Изменить стиль страницы

Rozdział 6

Na trzecim piętrze Centrum Medycznego Świętego Barnaby inspektor dochodzeniowy okręgu Essex, Loren Muse, zapukała do drzwi z napisem dr med. Edna Skylar, genetyk.

– Proszę – odpowiedział kobiecy głos.

Loren przekręciła klamkę i weszła. Skylar stała i czekała na nią. Była wyższa od Loren, jak większość ludzi. Z wyciągniętą ręką przeszła przez pokój. Wymieniły mocny uścisk dłoni, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Edna Skylar życzliwie kiwnęła głową. Loren znała to podejście. Obie pracowały w zawodach wciąż zdominowanych przez mężczyzn. To je łączyło.

– Zechce pani usiąść?

Obie usiadły. Na biurku Edny Skylar panował idealny porządek. Wprawdzie leżały na nim kartonowe teczki, ale ułożono je w równy stos i nie wystawały z nich żadne papiery. Gabinet był typowy, z jednym dużym oknem ukazującym wspaniały widok na parking.

Doktor Skylar uważnie przyglądała się Loren Muse. Loren nie była tym zachwycona. Odczekała chwilę. Skylar nadal się na nią gapiła.

– Jakiś problem? – zapytała Loren.

Edna Skylar uśmiechnęła się.

– Przepraszam, paskudny nawyk.

– Jaki?

– Przyglądam się twarzom.

– Uhm.

– To nieważne. No, może jednak. W ten sposób na to wpadłam.

Loren chciała przejść do sedna sprawy.

– Powiedziała pani mojemu szefowi, że ma pani jakieś informacje o Katie Rochester?

– Jak się ma Ed?

– Dobrze.

Uśmiechnęła się ciepło.

– To miły człowiek.

– Taak – powiedziała Loren. – Wspaniały.

– Znam go od dawna.

– Mówił mi.

– Dlatego do niego zadzwoniłam. Długo rozmawialiśmy o tej sprawie.

– Wiem – powiedziała Loren. – Dlatego mnie tu przysłał. Edna Skylar odwróciła głowę i spojrzała za okno. Loren próbowała odgadnąć jej wiek. Zapewne po sześćdziesiątce, ale dobrze się trzymała. Doktor Skylar była przystojną kobietą o krótko obciętych siwych włosach i wydatnych kościach policzkowych, umiejącą nosić beżowy kostium tak, aby nie był zbyt luźny ani nadmiernie kobiecy.

– Pani doktor?

– Czy może mi pani powiedzieć coś o tej sprawie?

– Przepraszam?

– O Katie Rochester. Czy oficjalnie uznano ją za zaginioną?

– Nie jestem pewna, czy to istotne.

Edna Skylar powoli przeniosła wzrok na Loren Muse.

– Czy sądzicie, że spotkało ją coś złego…

– Nie mogę o tym rozmawiać.

– Czy uważacie, że uciekła z domu? Kiedy rozmawiałam z Edem, wydawał się przekonany, że uciekła. Mówił, że wybierała pieniądze z bankomatu w centrum miasta. Ma dosyć surowego ojca.

– Prokurator Steinberg powiedział pani o tym?

– Tak.

– Dlaczego więc pyta pani mnie?

– Znam jego zdanie – odparła. – Chcę poznać pani.

Loren już miała znów zaprotestować, ale Edna Skylar przyglądała jej się zbyt uważnie. Loren poszukała na jej biurku rodzinnych fotografii. Nie znalazła. Zadała sobie pytanie, co z tego wynika, i doszła do wniosku, że nic. Skylar czekała na odpowiedź.

– Ma już osiemnaście lat – powiedziała ostrożnie Loren.

– Wiem o tym.

– Zatem jest już dorosła.

– O tym też wiem. A co z jej ojcem? Sądzi pani, że ją molestował?

