Urzędnik odwrócił się ode mnie, zupełnie jakby ujrzał wieżyce Hagia Sophii pod zupełnie nowym kątem.

«Robię to wyłącznie dla pańskiego dobra – wyjaśnił obojętnym tonem. – Lepiej będzie, jeśli tą pracą zajmie się ktoś inny. I kiedy indziej».

Stał w całkowitym bezruchu z twarzą odwróconą w stronę okna, zupełnie jakby chciał sprawić, bym podążył za jego wzrokiem i zobaczył coś niezwykłego. Odniosłem dziecięce wrażenie, że nie powinienem tego robić, iż mogła to być ze strony mężczyzny jakaś nowa sztuczka, więc nie spuszczałem z niego wzroku. Czekałem. I nieoczekiwanie ujrzałem jego szyją nad kołnierzykiem wytwornej, drogiej koszuli. Ustawił się specjalnie tak, abym to zobaczył. Z boku szyi, tuż przy gardle, widniały dwie zasklepione rany. Niezbyt świeże, lecz nie do końca jeszcze wygojone. Wyglądały jak po ukłuciu podwójnego ciernia lub jakby zostały rozdarte czubkiem noża.

Cofnąłem się o krok od biurka. Pomyślałem, że chyba straciłem rozum od tych wszystkich chorobliwych lektur, że zupełnie pomieszało mi się w głowie. Ale przecież na dworze jasno świeciło słońce, mężczyzna w ciemnym wełnianym garniturze był całkiem realny, jak też bijąca od niego woń niemytego ciała, potu i czegoś znacznie gorszego, co próbował zabić za pomocą wody kolońskiej. Nic nie zniknęło ani nie zmieniło kształtu. Nie mogłem oderwać wzroku od tych dwóch, na wpół tylko uleczonych ran. Po kilku sekundach odwrócił się od okna jakby zachwycony tym, co za nim zobaczył… albo tym, co ja zobaczyłem… i znów się uśmiechnął.

«Dla twojego własnego dobra, profesorze».

Trwałem w bezruchu niezdolny wykrztusić słowa, podczas gdy on ze zwiniętą mapą w dłoni opuścił czytelnię. Słyszałem jego oddalające się kroki, kiedy schodził po schodach. Kilka minut później pojawił się jeden z podstarzałych bibliotekarzy o gęstej, siwej czuprynie. Dźwigał dwa stare folio, które zaczął ustawiać na dolnej półce regału.

«Przepraszam – odezwałem się zdławionym głosem. – Przepraszam, ale to jest już czysty skandal. – Popatrzył na mnie zaskoczony. – Kim był ten człowiek? Ten urzędnik».

«Urzędnik?» – Bibliotekarz wytrzeszczył na mnie oczy.

«Musi mi pan natychmiast wystawić oficjalne pismo, że mam prawo pracować w tym archiwum».

«Ależ ma pan takie prawo – odparł uspokajająco. – Osobiście wprowadziłem pana do rejestru».

«Wiem, wiem. Zatem musi pan go złapać i odebrać mapę».

«Kogo złapać?»

«Człowieka z ministerstwa… no, tego mężczyznę, który się tu pojawił. Nie wpuszczał go pan?»

Bibliotekarz popatrzył na mnie spod strzechy siwych włosów z zainteresowaniem.

«Ktoś tu był? Przez ostatnie trzy godziny nikt nie wchodził do biblioteki. Wiem, bo osobiście pilnuję wejścia. Niestety mało kto interesuje się naszymi zbiorami».

«Mężczyzna… – zacząłem i gwałtownie urwałem. Nieoczekiwanie spojrzałem na siebie oczyma bibliotekarza: wykonujący rękami oszalałe gesty cudzoziemiec. – On zabrał moją mapę… to znaczy mapę należącą do archiwum».

«Mapę, Herr profesor?»

«Pracowałem nad nią. Kopiowałem ją przez cały ranek».

«Czy tę?» – zapytał, wskazując moje biurko.

Na środku blatu leżała zwykła drogowa mapa Bałkanów, którą widziałem po raz pierwszy w życiu. Z całą pewnością nie było jej tam jeszcze przed pięcioma minutami. Bibliotekarz umieścił na półce drugie folio.

