Изменить стиль страницы

GRIFFIN

Mamy problem. Griffin oderwał się od lektury pięciu stosów papierów. Był właśnie w trakcie organizowania centrum śledczego w przestronnej, wyłożonej szarą wykładziną sali konferencyjnej Biura Detektywistycznego. Niezmiennie zdumiewało go, ile papierkowej roboty wiąże się z każdym przestępstwem. Raporty śledcze, zeznania świadków, wyciągi bankowe, wstępne opisy materiału dowodowego. Już był zawalony papierami, a mundurowi, detektywi od przestępstw finansowych i techniczni wciąż wpadali do sali i rzucali na stół kolejne pliki kartek. Od czasu do czasu zaglądali także major, pani porucznik albo pułkownik, żeby zapytać, czy może Griffinowi udało się już w jakiś cudowny sposób rozwiązać sprawę. Do tego co kilkadziesiąt sekund dzwonił telefon. Dziennikarze domagali się wywiadów. Lokalni biznesmeni domagali się sprawiedliwości. Prokurator generalny pragnął podkreślić, że nie lubi strzelanin na terenie sądu, a burmistrz obawia się, że uliczne eksplozje szkodzą turystyce. Teraz zadzwonił Fitz.

– Oglądasz to? – zapytał. – Nie wierzę, kurwa, własnym oczom.

– Niczego nie oglądam – odparł Griffin.

– To włącz telewizor!

Griffin ostrożnie wyciągnął rękę, uważając, żeby nie rozsypać któregoś ze stosów papierzysk, odnalazł pilota i włączył telewizor. Jego wysiłek został nagrodzony transmitowaną przez Kanał Dziesiąty relacją na żywo.

– Więc to tam pojechali wszyscy dziennikarze. Trochę mnie zdziwiło, że tak nagle zniknęli z parkingu.

– Nie jest dobrze – jęknął Fitz. – Wcale nie jest dobrze.

Obrońca Eddiego Como, śmiertelnie poważny Frank Sierra, tłumaczył właśnie śmiertelnie poważnym dziennikarzom, że dzisiaj rano przed wejściem do gmachu sądu wydarzyła się prawdziwa tragedia. Właśnie wczoraj wieczorem udało mu się uzyskać niezbity dowód niewinności jego klienta i zamierzał ujawnić całą sprawę z samego rana. Wystarczyłoby piętnaście, dwadzieścia minut i pan Como byłby wolny jak ptak.

– To nie brzmi najlepiej – mruknął Griffin do słuchawki.

– Nienawidzę pierdolonych prawników – warknął Fitz.

– Nie przejmuj się, jestem pewien, że oni też za tobą nie przepadają. Griffin patrzył na telewizor, czekając na dalszą część oświadczenia Sierry. Inni obecni w sali, Waters i grupa detektywów od przestępstw kryminalnych, także wbili wzrok w ekran. Konferencje prasowe były lepsze od tasiemcowych seriali.

– Wczoraj wieczorem – ciągnął Frank Sierra – udało mi się nawiązać kontakt ze świadkiem, który może potwierdzić, że w czasie, gdy popełniono drugi gwałt, mój klient był po drugiej stronie miasta. Jego zeznanie stanowiłoby niezbity dowód niewinności pana Como. Panie i panowie, przedstawiam wam Lucasa Murphy’ego.

Odsunął się na bok, robiąc miejsce dla chudego pryszczatego chłopaka, który nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat. Dzieciak wytrzeszczył oczy na błyskające aparaty niczym zając sparaliżowany widokiem nadjeżdżającego samochodu. Przez chwilę Griffin miał wrażenie, że chłopak da nogę. Sierra musiał pomyśleć tak samo, bo chwycił go za ramię. Sekundę później przypomniał sobie o publiczności i uśmiechnął się szeroko.

– Świadek – prychnął Fitz. – Co to niby za dowód? Za pięćdziesiąt dolców mogę załatwić dwóch świadków.

– Pan Murphy – oświadczył Sierra – pracuje w wypożyczalni wideo Blockbuster w Warwick.

– O – zainteresował się Griffin.

– Panie Murphy, czy mógłby nam pan powiedzieć, gdzie był pan wieczorem dziesiątego maja?