Loren zastanawiała się, jak to rozegrać. Prawdę mówiąc, nie podobał się jej ten ojciec, nie lubiła go od początku. Według bazy danych Dominick Rochester miał powiązania z mafią i może to było jednym z powodów ucieczki córki. W końcu przyczyny smutku mogą być różne. Z drugiej strony każdy reaguje inaczej. To prawda, że nie można rozpoznać winnego na podstawie jego reakcji. Niektórzy zabójcy potrafią płakać w sposób, którego nie powstydziłby się Al Pacino. Inni zachowują nieludzką obojętność. To samo dotyczy niewinnych. To tak jakby stało się w tłumie, w który ktoś rzucił granat. Nie wiesz, kto nakryje go własnym ciałem, a kto rzuci się do ucieczki.

Nawet gdyby uwzględnić to wszystko, smutek ojca Katie Rochester miał w sobie coś dziwnego. Był nazbyt gładki. Jakby ten człowiek wypróbowywał różne wcielenia, szukając tego, które będzie najlepsze dla widowni. No i matka dziewczyny. Po jej oczach wyraźnie było widać, że jest zdruzgotana, ale czy kryła się za tym rozpacz czy rezygnacja? Trudno powiedzieć.

– Nie mamy na to żadnych dowodów – powiedziała Loren najmniej zachęcającym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć.

Edna Skylar nie zareagowała.

– Pani pytania – dodała Loren – są trochę dziwne.

– Ponieważ jeszcze nie wiem, co powinnam zrobić.

– Z czym?

– Jeśli popełniono przestępstwo, chcę pomóc. Jednak…

– Jednak?

– Widziałam ją.

Loren Muse zaczekała moment w nadziei, że Edna Skylar powie coś więcej. Nie powiedziała.

– Widziała pani Katie Rochester?

– Tak.

– Kiedy?

– W sobotę miną trzy tygodnie.

– I mówi nam pani o tym dopiero teraz?

Edna Skylar znów patrzyła na parking za oknem. Słońce zachodziło, jego skośne promyki wpadały przez szpary w żaluzjach. To światło ją postarzało.

– Doktor Skylar?

– Prosiła mnie, żebym nikomu o tym nie mówiła – wyznała, nie odrywając oczu od widoku za oknem.

– Katie?

Wciąż patrząc przez okno, Edna Skylar skinęła głową.

– Rozmawiała z nią pani?

– Może przez sekundę.

– Co powiedziała?

– Żebym nikomu nie mówiła, że ją widziałam.

– I?

– I to wszystko. W następnej chwili znikła.

– Znikła?

– Pojechała metrem.

Teraz słowa popłynęły żywszym strumieniem. Edna Skylar opowiedziała Loren całą historię o tym, jak przyglądała się twarzom, spacerując po Nowym Jorku, i zauważyła tę dziewczynę pomimo jej zmienionego wyglądu, jak zeszła za nią do metra, a potem dziewczyna odjechała.

Loren zapisywała, ale tak naprawdę to wszystko pasowało do teorii, w którą wierzyła od samego początku. Dziewczyna uciekła z domu. Jak Ed Steinberg już powiedział Ednie Skylar, tuż po swoim zniknięciu podjęła pieniądze z bankomatu Citi-banku w śródmieściu. Loren widziała film z kamery banku. Twarz była skryta w cieniu kaptura, ale niemal na pewno należała do dziewczyny Rochesterów. Ojciec Katie z pewnością był zbyt zasadniczy. Z uciekinierami zawsze tak jest. Dzieci zbyt liberalnych rodziców często wpadają w narkotykowy nałóg. Dzieciaki ze zbyt konserwatywnych rodzin uciekają z domu i mają problemy seksualne. Może takie podejście to hołdowanie stereotypom, ale Loren napotkała bardzo niewiele spraw będących odstępstwem od tej reguły.

Zadała jeszcze kilka rutynowych pytań. Tak naprawdę niewiele mogli zrobić. Dziewczyna była pełnoletnia. Sądząc z opisu, nie istniały podstawy do podejrzeń, że została porwana. W telewizji do akcji wkracza cała ekipa federalnych. W prawdziwym życiu nic podobnego się nie zdarza.

Mimo to Loren czuła jakiś podświadomy niepokój. Niektórzy nazwaliby to intuicją. Ona nienawidziła tego określenia. Przeczucia… one też do niczego nie prowadziły. Zadała sobie pytanie, co zrobiłby Ed Steinberg, jej szef. Zapewne nic. Ich biuro było mocno zajęte dwoma sprawami prowadzonymi wspólnie z prokuratorem generalnym – jedną dotyczącą ewentualnego terrorysty, a drugą skorumpowanego polityka z Newark.

