Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Poniedziałek

Sara w myślach odliczała kolejne sygnały, czekając, aż ktoś odbierze. Ojciec nie cierpiał automatycznych sekretarek, ale po jej powrocie z Atlanty zdecydował się kupić aparat z sekretarką, żeby czuła się bezpieczniej. Kiedy więc po szóstym sygnale urządzenie się włączyło, usłyszała chrapliwy głos ojca proszący o zostawienie wiadomości.

Zaczekała na sygnał i powiedziała:

– Mamo, to ja…

– Sara? – rozległ się niespodziewanie głos Cathy. – Zaczekaj chwilę.

Doleciały ją ciężkie kroki matki, która pobiegła wyłączyć automatyczną sekretarkę stojącą na stoliku w ich sypialni na górze. W domu były tylko dwa aparaty, jeden w kuchni, podłączony dwudziestometrowym kablem, a drugi w sypialni rodziców, do której nie wolno im było nawet wchodzić, gdy obie wkroczyły w etap telefonicznego umawiania się z chłopakami.

Mimo woli obejrzała się na szkielet leżący na tym samym stole, gdzie jeszcze rano dokonywała oględzin zwłok Luke’a Swana. Hoss przywiózł trzy duże kartonowe pudła, żeby przetransportować w nich kości, i choć zrobiło to na niej piorunujące wrażenie, nie czuła się upoważniona, by kwestionować jego metody. Na miejscu pieczołowicie poskładała z powrotem szkielet, szukając jakichkolwiek punktów zaczepienia, które umożliwiłyby identyfikację zwłok. Zajęło jej to parę godzin, ale przynajmniej jednej rzeczy była całkowicie pewna: szkielet należał do dziewczyny, która bez wątpienia została zamordowana.

Po chwili matka odezwała się ponownie:

– Wszystko w porządku? Coś się stało? Skąd dzwonisz?

– Nic mi nie jest, mamo.

– Właśnie wróciłam ze sklepu. Wyskoczyłam, żeby kupić posypkę do babeczek.

Sarę ogarnęło poczucie winy. Matka piekła babeczki tylko wtedy, kiedy chciała jej się przypodobać.

– Ojciec znowu pojechał do Chorskesów – wyjaśniła matka. – Mały Jack po raz kolejny wrzucił do toalety całe pudełko kredek.

– Znowu?

– Znowu – odparła niczym echo matka. – Nie chciałabyś wrócić i pomóc mi przy polewaniu babeczek lukrem?

– Przykro mi, ale na dłużej utknęłam w Sylacaudze.

– Aha – mruknęła Cathy z rozczarowaniem przepełnionym dezaprobatą.

– Powstał pewien problem – zaczęła nieśmiało, zastanawiając się, czy warto matce wyjawić prawdę. W czasie porannej rozmowy powiedziała o strzelaninie w domu Roberta, przemilczała tylko swoje podejrzenia co do tego, kto pociągnął za spust. Teraz jednak uświadomiła sobie, że nie może utrzymywać wszystkiego w tajemnicy przed rodzicami, i pospiesznie wyznała wszystko, włącznie z ostrzeżeniami Reggiego na temat Jeffreya i jego podejrzanym zachowaniem w jaskini, gdy w sekrecie przed nią schował coś do kieszeni.

– To była jakaś bransoletka czy coś w tym rodzaju? – zaciekawiła się Cathy.

– Nie mam pojęcia. Wyglądało na złoty łańcuszek.

– Dlaczego schował go przed tobą?

– Dobre pytanie – mruknęła. – Cały dzień zmitrężyłam nad tym szkieletem.

– I co?

– Szwy ciemiączkowe w czaszce nie są jeszcze do końca zwapniałe. – Pochyliła się nad stołem i popatrzyła na zwłoki, zastanawiając się, z jakiego powodu krótkie życie dziewczyny zakończyło się tak tragicznie. – Podobnie główki kości długich nie zdążyły się jeszcze całkowicie wykształcić.

– O czym to świadczy?

– Że dziewczyna była bardzo młoda, mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat.

