Изменить стиль страницы

Zaświadczam swoim podpisem, że ty je urodziłaś. Zostajesz matką.

Bacard przygotowuje wszystkie potrzebne dokumenty adopcyjne…

Wzruszyła ramionami.

– Zatem przyszli rodzice nie znają prawdy?

– Nie, ale też wcale nie próbują jej dociekać. Są zdesperowani.

Nic nie chcą wiedzieć.

Rachel nagle poczuła obezwładniające zmęczenie.

– I zanim nas wydasz – ciągnęła Denise – weź pod uwagę jeszcze coś. Robimy to już prawie dziesięć lat. A to oznacza, że są dzieci, które już tak dawno temu zostały zaadoptowane. Dziesiątki dzieci. Wszystkie te adopcje zostaną uznane za nielegalne i unieważnione. Biologiczne matki będą mogły przyjechać tutaj i zażądać zwrotu dzieci. Albo odszkodowania.

Zniszczysz wiele szczęśliwych rodzin.

Rachel pokręciła głową. W tym momencie nie była w stanie ogarnąć wszystkich konsekwencji. Może później. Nie wolno się rozpraszać.

Trzeba skupić się na najważniejszym. Obróciła się i wyprostowała.

Spojrzała Denise w oczy. – A jak wyjaśnisz to, co stało się z Tarą Seidman?

– Z kim?

– Z Tarą Seidman.

Teraz Denise wyglądała na zdumioną.

– Chwileczkę. Czy to nie ta mała dziewczynka, którą porwano w Kasselton?

Zadzwonił telefon komórkowy Rachel. Sprawdziła numer dzwoniącego – to był Marc. Już miała odebrać, kiedy w jej polu widzenia pojawił się ten mężczyzna. Zaparło jej dech. Wyczuwając coś, Denise odwróciła się i drgnęła na widok przybysza. To był mężczyzna, który napadł Rachel w parku.

Wycelowany w nią pistolet w jego ogromnych łapskach wyglądał jak zabawka. Pokiwał palcem. – Daj mi ten telefon.

Rachel oddała mu komórkę, starając się nie dotykać jego palców.

Mężczyzna przyłożył lufę do jej głowy. – A teraz oddaj mi broń.

Rachel sięgnęła do torebki. Kazał jej wyjąć broń dwoma palcami.

Usłuchała. Telefon zadzwonił po raz czwarty.

Mężczyzna odebrał i powiedział:

– Doktor Seidman?

Rachel wyraźnie usłyszała głos Marca:

– Kto mówi?

– Jesteśmy wszyscy w domu Denise Vanech. Ma pan tu przyjść bez broni i sam. Wtedy powiem panu, gdzie jest pańska córka.

– Gdzie jest Rachel?

– Jest tutaj. Ma pan pół godziny. Powiem panu to, co chce pan wiedzieć. Wiem, że w takich sytuacjach usiłuje pan być sprytny.

Tym razem niech pan nie próbuje, inaczej pana przyjaciółka umrze pierwsza. Rozumie pan?

– Rozumiem.

Mężczyzna rozłączył się. Spojrzał na Rachel. Jego oczy były piwne ze złotymi cętkami. Wydawały się niemal łagodne, jak ślepia sarny. Potem przeniósł spojrzenie na Denise Vanech. Ta drgnęła.

Mężczyzna uśmiechnął się. Rachel pojęła, co się zaraz stanie.

Krzyknęła „Nie!” w tej samej chwili, gdy wycelował broń w pierś

Denise Vanech i trzykrotnie nacisnął spust. Wszystkie trzy pociski trafiły w cel. Ciało Denise bezwładnie zsunęło się z kanapy na podłogę. Zanim Rachel zdążyła się zerwać na nogi, morderca już trzymał ją na muszce. – Nie ruszaj się.

Rachel usłucha ła. Denise Vanech niewątpliwie nie żyła. Leżała z szeroko otwartymi oczami w poszerzającej się kałuży krwi, rażąco czerwonej na tle morza bieli.