Przepadło. Nieodwołalnie – powiedział Jackson, i ani przez chwilę nie wątpiła, że nie żartował. Zjechała znowu na pobocze, zatrzymała wóz i zrozpaczona wsparła się czołem o kierownicę. Co się stanie z Lisa, kiedy ona pójdzie do więzienia? Durny, durny Duane. Dołował ją za życia, dołuje i po śmierci.
Uniosła powoli głowę i spojrzała na drugą stronę ulicy. Przetarła załzawione oczy, żeby przywrócić sobie ostrość widzenia: oddział banku, przysadzisty, solidny, murowany budynek. Gdyby miała pistolet, na poważnie rozważyłaby ewentualność obrabowania go. Ale nie, to też odpadało. Była niedziela, a w niedzielę banki są pozamykane. Sunęła powoli wzrokiem po frontonie budynku i nagle serce zabiło jej żywiej. Zmianę nastroju, jaka w niej zaszła, porównać można było tylko z narkotykowym kopem.
Na zegarze nad wejściem do banku była za cztery dziesiąta.
Bankierzy cieszą się opinią statecznych, solidnych ludzi, na których można polegać. W Bogu nadzieja, że polegać można również na ich zegarach. Porwała za telefon, drugą rękę wpychając gorączkowo w kieszeń po karteczkę z numerem telefonu. Zdawało się, że koordynacja ruchów zupełnie ją opuściła. Ledwie udało jej się przymusić palce do wystukania numeru na klawiaturze. W jej odczuciu upłynęła cała wieczność, zanim odezwał się pierwszy sygnał. Na szczęście dla jej nerwów słuchawkę po tamtej stronie linii podniesiono, zanim przebrzmiał.
– Zaczynałem już tracić nadzieję, że zadzwonisz, LuAnn – powiedział Jackson.
Wyobraziła go sobie, jak spogląda na zegarek, podziwiając prawdopodobnie zimną krew, z jaką przetrzymała go praktycznie do ostatniej chwili.
Starała się uspokoić oddech.
– Zapomniałam, która godzina. Mnóstwo spraw miałam na głowie.
– Twoja beztroska jest rozbrajająca, chociaż przyznam szczerze, że trochę mnie zadziwia.
– I co teraz?
– Czy aby o czymś nie zapomniałaś?
– O czym? – Na twarzy LuAnn odmalowała się niepewność. Jej mózg był bliski eksplodowania. Seria bolesnych skurczów szarpnęła ciałem. Jeśli okaże się teraz, że to był tylko żart…
– Złożyłem ci pewną ofertę, LuAnn. Żeby umowa mogła nabrać skutków prawnych, muszę usłyszeć z twoich ust, czy ją przyjmujesz. Może to formalność, ale będę nalegał.
– Przyjmuję.
– Cudownie. Zapewniam cię, że nigdy nie pożałujesz tej decyzji.
LuAnn rozejrzała się nerwowo. Dwoje ludzi idących drugą stroną szosy przypatrywało się samochodowi. Wrzuciła bieg i ruszyła.
– I co teraz? – spytała znowu.
– Gdzie jesteś?
– Bo co? – Obudziła się w niej czujność. – W domu – dorzuciła szybko.
– Świetnie. Pójdziesz do najbliższej kolektury przyjmującej zakłady loteryjne. Wypełnisz jeden kupon.
– Jakie numery mam typować?
– To bez znaczenia. Jak ci zapewne wiadomo, masz dwie możliwości. Albo grasz na chybił trafił, i wtedy maszyna przydziela ci losowo zestaw liczb, albo typujesz dowolne własne numery. W obu wypadkach twoja kombinacja przesyłana jest natychmiast do centralnego komputera i w ciągu sekundy porównywana z zakładami zawartymi do tej pory przez innych graczy, a to celem sprawdzenia, czy taka sama kombinacja już nie wystąpiła, bo zasady gry nie dopuszczają sytuacji, w której w jednym losowaniu biorą udział dwie identyczne kombinacje. To gwarantuje, że zwycięzca, jeśli w ogóle padnie główna wygrana, będzie tylko jeden. Jeśli zdecydujesz się na samodzielne typowanie i okaże się, że zakład z takim zestawem liczb został już przez kogoś zawarty, po prostu zmieniasz kombinację.