– O, mój Boże! – Fitz był bliski apopleksji. – Traktuje go jak prawdziwego świadka w sądzie. Przed kamerami. Urządza sobie rozprawę w telewizji. To mi się, kurwa, w pale nie mieści!

– Eee… aaaa… no, tego… pracowałem – wyskrzeczał chłopak. – No wie pan, w Blockbusterze.

Frank Sierra zaczął drążyć.

– A czy owego feralnego wieczoru dziesiątego maja w wypożyczalni Blockbuster przy Drugiej ulicy w Warwick nie widział pan przypadkiem Eddiego Como?

– Eee… no, tak… widziałem.

Dziennikarze wstrzymali oddech. Fitz znowu zaklął. Griffin po prostu przewrócił oczami.

Adwokat Eddiego Como aż zatarł dłonie z radości.

– Panie Murphy, czy jest pan pewien, że widział pan Eddiego Como wieczorem dziesiątego maja ubiegłego roku?

– Eee… tak.

– Panie Murphy, pozwoli pan, że uprzedzę pytanie naszych drogich gości i zapytam wprost: skąd może pan być pewien, iż pan Como przyszedł do pańskiej wypożyczalni właśnie owego wieczoru?

– No bo… widziałem jego nazwisko. No wie pan, na karcie członkowskiej.

Dziennikarze znowu wstrzymali oddech.

– O, mój Boże, niech ktoś uciszy tego gnojka – wymamrotał Fitz. – Dawać mi spluwę!

– No tak – mruknął Griffin do słuchawki. – Teraz masz przesrane. Tymczasem w telewizji Sierra znowu posłał w stronę kamer promienny uśmiech i przygotował się do zadania ostatecznego ciosu.

– Panie Murphy, czy to prawda, że kiedy ktoś wypożycza film w Blockbusterze, taka transakcja zawsze jest zapisywana?

– No… tak. Wie pan, ludzie pokazują kartę członkowską, a my skanujemy kod kreskowy na karcie. I potem ten na kasecie wideo. Więc, tego ten, w komputerze zapamiętuje się, kto wypożyczył jaką kasetę. Aha, i jeszcze o której godzinie, i w jaki dzień. No, wie pan, żebyśmy potem wiedzieli, kto na przykład powinien zapłacić karę za przetrzymywanie filmu i tak dalej. Jak się prowadzi wypożyczalnię, trzeba wiedzieć takie rzeczy. – Dzieciak kiwnął z przekonaniem głową. – Poza tym mamy teraz taki program promocyjny. Jak się oddaje szybko premierowe filmy, po dwudziestu czterech godzinach albo wcześniej, to klient dostaje zniżkę jednego dolara przy następnych filmach. No więc ludzie ciągle przychodzą i pokazują karty. Wie pan, w końcu dolar to dolar.

Adwokat Eddiego Como omal nie zesrał się w gacie z radości.

– A więc – obwieścił tubalnym głosem – nie tylko widział pan Eddiego Como, kiedy ten zwracał kasetę do wypożyczalni dziesiątego maja o godzinie dziesiątej dwadzieścia pięć, czyli zaledwie pięć minut przed domniemanym gwałtem na pani Rosen aż w East Side, ale ma pan też dowód tej transakcji. Dane zapisane w komputerze!

– Pierdolona komputeryzacja! – zawarczał Fitz.

Tymczasem Lucas Murphy, nowy pracownik miesiąca w Blockbusterze, powiedział:

– Eee… tak.

Dziennikarze wydali z siebie pomruk zachwytu. W sali konferencyjnej Waters pokręcił głową i westchnął. Fitz jęczał do słuchawki, a po chwili Griffin usłyszał wyraźny trzask wyciągania tabletki przeciw nadkwasocie.

– No, dalej – mruknął, wpatrując się w ekran. – Zadaj następne pytanie. Zadaj następne logiczne pytanie…

Jednak adwokat Eddiego Como nie był taki głupi, na jakiego wyglądał. Podziękował dziennikarzom, podziękował Bogu za ujawnienie prawdy, mimo że wskutek tragicznego splotu wypadków doszło do tego za późno, a następnie wypchnął swego wybałuszającego gały świadka sprzed kamer i ponownie zajął jego miejsce. Konferencja dobiegła końca. Na ekranie pojawiła się stara dobra Maureen, której błękitne oczy błyszczały jaśniej niż kiedykolwiek, i rozedrganym głosem zaczęła mówić:

– Teraz już nie ulega wątpliwości, że nastąpił wielki przełom w sprawie Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego. Nowe wiadomości każą wątpić, czy Eddie Como, zastrzelony dziś rano na dziedzińcu sądu, rzeczywiście był gwałcicielem. Czy to, drogie panie, oznacza, że prawdziwy przestępca wciąż może…

Griffin wyłączył telewizor. Waters przyglądał mu się uważnie, podczas gdy w słuchawce Fitz nie przestawał biadolić.

