Изменить стиль страницы

TAWNYA

Rzeczywiście są twarde jak skała. – Jillian, Carol i Meg? – Fitz znowu przeciskał się rozklekotanym fordem taurusem przez wąskie śródmiejskie uliczki. Zerknął na Griffina zza kierownicy. – Nie daj się zwieść pozorom. To był dla nich ciężki rok. Każdej z nich zdarzały się chwile słabości.

– Nawet Julian Hayes?

– Hmm. – Fitz musiał się zastanowić. – No, może Jillian nie.

– Siostra musiała być od niej znacznie młodsza. O piętnaście, szesnaście lat? Chyba łączyła je raczej więź typu matka-córka, a nie siostra-siostra.

– Bardzo możliwe. Ich matka, Oliyia, nie jest w najlepszym stanie. Kilka lat temu miała wylew i od tej pory jest przykuta do wózka. Jillian opiekuje się nią z pomocą wynajętej pielęgniarki.

– Czyli Jillian była głową rodziny? Fitz wzruszył ramionami.

– Ma trzydzieści sześć lat, więc to nie taka tragedia.

– Nie. Ale tak sobie myślę… Strata rodzeństwa musi być bardzo trudna. A przez Eddiego Jillian straciła za jednym zamachem siostrę i jakby dziecko. To musi być cholernie ciężkie. – Griffin pomyślał o Cindy. – Musi nieźle wkurzać – mruknął. – Naprawdę cholernie wkurwiać.

Fitz patrzył na niego ze zdziwieniem.

– Nigdy o tym nie pomyślałem.

– Miała na sobie niezłe ciuchy – zmienił temat Griffin. – Gdzie pracuje?

– Prowadzi własną firmę marketingową. Niezbyt dużą ale przynoszącą zyski. Ma też inne dochody. Znasz się choć trochę na bluesie? Jej matka, Olivia Hayes, była kiedyś dosyć znaną piosenkarką. Odłożyła kilkaset tysięcy, a Jillian obróciła je w miliony.

Griffin otworzył szeroko oczy.

– Stać ją na wynajęcie płatnego mordercy.

– No.

– Jest też chłodna i opanowana – zauważył prowokacyjnie Griffin. Wiedział, że Fitz nie lubi tego tematu.

Fitz nie odpowiedział.

– Sama stwierdziła, że cieszy się ze śmierci Como – nie odpuszczał Griffin.

Fitz zacisnął ręce na kierownicy, ale wciąż się nie odzywał.

– Ma także najpoważniejszy motyw i nie ulega wątpliwości, że zastanawiała się nad linią obrony.

Jillian nie lubi polegać na innych – nie wytrzymał w końcu Fitz. – Okej? Znam tę kobietę od roku. Kurczę, nawet nam nie ufała. Uważała, że nie dorwiemy zabójcy Trishy bez jej pomocy. Zapytaj D’Amato, ile razy do niego dzwoniła. Zapytaj mojego porucznika, jak często zjawiała się w jego biurze. Jak myślisz, dlaczego założyła Klub Ocalonych? Dlaczego zorganizowała tyle konferencji prasowych? Jillian sama robi to, co chce, żeby zostało zrobione, i nie oczekuje niczyjej pomocy.

– No, no, Fitz. Za chwilę dojdę do wniosku, że panna Hayes ci się podoba.

– Nie prowokuj mnie, bo urwę ci łeb – warknął Fitz.

Griffin uśmiechnął się na tę myśl. Nawet gdyby Fitzowi udało się go walnąć, pewnie złamałby sobie rękę.

– Czyli ty nie stawiałbyś na Jillian Hayes?

– Gdyby Jillian naprawdę chciała śmierci Eddiego Como, sama pociągnęłaby za spust.

– Nawet jeśli nie jest najlepsza w strzelaniu?

– Wynajęłaby instruktora i nauczyłaby się. Gdy pierwszy raz przyszła do mojego biura, przyniosła ze sobą podręcznik o interpretacji dowodów rzeczowych i książkę Roberta Resslera o przestępcach seksualnych. Kiedy dowiedzieliśmy się, że DNA z miejsc zbrodni pasuje do DNA Eddiego Como, poprosiła sierżanta z laboratorium o listę książek na ten temat. Jestem pewien, że teraz ma rozleglejszą wiedzę kryminologiczną od większości naszych technicznych. Babka potrafi zagrać człowiekowi na nerwach, ale na pewno nie jest głupia.

– Kogo w takim razie typujesz na zleceniodawcę zabójstwa?

Fitz zacisnął wargi. Nie podobała mu się ta rozmowa. Griffin go rozumiał. Po roku znajomości podejrzewanie jednej z kobiet było dla Fitza równie nieprzyjemne jak podejrzewanie znajomego gliniarza.

– Wujka Vinniego – odparł wreszcie niechętnie.

– Wkurzonego wujaszka z gangsterskimi układami. Rozumiem. Chociaż wciąż bardziej interesuje mnie sama Meg. Ta jej amnezja. Coś mi w niej nie gra.

– Co? Czy dziewczyna nie ma prawa zapomnieć?

– Mówimy o całym życiu.

– Gwałt to bardzo traumatyczne przeżycie.

