Изменить стиль страницы

45

Wszystko znów zaczęło źle wyglądać, kiedy spojrzałem w kalendarz.

Ludzki mózg to zdumiewający twór. Przedziwny zestaw reakcji elektrochemicznych, dających po prostu niezwykłe rezultaty.

Więcej wiemy o prawach rządzących kosmosem niż o procesach zachodzących w mózgu, móżdżku, przysadce, rdzeniu przedłużonym i innych jego częściach. I tak jak w przypadku każdego skomplikowanego środowiska, nigdy nie mamy pewności, jak zareaguje na dany katalizator. Miałem kilka powodów do zastanowienia. Przede wszystkim kwestia przecieków.

Przypuszczaliśmy z Rachel, że ktoś z FBI lub policji informował Bacarda i jego ludzi o tym, co się dzieje. To jednak zupełnie nie pasowało do mojej teorii, zgodnie z którą Monice zastrzeliła Stacy. Ponadto Monice znaleziono rozebraną. Teraz wydawało mi się, że wiem dlaczego, ale Stacy nigdy by tego nie zrobiła. Sądzę jednak, że wszystko zrozumiałem w chwili, gdy spojrzałem w kalendarz i uświadomiłem sobie, że jest środa. Do strzelaniny oraz porwania Tary doszło w środę. Oczywiście, w ciągu minionych osiemnastu miesięcy było wiele śród. Ten dzień tygodnia nie ma w sobie niczego szczególnego. Tylko że teraz, kiedy dowiedzieliśmy się już tak wiele i mój mózg wchłonął tyle nowych danych, coś zaiskrzyło. Wszystkie pytania i wątpliwości, podejrzenia, wszystkie fakty, które uznałem za pewniki i nigdy ich nie analizowałem… Fragmenty łamigłówki nagle wskoczyły na swoje miejsca. Pojawił się obraz, który był znacznie gorszy od tego, co sobie wyobrażałem. Znowu byłem w Kasselton, w moim domu, gdzie wszystko się zaczęło. Zadzwoniłem do Ticknera, chcąc się upewnić. – Do mnie i mojej żony strzelano z trzydziestki ósemki, prawda? – zapytałem. – Tak.

– I jesteście pewni, że to były dwa rewolwery?

– Całkowicie.

– A jednym z nich był mój smith amp; wesson?

– Przecież wiesz, Marc.

– Macie wszystkie wyniki badań balistycznych?

– Większość.

Oblizałem wargi i przygotowałem się na najgorsze. Miałem nadzieję, że się mylę. – Do kogo strzelano z mojej broni – do mnie czy do Moniki? Obudziłem jego czujność.

– Dlaczego pytasz?

– Z ciekawości.

– No tak. Zaczekaj chwilę. – Słyszałem, jak przekłada kartki.

Ściskało mnie w gardle. O mało nie rzuciłem słuchawki. – Do twojej żony. Kiedy usłyszałem podjeżdżający samochód, odłożyłem słuchawkę na widełki. Lenny nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Nie pukał. W końcu on nigdy nie pukał, prawda? Siedziałem na kanapie.

W domu było cicho, wszystkie duchy poszły spać. W rękach miał kubki coli, a na ustach szeroki uśmiech. Zastanawiałem się, ile razy widziałem ten uśmiech. Pamiętałem nieco bardziej krzywy. I błyszczący metalowymi klamerkami na zębach. Zakrwawiony po uderzeniu w drzewo, kiedy zjeżdżaliśmy na sankach za domem Goretów. Znowu pomyślałem o tym, jak Tony Merruno zaatakował mnie w trzeciej klasie i Lenny skoczył mu na plecy. Teraz przypomniało mi się, że Tony Merruno zbił mu okulary. Lenny wcale się tym nie przejął. Znałem go tak dobrze. A może nie znałem go wcale.

Kiedy Lenny zobaczył moją minę, uśmiech zgasł mu na wargach.

– Tamtego ranka mieliśmy grać w squasha, Lenny. Pamiętasz? Opuścił ręce i postawił kubki na stole.

– Nigdy nie pukasz. Po prostu otwierasz drzwi. Tak jak dziś. Co się stało, Lenny? Przyjechałeś po mnie i otworzyłeś drzwi. Zaczął potrząsać głową, ale ja już wiedziałem.