– Sierra zrobił nas na szaro – jęczał Fitz. – W ogóle nas nie ostrzegł. Nie zająknął się ani słowem o nowych dowodach. Zero informacji! W jednej chwili siedzę w kostnicy i oglądam sekcję zwłok naszego świeżo upieczonego denata, a w następnej dzwoni do mnie porucznik i każe włączyć cholerny telewizor. Co to, do kurwy nędzy, ma znaczyć? Sierra mógł okazać przynajmniej tyle uczciwości, żeby do nas zadryndać.

– Wtedy mógłbyś sobie przygotować odpowiedź – zauważył Griffin.

Toż to jakieś potworne bzdury – wysapał do słuchawki Fitz. – Klient Sierry nie żyje, więc teraz ta szuja prowadzi sprawę przed kamerami, gdzie nie musi się obawiać argumentów drugiej strony. Ludzie usłyszą tylko to, co on im powie. – Głos Fitza przybrał na sile i przeszedł w krzyk. – Zapomnijcie o trzech zgwałconych kobietach. Zapomnijcie o Trishy Hayes i jej śmierci. Zapomnijcie, że Eddie Como zamienił w piekło życie trzech kobiet i zabił czwartą. Skupmy się tylko na tym biednym, nieszczęsnym gwałcicielu, który mógł być niewinny, a zginął. Na litość boską czemu Sierra po prostu nie wparował do domów tych trzech kobiet i nie wymierzył im policzków?!

– To jeszcze żaden dowód – powiedział Griffin, zwracając się jednocześnie do Watersa i Fitza. – Twierdzenie, że do popołudnia oczyściłby Eddiego z zarzutów, to gruba przesada. Kto był prokuratorem?

– D’Amato – stęknął Fitz. Pracował nad przywróceniem równego oddechu.

– No, widzisz. Właśnie dlatego Sierra przedstawił swoją sprawę w telewizji, a nie w sądzie. D’Amato pożarłby tego dzieciaka żywcem. Czy karty Blockbustera są zaopatrzone w zdjęcie klienta? Nie. Czy nie jest prawdą że każdy mógł przyjść z kartą Eddiego i oddać film? Wydaje mu się, że facet wyglądał jak Como? W takim razie dlaczego wcześniej nie zwrócił się z tą informacją do policji? Dlaczego czekał cały rok, aby podzielić się tą wiadomością? To jest kluczowe pytanie.

– Bo się bał. – Fitz zagrał adwokata diabła.

– Dlaczego? Gwałciciel z Miasteczka Uniwersyteckiego nigdy nie zaatakował mężczyzny. A nie ma pan, panie Murphy, dziewczyny, matki, siostry? Nie pomyślał pan o nich i grożącym im niebezpieczeństwie? Jeżeli naprawdę był pan przekonany, że Eddie Como nie był Gwałcicielem z Miasteczka Uniwersyteckiego, to musiał pan również zdawać sobie sprawę, że prawdziwy przestępca wciąż przebywa na wolności. Dlaczego więc nie ujawnił się pan i nie pomógł policji złapać prawdziwego sprawcy, a tym samym uchronić swoją dziewczynę, matkę, siostrę?

– Nie wiem – przyznał Fitz.

– Oczywiście, że pan nie wie, panie Murphy. A to dlatego, że od dziesiątego maja minął już ponad rok. Jak bardzo może pan ufać własnej pamięci po upływie roku? Czy pamięta pan, co pan jadł wtedy na śniadanie? Jakie ubranie miał pan na sobie? Co pan robił w porze obiadu? Do kogo pan dzwonił? Kim byli pana pozostali klienci? Jaki film pan oglądał? Tak właśnie myślałem, panie Murphy, wcale tak dużo pan nie pamięta z dziesiątego maja ubiegłego roku, mam rację?