– Tak – odparł Tom – ale mamy szczęście, że wciąż żyje.
– To nie w porządku.
– Myślisz, że nie wiem?
Jillian była już całkiem skołowana. Zdaje się, że było to po niej widać, bo nagle państwo Pesaturo przerwali rozmowę. Oboje popatrzyli na gościa, wymienili spojrzenia i zamilkli.
– Muszę już iść – oznajmiła Jillian, kiedy cisza zaczęła się robić niezręczna.
Rodzice Meg bez wahania wstali z kanapy.
– Dziękujemy, że przywiozłaś Meg – powiedziała pani Pesaturo. – Sami zajmiemy się jej samochodem.
– Jeśli chodzi o tego szampana… No cóż, wtedy wydawało się, że to dobry pomysł.
Pani Pesaturo uśmiechnęła się do niej współczująco.
– To był długi, dziwny dzień, prawda?
– Tak – przyznała Jillian i nagle zachciało jej się płakać. Wzięła się jednak w garść. Od rana miała zszargane nerwy, a rozmowa w cztery oczy z sierżantem Griffinem jeszcze pogorszyła sprawę. Ale jej zmęczenie nie miało znaczenia. Na zewnątrz pewnie wciąż czekają kamery. Trzeba więc robić dobrą minę do złej gry. Poza tym będzie potrzebowała siły, kiedy wróci do domu, do matki, która pewnie już wie, co się stało, i teraz wertuje książeczkę z obrazkami, starając się znaleźć rysunek, który by mówił: „Morderca mojej córki nie żyje i czuję…”
Meg wróciła.
– Odprowadzę cię do drzwi – powiedziała do Jillian.
Jillian podążyła za nią wąskim korytarzem. Siostrzyczka Meg, Molly, wyjrzała zza rogu: burza ciemnych kręconych włosów i wielkie brązowe oczy. Trish, pomyślała Jillian. Musiała jak najszybciej wyjść z tego domu.
Kiedy Meg otworzyła drzwi, Jillian ze zdziwieniem spostrzegła, że na dworze jest już ciemno. Wieczorny chłód owiał jej twarz. Ulica okazała się pusta. Ani śladu reporterów. Poczuła ulgę, a jednocześnie niepokój. Gdzie się podziały błyskające flesze, krzyżowy ogień pytań? Gdzie się podział dzień? Wszystko zaczęło się już zamazywać.
Meg słaniała się lekko na nogach.
– Dziękuję – szepnęła.
– Za co? – Jillian wciąż wpatrywała się w noc. Po jej prawej stronie coś poruszyło się w krzakach.
– Zaczynam wracać do siebie, wiesz. Zdaje się, że szok mija. Nie sądziłam, że to pójdzie tak szybko, ale teraz… czuję, że po raz pierwszy od roku mogę oddychać.
Jillian po prostu patrzyła na nią. I w końcu zrozumiała. Meg mówiła o zabójstwie Eddiego Como. Dziękowała jej za jego śmierć.
– Ale masz rację – dodała. – Nie powinnyśmy o tym rozmawiać. Policja pewnie będzie się koło nas kręcić przez następne kilka dni. Ale potem najgorsze minie. Sprawa ucichnie. I będziemy… będziemy wolne.
– Meg…
– Piękny wieczór, prawda?
– Boże, Meg…
– Cudowny, wspaniały wieczór.
– Znowu piłaś! Dlaczego ciągle pijesz?
– Nie wiem. Lekarze mówili, żeby się nie zmuszać. Umysł sam się wyleczy. Ale wcale się nie wyleczył, a myślałam, że teraz, po dzisiejszym dniu powinien. Więc wypiłam jeszcze trochę burbona. Ale nie pomogło.
– Meg, potrzebujesz po prostu spokoju, wypoczynku.
– Nie wydaje mi się. Myślę, że to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. Miałam spokój, wypoczywałam, a teraz nawet wiem, że Como nie żyje. Ale wciąż czuję, jakby te oczy na mnie patrzyły. Co to może znaczyć?
– To znaczy, że za dużo wypiłaś.
– Chcę być szczęśliwa. Ale chyba nie byłam. Bo gdybym była, to chyba bym to pamiętała, prawda? Po co miałabym zapominać?
– Meg, posłuchaj mnie…
– Ciii, krzaki.
Jillian umilkła. Spojrzała na wciąż drżącą kępę zarośli. Potem popatrzyła na Meg. Z tej odległości widziała szklany połysk jej ciemnych oczu, rumieniec na jej policzkach.
– Ktokolwiek chowa się za tymi krzakami, niech natychmiast wyjdzie! – krzyknęła.
– Piękna, piękna noc – zanuciła Meg. – Och, co za wspaniała, urocza noc. Taka jak wtedy. Jak tamta noc.
– Ostrzegam! – Głos Jillian podniósł się mimo jej woli, gdy znowu zaszumiały listki, a Meg zaczęła się kiwać niczym gigantyczne wahadło.
– Piękna, piękna noc. Cudowna, cudowna noc…
– Cholera jasna! – Jillian podbiegła do krzaka. Zanurzyła w nim rękę, jakby zamierzała wyciągnąć wścibskiego podglądacza za uszy. A potem… potem…
Z zarośli z wrogim „miau” wyskoczył tłusty pręgowany kocur. Jillian cofnęła się instynktownie, serce waliło jej jak młotem. Wzięła głęboki oddech. Potem drugi. Serce wciąż łomotało jak szalone. Nagle poczuła, że musi jak najszybciej opuścić ten dom i tę zbyt pustą ulicę. Nie mogła przestać się trząść.
Na ganku Meg uśmiechała się rozanielona.
– Już go nie ma. Już nie żyje.
– Proszę, wróć do środka, Meg – powiedziała zmęczonym głosem Jillian.
– To bez znaczenia. On tu jest, on tu jest, on tu jest.
– Kto?
– Nie wiem. – wyszeptała Meg. – Ktoś gorszy od Eddiego Como.