– Dwa rewolwery. One zdradziły prawdę.

– Nie wiem, o czym mówisz – powiedział, ale bez przekonania.

– Myśleliśmy, że Stacy nie załatwiła Monice broni, więc Monica posłużyła się moją. Wcale nie. Właśnie sprawdziłem wyniki badań balistycznych. Zabawne. Nigdy nie mówiłeś mi, że Monica została zastrzelona z mojego rewolweru. A mnie postrzelono z drugiego.

– A więc? – spytał Lenny, znów wchodząc w rolę prawnika. – To nic nie znaczy. Może Stacy jednak załatwiła jej rewolwer. – Załatwiła – przytaknąłem.

– No i widzisz, wszystko się zgadza.

– Powiedz mi w jaki sposób. Szurnął nogami.

– Może Stacy pomogła Monice zdobyć broń. Monica strzeliła z niej do ciebie. Kiedy Stacy przybyła kilka minut później, Monica próbowała ją zastrzelić. – Lenny podszedł do schodów, jakby chciał to zademonstrować. – Stacy biegła na górę. Monica strzeliła – to wyjaśniałoby dziurę po kuli. – Wskazał na zagipsowany otwór. – Stacy wzięła z sypialni twój rewolwer, wróciła na dół i zastrzeliła Monice. Popatrzyłem na niego.

– Czy właśnie tak było, Lenny?

– Nie wiem. Tak mogło być.

Odczekałem chwilę. Odwrócił się.

– Jest jeden problem – powiedziałem.

– Jaki?

– Stacy nie wiedziała, gdzie chowam broń. I nie znała szyfru otwierającego zamek kasetki. – Zrobiłem krok w jego kierunku. – Ty go znałeś, Lenny. Trzymam w niej wszystkie ważne dokumenty. Zaufałem ci. Teraz chcę poznać prawdę.

Monica strzeliła do mnie. Wszedłeś do domu. Zobaczyłeś mnie leżącego na podłodze. Pomyślałeś, że nie żyję?

Lenny zamknął oczy.

– Chcę to zrozumieć, Lenny.

Powoli pokręcił głową.

– Myślisz, że kochasz swoją córkę – powiedział – ale nie wiesz, jak to jest. To uczucie rośnie z każdym dniem. Im dłużej masz dziecko, tym bardziej jesteś do niego przywiązany.

Pewnego wieczoru wróciłem z pracy. Marianne płakała, ponieważ dzieci dokuczały jej w szkole. Położyłem się do łóżka i nie mogłem zasnąć. Wtedy coś sobie uświadomiłem. Mogę być tylko tak szczęśliwy, jak najsmutniejsze z moich dzieci.

Rozumiesz, co mówię?

– Powiedz mi, co się stało – odparłem.

– Było tak, jak powiedziałeś. Tamtego ranka przyszedłem do waszego domu. Otworzyłem drzwi. Monica rozmawiała przez telefon. W ręku wciąż trzymała rewolwer. Podbiegłem do ciebie. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Szukałem pulsu, ale…

– Potrząsnął głową. – Monica zaczęła wrzeszczeć, że nie pozwoli, żeby ktoś odebrał jej dziecko. Wycelowała we mnie. Jezu Chryste.

Myślałem, że zaraz umrę. Przeturlałem się po podłodze i pobiegłem po schodach. Pamiętałem, że trzymasz tam broń. Monica strzeliła do mnie. – Znów wskazał biały ślad. – To dziura po kuli.

Zamilkł. Przez chwilę ciężko oddychał. Czekałem.

– Wyjąłem z kasetki twój rewolwer.

– Czy Monica wbiegła za tobą po schodach?

Odpowiedział cicho:

– Nie. – Zamrugał. – Może powinienem spróbować zadzwonić. Może należało spróbować uciec. Nie wiem. Odtwarzałem to w myślach setki razy. Wciąż się zastanawiam, co powinienem zrobić. Ty, mój najlepszy przyjaciel, leżałeś tam martwy. Ta zwariowana suka krzyczała coś o ucieczce z twoją córką – moją chrześnicą. Już do mnie strzeliła. Nie wiedziałem, co chce zrobić. Umknął spojrzeniem.

– Lenny?