– Nie bardzo rozumiem. Myślałam, że powie mi pan, jakie numery typować, żeby wygrać.
– Nie musisz wszystkiego rozumieć, LuAnn. – Głos Jacksona podniósł się nieco. – Rób po prostu, co mówię. Kiedy będziesz już miała w ręku swoją zatwierdzoną kombinację, oddzwonisz i przedyktujesz mi ją. Resztą sam się zajmę.
– A kiedy odbiorę wygraną?
– Najpierw odbędzie się konferencja prasowa…
– Konferencja prasowa?! – LuAnn omal nie zjechała na lewą stronę jezdni. Przyciskając słuchawkę ramieniem do ucha, zdrową ręką walczyła rozpaczliwie o odzyskanie panowania nad kierownicą.
Teraz Jackson już wyraźnie się zniecierpliwił.
– Nigdy nie oglądałaś tego w telewizji? Każdy zwycięzca bierze udział w konferencji prasowej, która odbywa się zazwyczaj w Nowym Jorku. Telewizja transmituje ją na cały kraj, na cały świat. Sfotografują cię z ceremonialnym czekiem, a „potem dziennikarze będą cię wypytywali o twoje życie osobiste, o dziecko, o marzenia, o cele, na jakie zamierzasz przeznaczyć wygrane pieniądze. Wiem, niedobrze się robi, ale Komisja Loteryjna przykłada do tego wielką wagę. To dla nich ogromna reklama. Głównie dzięki temu od pięciu lat podwaja się co roku liczba grających. Wszyscy kochają zwycięzcę, bo widzą siebie na jego miejscu i wierzą, że kiedyś i do nich szczęście się uśmiechnie.
– Naprawdę muszę?
– Słucham?
– Nie chcę występować w telewizji.
– Niestety nie masz wyboru. Nie zapominaj, że będziesz o pięćdziesiąt milionów dolarów bogatsza. Oni wychodzą z założenia, że za takie pieniądze możesz się poświęcić i pokazać na jednej konferencji prasowej. I szczerze mówiąc, mają rację.
– Czyli muszę?
– Bezwzględnie.
– A muszę występować pod prawdziwym nazwiskiem?
– A dlaczego miałabyś używać innego?
– Mam swoje powody, panie Jackson. No więc, muszę?
– Tak! Istnieje pewna zasada, LuAnn, nazywana popularnie prawem do informacji. W wielkim skrócie stanowi ona, że opinia publiczna ma prawo znać tożsamość, prawdziwą tożsamość, każdego wygrywającego na loterii.
LuAnn westchnęła z rezygnacją.
– No trudno, ale kiedy odbiorę tę wygraną?
Jackson nie odzywał się przez dłuższą chwilę, a LuAnn zjeżyły się włoski na karku.
– Słuchaj pan, tylko bez żadnych krętactw! Co z tą przeklętą wygraną?
– Spokojnie, LuAnn. Zastanawiam się tylko, jak ci to w możliwie najprostszy sposób wyjaśnić. Pieniądze zostaną przelane na wskazane przez ciebie konto.
– Ale ja nie mam żadnego konta. Nigdy nie miałam dość forsy, żeby je sobie otworzyć.
– Uspokój się, LuAnn, zajmę się wszystkim. Nie musisz się o to martwić. Ty masz tylko wygrać. Jedź z Lisa do Nowego Jorku, pokazuj do kamery ten wielki czek, uśmiechaj się, machaj do ludzi, odpowiadaj uprzejmie na pytania, i pocieszaj się tym, że resztę życia spędzisz, wygrzewając się na plaży.
– A jak się dostanę do Nowego Jorku?
– Dobre pytanie, ale jestem na nieprzygotowany. W pobliżu twojego miejsca zamieszkania nie ma żadnego lotniska, jest za to dworzec autobusowy. Wsiądziesz tam do autobusu i dojedziesz nim do stacji kolejowej w Atlancie. Tej na amtrakowskiej linii Crescent. Bliżej miałabyś do stacji w Gainsville, ale tam nie sprzedają biletów rezerwowanych przez telefon. To długa podróż, jakieś osiemnaście godzin z licznymi przystankami, ale sporą część drogi i tak prześpisz. Za to dojedziesz tym pociągiem do Nowego Jorku bez przesiadek. Załatwiłbym ci przelot samolotem, ale to bardziej skomplikowane. Trzeba okazywać dowód tożsamości, a zresztą nie chcę, żebyś znalazła się w Nowym Jorku za wcześnie. Wszystko załatwię. Na dworcu autobusowym i na stacji kolejowej będą na ciebie czekały zarezerwowane bilety. Możesz ruszać w drogę natychmiast po ciągnieniu loterii.
