«Nie będziesz ciekaw wyników moich studiów?"

«Rób, jak chcesz. Ja już o niczym nie chcę wiedzieć. Chyba że znajdziesz się w kłopotach".

Uścisnął mi dłoń w swój zwykły, niezmiernie serdeczny sposób. Po twarzy przemknął mu wyraz najgłębszego smutku, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałem, po czym zmusił się do uśmiechu.

«W porządku".

«A więc za dwa tygodnie. Przynieś skończony rozdział. I wszystkie inne materiały".

Ojciec zamilkł. Z zakłopotaniem stwierdziłam, że w oczach błyszczą mu łzy. Na widok targających nim uczuć powstrzymałam się przed dalszymi pytaniami, ale on ciągnął dalej:

– Pisanie rozprawy naukowej to przerażająca praca – odezwał się już lekkim tonem. – Ale tak czy siak, nie powinniśmy się byli wikłać w całą tę historię. Jest starodawna, splątana i zakręcona, lecz wszystko skończy się dobrze. Bo jestem tu ja, a nie upiorny profesor, i jesteś ty. – Zamrugał powiekami. Najwyraźniej wracał do równowagi. – Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

– Ale tymczasem musiało wydarzyć się wiele innych rzeczy – wydukałam.

Słońce ogrzewało już tylko delikatnie moją skórę, od morza nadciągała chłodna bryza. Odwróciliśmy głowy i popatrzyliśmy na rozciągające się wokół nas miasto. Nieopodal włóczyła się ostatnia grupa turystów. Zatrzymali się przy załomie ściany. Wycieczkowicze wskazywali palcami wysepki lub nawzajem kierowali na siebie obiektywy aparatów fotograficznych. Popatrzyłam na ojca, ale ten spoglądał na morze. Za grupą turystów, w sporym oddaleniu od nas, dostrzegłam mężczyznę, którego wcześniej nie widziałam. Przechadzał się powoli tam i z powrotem – wysoki, barczysty, w ciemnym, wełnianym garniturze. Spotkaliśmy wielu wysokich mężczyzn w podobnych garniturach, ale z jakiegoś powodu od tego nie mogłam oderwać wzroku.

5

Ponieważ ojciec tak bardzo mnie onieśmielał, postanowiłam sama wykonać kilka prac badawczych. Pewnego dnia, po szkole, udałam się do biblioteki uniwersyteckiej. Holenderskim władałam już w miarę biegle, od kilku lat uczyłam się francuskiego i niemieckiego, a sama biblioteka miała obszerne zbiory w języku angielskim. Bibliotekarze okazali się niezwykle uprzejmi i po krótkiej konwersacji dostałam poszukiwane przeze mnie materiały: wydane w Norymberdze broszury dotyczące Draculi, o których wspominał mój ojciec. Jak wyjaśnił mi starszy bibliotekarz, w średniowiecznej kolekcji biblioteki nie było niesłychanie drogich oryginałów, ale dysponowano niemieckimi kompendiami zawierającymi angielskie tłumaczenia tych tekstów.

– Czy to ci wystarczy, dziecko? – zapytał z uśmiechem bibliotekarz. Miał jedną z tych pięknych, wręcz magicznych twarzy, jakie spotyka się czasami wśród Holendrów – bezpośrednie, serdeczne spojrzenie niebieskich oczu, a w miarę starzenia się jego włosy przybierały raczej pszeniczną barwę niż siwiały. Rodzice mego ojca w Bostonie umarli, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, ale pomyślałam sobie, że chciałabym, aby mój dziadek przypominał tego bibliotekarza.

– Nazywam się Johan Binnerts – powiedział. – Nie krępuj się i zwracaj się do mnie o pomoc, gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała.

Oświadczyłam, że mam już wszystko, co jest mi potrzebne, dank u, a on poklepał mnie po ramieniu i bezszelestnie się oddalił. Przepisałam do notesu pierwszy ustęp:

Roku Pańskiego 1456 Dracula dokonał wielu straszliwych i dziwacznych czynów. Kiedy został władcą Wołoszy, skazał na stos młodzieńców, którzy przybyli do jego kraju, by uczyć się języka. Było ich czterystu. Całą dużą rodzinę powbijał na pale, a swych poddanych zakopywał po pępek w ziemią, a następnie strzelał do nich z łuku. Niektórych smażył na wol nym ogniu lub obdzierał ze skóry.