«Nieważne» – mruknąłem.

Najszybciej, jak mogłem, zebrałem książki i papiery, po czym opuściłem bibliotekę. Na zatłoczonej przechodniami i pojazdami ulicy nigdzie nie dostrzegłem urzędnika, choć kilku mężczyzn budową, wzrostem i eleganckim garniturem bardzo go przypominało. Ale ci mijali mnie obojętnie w pośpiechu. Wszyscy trzymali w rękach teczki. Kiedy dotarłem wreszcie do swego pokoju w hotelu, od razu spostrzegłem, że ktoś w nim buszował. Moje pierwsze szkice starych map, jak też zgromadzone notatki, których tego dnia nie potrzebowałem, zniknęły. Walizka została dokładnie przeszukana. Personel hotelu o niczym nie wiedział. Spędziłem bezsenną noc, nasłuchując czujnie dochodzących z zewnątrz dźwięków. Z rana spakowałem brudne ubrania i słowniki, po czym wynająłem łódź do Grecji".

– Profesor Rossi założył ramiona na piersi i obrzucił mnie bacznym spojrzeniem. Najwyraźniej czekał cierpliwie, aż wyrażę swe niedowierzanie. Ale ja bez reszty wierzyłem w jego relację; od początku do końca, w każde słowo.

«Wróciłeś do Grecji?"

«Tak, i spędziłem tam resztę lata, nie myśląc o mojej stambulskiej przygodzie, choć nie mogłem ignorować jej implikacji".

«Wyjechałeś, ponieważ się… wystraszyłeś?"

«Byłem wręcz przerażony".

«Ale później wznowiłeś badania nad swoją dziwną księgą?"

«Tak, w Smithsonian prowadziłem głównie analizy chemiczne. Ale kiedy niczego nie rozstrzygnęły… i pod wpływem innych czynników… rzuciłem całą rzecz i odstawiłem księgę na półkę. O, tam! – wskazał na najwyższy regał. – To dziwne… ale wspomnienia o tamtych wydarzeniach nieustannie wracają. Czasami pamiętam każdy ich szczegół, innym razem jedynie fragmenty. Myślę jednak, że ze wszystkim się oswoję i wtedy zatrą się najokropniejsze z nich. Są jednak pewne okresy… lata upływające w mgnieniu oka… kiedy nie chcę o tym wszystkim myśleć".

«Ale tak naprawdę wierzysz… w tego człowieka z ranami na szyi…"

«A co byś pomyślał, gdyby stanął z tobą twarzą w twarz, a ty byś doskonale wiedział, że wcale nie oszalałeś?"

Zamilkł i oparł się plecami o półki. Ostatnie słowa wypowiedział bardzo gwałtownym tonem.

Przełknąłem ostatni łyk zimnej kawy. Były to już właściwie bardzo gorzkie fusy.

«I nigdy później nie próbowałeś dociec, co ta mapa oznaczała i skąd się wzięła?"

«Nigdy. – Na chwilę zamilkł. – Tak, nigdy. Jestem przekonany, że kilku wątków moich badań nie dokończę już nigdy. Niemniej stworzyłem teorię, iż ów odrażający trop, jak też wiele innych, już nie tak okropnych, jeden uczony może rozwikłać w niewielkim tylko stopniu i poczynić mały krok do przodu. Później przychodzi następny erudyta i jeszcze następny, coraz bardzo rozwijając temat. Tak też zapewne stało się kilkaset lat temu, kiedy trzy osoby tworzyły tę mapę, dodając do niej coraz to nowe szczegóły. Z drugiej strony przyznaję, iż owe, mające charakter talizmanów, odniesienia do Koranu nie poszerzają naszej wiedzy na temat tego, gdzie naprawdę znajduje się grobowiec Vlada Tepesa. Oczywiście, w rzeczywistości może to wszystko być jednym, wielkim nonsensem. Równie dobrze, zgodnie z rumuńską tradycją, książę mógł zostać pogrzebany w swoim klasztorze usytuowanym na wyspie, gdzie spoczął w pokoju jak każdy dobry człowiek… którym, naturalnie, nie był".