– Nie wiem, co się stało, Marc. Naprawdę nie wiem. Zacząłem skradać się po schodach na dół. Ona wciąż miała broń… Zamilkł.

– Więc ją zastrzeliłeś.

Kiwnął głową.

– Nie chciałem. A przynajmniej tak mi się wydaje. Jednak nagle oboje leżeliście tam martwi. Zamierzałem zadzwonić na policję.

Tylko że nagle zaczęło to wyglądać bardzo niewyraźnie. Strzeliłem do Moniki pod dziwnym kątem. Mogli twierdzić, że była odwrócona plecami.

– Pomyślałeś, że mogą cię aresztować?

– Oczywiście. Gliniarze mnie nienawidzą. Jestem dobrym adwokatem. Jak myślisz, co by się stało?

Nie odpowiedziałem.

– Ty rozbiłeś okno?

– Od zewnątrz – odparł. – Chciałem upozorować włamanie.

– I ty rozebrałeś Monice?

– Z tego samego powodu?

– Wiedziałem, że na ubraniu zostały ślady prochu. Dowiedzieliby się, że strzelała. Próbowałem upozorować morderstwo popełnione przez zaskoczonego włamywacza. Dlatego zniszczyłem jej ubranie.

Pieluszką wytarłem jej dłoń.

Rozwiała się kolejna z dręczących mnie wątpliwości. Brak ubrania Moniki. Wprawdzie Stacy mogła ją rozebrać, żeby zmylić policję, ale jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, by wymyśliła coś takiego.

Lenny był adwokatem. Do niego to pasowało. Teraz dochodziliśmy do sedna sprawy. Obaj o tym wiedzieliśmy. Założyłem ręce na piersi. – Powiedz mi o Tarze.

– Jest moją chrześnicą. Musiałem ją chronić.

– Nie rozumiem.

Lenny rozłożył ręce.

– Ile razy prosiłem cię, żebyś spisał testament?

Zbił mnie z tropu.

– Co to ma wspólnego…?

– Zastanów się chwilę. Przez cały ten czas, kiedy byłeś w tarapatach, odwoływałeś się do swego zawodowego spokoju, prawda?

– Chyba tak.

– Jestem adwokatem, Marc. Ja zrobiłem to samo. Oboje leżeliście martwi. Tara płakała w sąsiednim pokoju. Wtedy ja, Lenny prawnik, natychmiast zrozumiałem, co się stanie.

– Co?

– Nie sporządziłeś testamentu. Nie wyznaczyłeś prawnych opiekunów dziecka. Nie rozumiesz? To oznaczało, że Edgar dostanie twoją córkę.

Spojrzałem mu w oczy. O tym nie pomyślałem.

– Twoja matka próbowałaby walczyć, ale przy jego finansowych możliwościach nie miałaby szans. Musi opiekować się twoim ojcem.

Sześć lat temu dostała wyrok w zawieszeniu za jazdę po pijanemu.

Edgar zostałby prawnym opiekunem dziecka.

Teraz zrozumiałem.

– A na to nie mogłeś pozwolić.

– Jestem chrzestnym Tary. Powinienem ją chronić.

– I nienawidzisz Edgara.

Potrząsnął głową.

– Czy to, co zrobił ojcu, wpłynęło na moją ocenę sytuacji?

Taak, może w jakimś stopniu, podświadomie. Jednak Edgar Portman jest złym człowiekiem. Wiesz o tym. Spójrz, co się stało z Monicą. Nie mogłem pozwolić, żeby zniszczył twoją córkę tak jak własną.

– Dlatego ją zabrałeś.

Skinął głową.

– I oddałeś Bacardowi.

– Był moim klientem. Wiedziałem co robił, chociaż nie miałem pojęcia, że na taką skalę. I wiedziałem, że zachowa to w tajemnicy. Powiedziałem mu, żeby znalazł jej najlepszą rodzinę, jaką ma. Nieważne pieniądze czy pozycja. Chciałem porządnych ludzi.

– I oddał ją Tansmore'om.

– Tak. Musisz zrozumieć. Myślałem, że nie żyjesz. Wszyscy tak myśleli. Potem długo wyglądało na to, że zostaniesz rośliną.

Kiedy zbudziłeś się ze śpiączki, było już za późno. Nie mogłem nikomu powiedzieć. Z pewnością poszedłbym do więzienia.