Na pierwszej stronie był przypis. Druk był tak maleńki, że prawie go przeoczyłam. Dokładnie przyjrzałam się napisowi. Zrozumiałam, że dotyczył słów «wbijanie na pal". Twierdzono, iż Vlad Tepes nauczył się tego rodzaju tortury od Turków. Palowanie polegało na wbijaniu w ludzkie ciało przez odbyt lub genitalia zaostrzonego pala, który niekiedy przechodził przez usta, a czasami nawet i przez czaszkę.

Przez długą chwilę próbowałam odrzucić od siebie sens tego, co przeczytałam, a jeszcze dłużej starałam się o tym zapomnieć. Z trzaskiem zamknęłam książkę.

Ale do końca dnia, od chwili gdy zamknęłam swój notatnik i nakładałam płaszcz, by wrócić do domu, prześladowała mnie nie postać Draculi czy opisy palowania, ale to, że wszystkie opisane fakty wydarzyły się naprawdę. Uszami duszy słyszałam skowyty chłopców z «dużej rodziny" drgających na palach. Ojciec, przykładając wielką wagę do mego wykształcenia historycznego, zapomniał wyjaśnić mi, że wszystko to działo się naprawdę. Zrozumiałam dopiero teraz, kilka dekad później, że nie mógł mi tego powiedzieć. Tylko sama historia może człowieka czegoś nauczyć. Ale kiedy pozna się prawdę… rzeczywiście się ją zrozumie… nie ma odwrotu.

Kiedy wieczorem dotarłam do domu, rozpierała mnie demoniczna energia. Starłam się z ojcem. Czytał w swej bibliotece, a pani Clay trzaskała garami w kuchni. Weszłam do jego gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi. Stanęłam przed fotelem. Czytał jedną ze swych ulubionych książek Henry'ego Jamesa, co stanowiło u niego oznakę wielkiego stresu.

Stałam w milczeniu, aż w końcu sam podniósł na mnie wzrok.

– Witaj – zwrócił się do mnie z uśmiechem, wkładając w książkę zakładkę. – Praca domowa z algebry?

Ale wzrok miał już niespokojny.

– Chcę, żebyś dokończył swoją historię – powiedziałam hardo. Milczał, stukając palcami w poręcz fotela.

– Dlaczego nie opowiesz mi wszystkiego? Nie chcesz, abym poznała całą prawdę?

Po raz pierwszy mówiłam do niego tak zdecydowanym tonem. Popatrzył na książkę, którą przed chwilą zamknął. Czułam, że odnoszę się doń z okrucieństwem, którego sama nie rozumiem, ale skoro już zaczęłam, musiałam być konsekwentna.

W końcu na mnie popatrzył. Na jego twarzy malował się wyraz osobliwego smutku. W blasku lampy oblicze bruździły mu głębokie zmarszczki.

– Nie, nie chcę – powiedział w końcu.

– Wiem więcej, niż sądzisz – ciągnęłam z dziecięcym uporem. Wcale nie chciałam, by zapytał mnie, co wiem.

Oparł łokcie na poręczach fotela i wsparł brodę na dłoniach.

– Wiem o tym – odezwał się cicho. – A ponieważ nie wiesz nic, muszę ci wszystko wyjaśnić.

Popatrzyłam na niego zaskoczona.

– A więc powiedz – rzekłam gwałtownie. Spuścił wzrok.

– Powiem, kiedy będę gotów. Ale jeszcze nie teraz. – Umilkł i po chwili wybuchnął: – Jeszcze nie teraz! Cierpliwości!

Spojrzenie, jakim mnie obrzucił, było błagalne, a nie gniewne. Podeszłam do niego i objęłam ramionami pochyloną głowę ojca.

Marzec w Toskanii często bywa zimny i deszczowy. A jednak ojciec wybrał się na krótko na prowincję po czterodniowych rozmowach w Mediolanie. Zawsze w myślach nazywałam jego zawód «rozmowy". Tym razem nie musiałam się sama dopraszać o udział w eskapadzie.