Mając tak ograniczone możliwości, czy mogli zajmować się sprawą, która wyglądała na zwyczajną ucieczkę z domu? Raczej nie.

– Dlaczego teraz? – zapytała.

– Proszę?

– Nie zgłaszała pani tego przez trzy tygodnie. Dlaczego zmieniła pani zdanie?

– Czy ma pani dzieci, inspektor Muse?

– Nie.

– Ja mam.

Loren ponownie spojrzała na biurko, na stolik, na ścianę. Nie dostrzegła rodzinnych zdjęć. Ani śladu dzieci czy wnuków. Skylar uśmiechnęła się, jakby zrozumiała, czego Muse szuka.

– Byłam kiepską matką.

– Chyba nie rozumiem.

– Zbyt liberalną. Gdy miałam wątpliwości, nic nie robiłam. Loren czekała.

– A to – dodała po chwili Edna Skylar – było poważnym błędem.

– Nadal nie wiem, czy rozumiem.

– Ja również. Jednak tym razem… – Umilkła. Przełknęła ślinę i spojrzała na swoje dłonie, zanim znów popatrzyła na Loren. – To, że coś wydaje się w porządku, wcale nie oznacza, że tak jest. Może Katie Rochester potrzebuje pomocy. Może tym razem powinnam coś zrobić, a nie bezczynnie czekać.

Obietnica złożona w suterenie trafiła Myrona rykoszetem dokładnie o drugiej siedemnaście nad ranem.

Minęły trzy tygodnie. Myron nadal chodził z Ali. Wydarzyło się to w dniu ślubu Esperanzy. Ali mu na nim towarzyszyła. Myron prowadził pannę młodą do ołtarza. Tom, czyli Thomas James Bidwell Trzeci, był kuzynem Wina. Urządzono skromne wesele. Dziwne, ale rodzina pana młodego, od pokoleń dostarczająca członkiń Córom Amerykańskiej Rewolucji, nie wpadła w zachwyt na wieść o związku Toma z urodzoną w Bronksie Latynoską, Esperanzą Diaz. Ciekawe dlaczego.

– Zabawne – powiedziała Esperanza.

– Co takiego?

– Zawsze myślałam, że wyjdę za mąż dla pieniędzy, nie z miłości. – Przejrzała się w lustrze. – Tymczasem wychodzę za mąż z miłości, za bogatego faceta.

– Ironia losu.

– I dobrze. Pojedziesz do Miami zobaczyć się z Reksem? Rex Storton był podstarzałym aktorem filmowym, którego reprezentowali.

– Lecę tam jutro po południu.

Esperanza odwróciła się od lustra, rozłożyła ręce i obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.

– I jak?

Wyglądała bosko.

– O rany – powiedział Myron.

– Tak uważasz?

– Uważam.

– No to chodź. Wydaj mnie za mąż.

– Wydam.

– Najpierw jednak jeszcze coś. – Esperanza pociągnęła go za rękaw. – Chcę, żebyś cieszył się z mojego szczęścia.

– Cieszę się.

– Wcale cię nie opuszczam.

– Wiem. Spojrzała mu w oczy.

– Nadal jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała. – Rozumiesz to, prawda? Ty, ja, Win, Wielka Cyndi. Nic się nie zmieniło.

– Wprost przeciwnie – odparł Myron. – Wszystko się zmieniło.

– Kocham cię, wiesz.

– A ja ciebie.

Znów się uśmiechnęła. Esperanza zawsze była cholernie piękna. Jej zwodniczo niewinny wygląd ciągle powodował przyspieszone bicie męskich serc. Jednak teraz, gdy miała na sobie suknię ślubną, słowo „olśniewająca” nie oddawało w pełni jej urody. Dzika i niezależna, twierdziła, że nigdy z nikim nie zwiąże się w taki sposób. A teraz miała dziecko i brała ślub. Nawet Esperanza wydoroślała.