LuAnn stanęły przed oczyma sztywne ciała Duane’a i mężczyzny, który robił, co mógł, żeby ją zabić.
– Wolałabym nie czekać tutaj tak długo.
– Dlaczego? – zdziwił się Jackson.
– To moja sprawa – odparowała opryskliwie, ale zaraz spuściła z tonu. – Po prostu nie chcę tu być, kiedy ludzie dowiedzą się, że wygrałam. Rzuciliby się na mnie jak stado wilków na owieczkę, wie pan, o co mi chodzi.
– To ci nie grozi. Twoja tożsamość, jako zwyciężczyni, ujawniona zostanie dopiero na nowojorskiej konferencji prasowej.
W Nowym Jorku będzie na ciebie czekał ktoś, kto zawiezie cię do siedziby loterii. Tam potwierdzą autentyczność twojego kuponu, a następnego dnia zwołana zostanie konferencja prasowa. Kiedyś weryfikacja wygrywającego kuponu ciągnęła się tygodniami. Przy dzisiejszym stanie techniki zajmuje to kilka godzin.
– A gdybym już dzisiaj pojechała samochodem do Atlanty i wsiadła do pociągu?
– Masz samochód? Mój Boże, a co powie na to Duane? – W tonie Jacksona pojawiły się wyraźne nutki kpiny.
– To już moje zmartwienie – fuknęła gniewnie LuAnn.
– Wiesz co, LuAnn, mogłabyś okazać trochę wdzięczności. No, chyba że ktoś na co dzień robi cię bogatą ponad wszelkie wyobrażenia.
LuAnn przełknęła z trudem ślinę. Fakt, będzie bogata. Za sprawą oszustwa.
– Jestem wdzięczna – powiedziała powoli. – Ale teraz, kiedy podjęłam wreszcie decyzję, zaczyna do mnie docierać, że wszystko się zmieni. Całe moje życie. I życie Lisy również. To trochę frustrujące.
– Tak, rozumiem. Ale nie zapominaj, że to zmiana zdecydowanie na lepsze. Przecież nie idziesz do więzienia ani nic w tym rodzaju.
LuAnn poczuła dławienie w gardle. Przygryzła dolną wargę.
– To mogę jeszcze dzisiaj wsiąść do pociągu?
– Zaczekaj chwileczkę.
Odłożył słuchawkę. LuAnn spojrzała przed siebie. Na poboczu stał policyjny wóz patrolowy z umocowanym do drzwiczek radarem. Automatycznie zerknęła na prędkościomierz i chociaż nie przekraczała dozwolonej prędkości, na wszelki wypadek zwolniła. Odetchnęła swobodnie dopiero kilkaset jardów dalej. W słuchawce znowu odezwał się głos Jacksona. Przestraszyła ją szybkość, z jaką wyrzucał z siebie słowa.
– Crescent odchodzi z Atlanty dziś wieczorem o siódmej piętnaście, a w Nowym Jorku jest jutro o pierwszej trzydzieści po południu. Do Atlanty masz od siebie dwie godziny jazdy samochodem. – Urwał na moment. – Ale będą ci potrzebne pieniądze na bilet, i chyba nie tylko na bilet. W podróży wiele się może wydarzyć.
LuAnn bezwiednie pokiwała głową.
– Właśnie.
Poczuła się nagle bardzo podle, jak dziwka, która prosi klienta o dorzucenie paru centów za usługę.
– Przy stacji kolejowej jest oddział Western Union. Prześlę ci tam telegraficznie pięć tysięcy dolarów. – LuAnn zatkało, kiedy usłyszała sumę. – Pamiętasz moją początkową ofertę pracy? Potraktujemy to jako premię za wzorowe wywiązanie się z obowiązków. Pobierzesz te pieniądze za okazaniem jakiegoś dowodu tożsamości…