Cathy milczała przez chwilę, po czym mruknęła:

– Współczuję jej matce.

– Dzwoniłam już do szeryfa z prośbą, żeby sprawdził wszystkie zgłoszenia o zaginięciu młodych dziewcząt.

– I co?

– Jeszcze się nie odezwał. Prawdę mówiąc, od rana z nikim się nie kontaktowałam. – Przypomniała sobie, że nawet kierownik domu pogrzebowego, White, zamienił z nią ledwie parę słów, gdy razem z Hossem przywiozła szkielet. – Nie sądzę, żeby w takim małym miasteczku istniała bardzo długa lista osób zaginionych.

– Myślisz, że to świeża sprawa?

– Nie, raczej sprzed dziesięciu, może nawet piętnastu lat – odparła. – Przez ostatnie pięć godzin składałam szkielet. Mam wrażenie, że wiem, co spotkało tę dziewczynę.

– Bardzo cierpiała?

– Nie – skłamała Sara, mając nadzieję, że nie słychać tego w brzmieniu jej głosu. – W każdym razie nie jestem pewna, czy uda mi się jutro wrócić do domu.

– Zatem zostaniesz jeszcze z Jeffreyem, zgadza się? Przygryzła dolną wargę. Szybko zdecydowała, że skoro powiedziała aż tyle, równie dobrze może wyznać całą prawdę.

– Mam wrażenie, że im więcej złego dowiaduję się o nim od różnych ludzi, tym bardziej…

– Czujesz się z nim związana?

– Nie powiedziałabym tego.

– Chcesz go bronić?

– Mamo… – zająknęła się i po chwili dodała całkiem szczerze: – Sama nie wiem. Martwi mnie, że i wy jesteście tak bardzo przeciwni naszemu związkowi… I że tata aż tak bardzo nienawidzi Jeffreya…

– Pamiętam, że gdy miałaś cztery albo pięć lat… – zaczęła Cathy, a Sara jeszcze mocniej przygryzła wargi, spodziewając się kolejnego moralizatorskiego wykładu -…pojechaliśmy wszyscy nad zatokę, gdzie ojciec zabrał was obie na ryby, chcąc was wreszcie czymś zająć. Przypominasz sobie?

– Nie. – Pamiętała jednak wiele zdjęć z tamtych wakacji, więc miała wrażenie, jakby w jej głowie odżywały również zdarzenia.

– W każdym razie pozakładał wam na wędki gumowe atrapy przynęty, na które nabrały się tylko dwa kraby.

– Matka zaśmiała się głośno. – Z daleka słyszałam jedynie, jak ojciec ciągle na nie wrzeszczy, ponieważ zaciskały szczypce na tych przynętach i nie chciały puścić.

– Urwała na chwilę, jak gdyby chciała pobudzić ją do skojarzeń. – Próbował wszystkiego, nawet walił w nie młotkiem, ale bez skutku. Jak raz zacisnęły szczypce, to koniec, nie dało się z nimi nic zrobić. W końcu poodcinał żyłki z przynętami i wrzucił kraby z powrotem do morza.

Sara westchnęła głośno.

– Porównujesz mnie do takiego upartego kraba czy może jego do nic niewartej przynęty?

– Ciągle jesteś naszą małą dziewczynką – odparła Cathy. – W końcu przyjdziesz do ojca po pomoc, a on odetnie żyłkę z przynętą i uwolni cię od niechcianej zdobyczy.

– A ty?

Cathy znów się zaśmiała.

– Ja będę pełniła rolę młotka.

Sara aż nazbyt dobrze znała to podejście.

– Na razie wolę się kierować tym, co mi podpowiada intuicja.

– A co ci podpowiada?

– Że… – zająknęła się, mając już na końcu języka wyznanie, że kocha Jeffreya, ale nie umiała się przemóc, żeby powiedzieć to głośno.

Cathy chyba wyczuła przyczynę jej wahania.

– A co z twoim pieprzeniem się na okrągło?

Nie potrafiła dokładnie nazwać tego, co poczuła, gdy schronili się przed burzą w jaskini, podjęła jednak nieśmiałą próbę:

– Sama nie wiem dlaczego, ale nawet po tym wszystkim, co się tu stało, nadal mu ufam. Czuję się przy nim bezpieczna.