«Ale ty tak nie uważasz?"

Rossi wyraźnie się zawahał.

«Badania naukowe muszą być prowadzone na wszystkich polach. Dla dobrych czy złych celów, ale są nieuniknione".

«Ale czy w końcu dotarłeś nad Snagov, by zobaczyć wszystko na własne oczy?"

Potrząsnął głową.

«Nie. Porzuciłem badania na dobre".

Odstawiłem lodowato zimny kubek i popatrzyłem mu w twarz.

«Ale jakieś informacje na ten temat masz?"

Sięgnął na najwyższą półkę i wyciągnął spomiędzy książek grubą, zapieczętowaną, brązową kopertę.

«Oczywiście. Jakiż uczony kompletnie niszczy wyniki swoich badań? Przelałem na papier z pamięci całą swą wiedzę o trzech mapach oraz zabezpieczyłem wszystkie notatki, jakie miałem ze sobą tamtego dnia w archiwum".

Położył między nami zapieczętowany pakiet i dotknął go palcami z czułością, która w najmniejszym stopniu nie korelowała z budzącą zgrozę jej zawartością. Być może to oderwanie od rzeczywistości, a może zapadająca za oknem wiosenna noc sprawiły, że poczułem się bardzo nieswojo.

«Czy sądzisz, że może to być niebezpieczne dziedzictwo?"

«Na Boga, chciałbym powiedzieć: nie. Ale zapewne niebezpieczne w sensie psychologicznym. Życie jest znacznie lepsze i pełniejsze, jeśli nie grzebiemy się bez potrzeby w zgrozie. Jak wiesz, historia ludzkości pełna jest niegodziwych czynów, o których powinniśmy myśleć ze łzami w oczach, a nie gmerać w nich gnani niezdrową fascynacją. Upłynęło już tyle lat, że sam nie jestem pewien swych wspomnień ze Stambułu i nigdy nie chciałem tam wracać. Sądzę jednak, iż zabrałem ze sobą wszystko, co konieczne dla wiedzy o tych sprawach".

«Masz na myśli to, że nie powinieneś dalej zgłębiać tej sprawy?"

«Właśnie".

«Ale wciąż nie masz zielonego pojęcia, kto stworzył mapę wskazującą miejsce, gdzie znajduje się grobowiec? Lub znajdował".

«Nie mam".

Wyciągnąłem rękę w stronę brązowej koperty.

«Czy nie potrzebuję różańca albo jakiegoś innego amuletu lub zaklęcia, by kontynuować twoje badania?"

«Jestem głęboko przekonany, że masz w sobie własną dobroć, wielką siłę moralną… jakkolwiek by to nazwać. Chciałbym, aby każdy był taki jak ty. Ale chodzić z czosnkiem w kieszeni… o, nie!"

«Ale z silnym środkiem przeciw zaburzeniom umysłowym".

«O, tak! Próbowałem i tego".

Na jego twarzy pojawił się pełen smutku, prawie posępny wyraz.

«Zapewne myliłem się, nie stosując starodawnych, zabobonnych środków, ale jestem zbytnim racjonalistą, by chwytać się takich metod".

Ująłem w dłoń brązowy pakiet.

«A tu masz swoją książkę. Jest bardzo interesująca i życzę ci z całego serca, byś dotarł do źródeł jej pochodzenia".

Wręczył mi wolumin oprawiony w welinową okładkę. Odniosłem wrażenie, że za beztroskimi na pozór słowami stara się ukryć smutek malujący się na jego twarzy.

«Wpadnij do mnie za dwa tygodnie. Musimy wrócić do naszych studiów nad handlem w Utrechcie".

Gwałtownie zamrugałem oczyma. Nawet moja rozprawa naukowa wydała mi się w tamtej chwili jak nie z tego świata.

«Tak, oczywiście".

Rossi zaczął zmywać szklanki, a ja sztywnymi dłońmi pakowałem teczkę.

«I ostatnia rzecz".

Głos miał niebywale poważny. Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę.

«Tak?"

«Nigdy więcej nie wracajmy do tego tematu".