– Florencja jest cudowna, zwłaszcza poza sezonem – oświadczył pewnego ranka, kiedy wyjeżdżaliśmy z Mediolanu na południe. – Chcę, żebyś sama to zobaczyła. Będziesz musiała jednak troszeczkę postudiować jej historię i poznać lepiej malarstwo, co pomoże ci zrozumieć to miasto i wszystko, co w nim zobaczysz. A toskańska prowincja jest wspaniała. Jej widok da wytchnienie twoim oczom, a jednocześnie wywoła najgłębszy podziw. Sama się o tym przekonasz.

Skinęłam głową i jeszcze wygodniej rozparłam się na przednim fotelu wynajętego fiata. Miłość, jaką mój ojciec darzył wolność, była wręcz zaraźliwa. Uwielbiałam patrzeć, jak luzuje krawat i rozpina pod szyją koszulę, ilekroć wyrusza w jakieś nowe miejsce. Skierował fiata na ruchliwą autostradę.

– Tak czy owak, od lat obiecywałem Massimowi i Giulii, że ich odwiedzimy. Nigdy by mi nie wybaczyli, że będąc tak blisko, nie wpadłem do nich. – Poprawił się w fotelu, prostując odrobinę nogi. – Są trochę dziwni… ekscentrycy na swój, jakbym to określił, niebywale miły sposób. Czy masz ochotę ich odwiedzić?

– Mówiłam już, że tak.

Wolałam wprawdzie przebywać tylko w towarzystwie mego ojca… obecność nieznanych mi ludzi jeszcze bardziej potęgowała moją wrodzoną nieśmiałość… ale widziałam, jak bardzo mu zależy na spotkaniu z dawnymi przyjaciółmi. W końcu monotonny szum samochodowego silnika zaczął mnie usypiać. Byłam bardzo zmęczona po podróży pociągiem. Czar pojawił się tego ranka: spóźniona strużka krwi, której z takim niepokojem oczekiwał mój lekarz. Przewidująca pani Clay z zakłopotaniem zapakowała mi do walizki wielką ilość bawełnianych podpasek. Gdy po raz pierwszy w pociągowej toalecie ujrzałam tę zmianę, byłam tak zaskoczona, że w oczach stanęły mi łzy. Zupełnie jakby ktoś mnie zranił. Smuga na delikatnej podpasce przypominała odcisk palca mordercy. Ale nie wspomniałam o niczym ojcu. Doliny rzek i wioski usytuowane na wierzchołkach odległych pagórków spowijała delikatna mgiełka, później wszystko się zamazało. Podczas lunchu, który jedliśmy w maleńkim miasteczku pełnym kafejek i mrocznych barów, wciąż byłam senna. Bezpańskie koty włóczyły się po ulicach lub prężyły i rozprężały grzbiety przy nadprożach domów.

Kiedy jednak wczesnym zmierzchem ruszyliśmy w kierunku jednego z dwudziestu miasteczek, które rozsiadły się na wzgórzach otaczających nas niczym motywy ze starodawnych fresków, rozbudziłam się całkowicie. Był wietrzny wieczór, niebo częściowo pokryte chmurami, a spoza nich na horyzoncie przebijało czasami czerwone, zachodzące słońce.

– Nad Morze Śródziemnie albo na Gibraltar udamy się innym razem – oświadczył mój ojciec.

Mięliśmy przed sobą miasteczko o wznoszących się prawie pionowo uliczkach i zaułkach, do których dostać się było można tylko po kamiennych schodkach. Mój ojciec krążył naszym niewielkim samochodem tu i tam, minęliśmy trattoria, z której, przez uchylone drzwi, padała na wilgotny bruk uliczki smuga światła. Ostrożnie skierował samochód w dół i niebawem znaleźliśmy się po drugiej stronie wzgórza.

Jeśli dobrze pamiętam, to tu. – Skręcił i wjechał na pokrytą koleinami drogę, wzdłuż której rosły cyprysy. – Filia Montefollinoco w Monteperduto. Monteperduto to nazwa miasteczka. Pamiętasz?