynegocjowałeś, a żeby wszedł w życie, wystarczy tylko złapać w sieć Lucyfera. – Upiła łyk kawy. – Raczyłbyś mi powiedzieć, jak my tego dokonamy?
Riggs odłożył gazetę.
– Jak się pewnie domyślasz, sporo się już nad tym zastanawiałem. Problem polega na tym, że nie wolno nam się uciekać ani do zbyt prostych, ani do zbyt wyrafinowanych sposobów. W obu wypadkach zwęszy pułapkę.
– Wątpię, czy zechce się jeszcze ze mną spotkać.
– Nie, tylko nie to. Nie przyszedłby, lecz przysłałby kogoś, żeby cię zabił. To zbyt niebezpieczne.
– Nie zauważyłeś jeszcze, że nie mogę żyć bez niebezpieczeństw, Matthew. Gdyby nie one, nie wiedziałabym, co ze sobą robić. No dobrze, spotkanie odpada. Co dalej?
– Jak już powiedziałem, gdyby udało się nam ustalić, kim w rzeczywistości jest, namierzyć go, to mielibyśmy ułatwione zadanie. – Riggs urwał, bo do stolika podeszła kelnerka z zamówieniami. Kiedy się oddaliła, wziął kanapkę i jedząc, podjął: – Nie przypominasz sobie czegoś w związku z tym facetem? Czegoś, co skierowałoby nas od razu na właściwe tory?
– Jest zawsze ucharakteryzowany.
– A dokumenty finansowe, które od niego dostawałaś?
– Przysyłała mi je jakaś szwajcarska firma. Mam kilka w domu, w którym raczej nie powinnam się pokazywać. Czy nawet po zawarciu tego układu?! – Uniosła brwi.
– Nie radziłbym, LuAnn. Fedzi mają cię teraz na tapecie, mogliby zapomnieć, jak się umawialiśmy.
– Część z tych dokumentów trzymam w banku w Nowym Jorku.
– Też zbyt ryzykowne.
– Mogłabym napisać do tej szwajcarskiej firmy, ale wątpię, żeby oni coś wiedzieli. A nawet gdyby, to wątpliwe, żeby się ze mną swoją wiedzą podzielili. W końcu ludzie nie bez powodu trzymają pieniądze w szwajcarskich bankach, prawda?
– Dobrze, dobrze. Co jeszcze? Coś musiało zapaść ci w pamięć. Jak się ubierał, czym pachniał, jak mówił, jak chodził. Może jakieś szczególne upodobania? A Charlie? On nie mógłby nam czegoś podpowiedzieć?
LuAnn zawahała się.
– Można go zapytać – powiedziała bez przekonania, wycierając serwetką ręce – ale nie liczyłabym na to. Wiem od niego, że nigdy nie widział Jacksona na oczy. Kontaktowali się wyłącznie przez telefon.
Riggs odchylił się na oparcie krzesła i dotknął zranionej ręki.
– Naprawdę nie widzę sposobu, w jaki można by do niego dotrzeć, Matthew.
– Jest jeden taki sposób, LuAnn. Szczerze mówiąc, doszedłem już do wniosku, że jedyny. Zadając te pytania, upewniałem się tylko, czy nie ma czasem innych.
– Co to za sposób?
– Masz numer telefonu, pod którym możesz go łapać, tak?
– Mam. Bo co?
– Umówimy się z nim na spotkanie.
– Przecież powiedziałeś przed chwilą…
– To będzie spotkanie ze mną, nie z tobą.
LuAnn zerwała się z krzesła. Oczy jej płonęły.
– O nie, Matthew, za nic w świecie nie pozwolę ci się zbliżyć do tego faceta. Patrz, co ci zrobił. – Pokazała na jego ramię. – Następnym razem będzie gorzej. O wiele gorzej.