– To już poważna sprawa.

– Owszem. Podejrzewam, że znasz mnie lepiej, niż sądziłam.

– Chyba tak. – Cathy głośno westchnęła z rezygnacją. – Ale i ja powinnam ci bardziej ufać.

Sara zbyła tę uwagę milczeniem.

– W końcu nie mogę cię ochraniać przed całym światem.

– Bo wcale tego nie potrzebuję. Może i chciałabym, ale nie jest mi to potrzebne. – Chcąc nieco osłabić wrażenie, dodała: – Niemniej kocham cię za to, że zawsze jesteś gotowa mi pomóc.

– Ja też cię kocham, dziecino.

Sara pozwoliła sobie na głośne westchnienie, czując, że wszystko wali jej się na głowę. Zwykle w trudnych sytuacjach zaczynała marzyć tylko o tym, żeby znaleźć się przy matce w kuchni i słuchać jej gadania. Od wczesnego dzieciństwa traktowała matkę jak punkt odniesienia w swoim życiu. Teraz jednak marzyła wyłącznie o tym, by zasnąć z głową opartą na ramieniu Jeffreya. Sama była zaskoczona tą przemianą. Jeszcze nigdy dotąd nie myślała w ten sposób o żadnym chłopaku. Nawet gdy wydawało jej się, że kocha Steve’a Manna, kiedy wszystko traktowała jeszcze tak strasznie emocjonalnie, nigdy nie odczuwała aż tak palącej potrzeby jego towarzystwa. Jeffrey działał na nią jak narkotyk, od którego ciągle bardziej się uzależniała. Czuła się schwytana w pułapkę bez wyjścia, mogła tylko czekać, żeby się przekonać, co będzie dalej.

– Muszę już kończyć, mamo – powiedziała. – Zadzwonię jutro, dobrze?

– Uważaj na siebie – odparła Cathy. – Zostawię ci kilka babeczek.

Zaczekała, aż matka odłoży słuchawkę. Chciała już zrobić to samo, gdy złowiła jakiś szum na linii, szmer czyjegoś oddechu, a dopiero potem pstryknięcie przerywanego połączenia.

Ktoś podsłuchiwał jej rozmowę.

Podeszła do drzwi i wyjrzała przez szybę na korytarz. Światła w domu pogrzebowym pogasły już dawno temu, kiedy White poszedł do domu. Wiedziała, że jest jeszcze stażysta o imieniu Harold, który mieszka w przybudówce nad garażem, White uprzedził ją jednak, że po godzinach chłopak zamyka się na cztery spusty i nie wychyla nosa na zewnątrz, chyba że musi pomóc przy transporcie zwłok.

Podniosła jeszcze raz słuchawkę i wcisnęła klawisz opatrzony nalepką z napisem „Służb.”.

Dopiero po szóstym sygnale rozległ się zaspany głos:

– Słucham.

– Harold?

– Aha. – Doleciał ją szelest, jakby stażysta usiadł w pościeli. Najwyraźniej go obudziła. Po chwili rzucił głośniej: – Halo!

– Nie podnosiłeś przed chwilą słuchawki telefonu?

– Co?

Postanowiła zacząć od początku.

– Mówi Sara Linton. Jestem jeszcze w sali sekcyjnej.

– Ach, tak… – mruknął. – Pan White mówił mi, że zostanie pani po godzinach. – Zamilkł i sądząc po odgłosie, ziewnął szeroko. – Przepraszam – bąknął, po czym syknął pod nosem: – Jezu…

Rozciągnęła kabel słuchawki na całą długość, żeby jeszcze raz wyjrzeć przez okienko w drzwiach na korytarz. Jakiś samochód skręcił na parking i po ścianach głównego holu przesunął się odblask świateł reflektorów. Przeszła szybko do okna i osłoniła oczy dłonią, żeby dojrzeć, kto przyjechał. Auto wykręciło na wolne miejsce obok jej bmw i stanęło, ale światła nie zgasły.