– Tak, ale to było rok temu, a utrata pamięci spowodowana tego typu wstrząsem powinna się cofnąć po jakimś czasie.

– Co to znaczy „po jakimś czasie”? Znam weteranów, którzy wciąż nie potrafią się uwolnić od pourazowego zaburzenia stresowego, a od wojny w Wietnamie minęło trzydzieści lat. Czas jest względny. Jedni potrzebują go więcej, inni mniej. To wszystko. – Fitz znowu patrzył na niego z ukosa. Griffin nie był głupi.

– Osobiście uważam – powiedział półżartem – że półtora roku każdemu powinno wystarczyć.

Fitz przewrócił oczami, ale zdecydował się nie drążyć tematu.

– Dan Rosen – powiedział nagle.

– Mąż Carol?

– Tak. Przesłuchiwałem go z pięć razy i… coś mi się w nim nie podoba. Za długo się zastanawia, nim coś powie. Prawie widzisz trybiki poruszające się w jego głowie, kiedy tak waży każde słowo. Bóg mi świadkiem, wiem, że facet jest prawnikiem, ale jego żona została zgwałcona w ich wspólnej sypialni. Nie dość, że nie wrócił na czas do domu, to jeszcze teraz cyzeluje każde cholerne zdanie.

– Ma pieniądze?

– Nie. Mają dom, który pożera całą forsę. W każdym razie tak to wyglądało rok temu, kiedy sprawdzaliśmy ich finanse. Rosen dopiero rozkręcał własną kancelarię, a chałupa była świeżo po remoncie. Innymi słowy, mieli majątek, ale zero gotówki. Może teraz kancelaria przynosi większe zyski.

– Dom zawsze można zamienić na gotówkę – zauważył Griffin.

– To prawda.

– A rodzina Jillian Hayes?

– Jaka rodzina? – Fitz wzruszył ramionami. – Jillian ma tylko sparaliżowaną matkę i pielęgniarkę, która z nimi mieszka.

– A ojciec?

– Odpada. Mam wrażenie, że jej matka tylko wypożyczała mężczyzn, nigdy żadnego nie kupiła.

– Czyli Jillian i Trisha były siostrami przyrodnimi?

– Tak.

– A mężczyźni Jillian? Czy miała kogoś, kiedy została zaatakowana?

– W każdym razie nigdy o tym nie wspominała.

– A teraz?

Fitz obdarzył go kolejnym ponurym spojrzeniem.

– Czy nie robisz się za bardzo wścibski, Griff?

– Po prostu podtrzymuję rozmowę. – Griffin zabębnił palcami o tablicę rozdzielczą. – Hej, Fitz, dokąd właściwie jedziemy?

– Korzystam z okazji, że mam wsparcie, i jadę odwiedzić matkę Eddiego.

Dziesięć minut później Fitz i Griffin zajechali przed dom pani Como. Tym razem nie udało im się prześcignąć mediów. Dwa wielkie wozy transmisyjne blokowały już wąską uliczkę. Na trawniku wielkości znaczka pocztowego wyrósł las mikrofonów. Fitz i Griffin nie zauważyli na razie żadnego członka rodziny Como, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Albo familia już zdążyła złożyć oświadczenie, albo zamierzała to niedługo zrobić. Ani jedno, ani drugie nie wróżyło najlepiej.

– Matka Eddiego mnie nienawidzi – oświadczył Fitz, parkując taurusa na rozwalającym się krawężniku. – Jego ojciec umarł, kiedy Eddie był jeszcze szczeniakiem. W przeciwnym razie też by mnie nienawidził. Będziemy mieli jednak do czynienia tylko z jego matką, dziewczyną i dzieciakiem. A ta dziewczyna, Tawnya, gryzie.

Griffin, który miał właśnie otworzyć drzwiczki i wysiąść, spojrzał na Fitza zdziwiony.

– Gryzie?

– Taa. I czasami również drapie. Ma długie pazury, na jakieś siedem centymetrów. Maluje na nich palemki i flamingi, a potem ostrzy je jak szpikulce. Kiedy skacze ci do oczu, możesz sobie pomarzyć o Key West, ale gwarantuję, że nigdy potem już go nie zobaczysz.

– Jest tylne wejście?

– Tak. Od kuchni.

– To dobrze, bo nie możemy sobie pozwolić na taką scenkę przed dziennikarzami.

Fitz spojrzał na wozy transmisyjne.

– Słuszna uwaga. Nic dziwnego, że wam, stanowym, płacą kokosy. Griffin otworzył drzwiczki.

– Dostajemy także lepsze samochody.

Nie zdążyli nawet przejść pięciu kroków, gdy z telewizyjnych wozów wyskoczyli reporterzy i kamerzyści. Griffin i Fitz wypowiedzieli słowa „bez komentarza” z tuzin razy, nim w końcu dotarli do małego białego domu. Zatrzymali się, wymienili ponure spojrzenia i zapukali do tylnego wejścia. Po chwili wyblakła żółta zasłonka zakrywająca okienko w drzwiach uchyliła się. Spojrzała na nich drobna Latynoska o ciemnych poważnych oczach.

– Pani Como. – Fitz pomachał jej, uśmiechając się nerwowo. – Przepraszam, ale obawiam się, że musimy z panią porozmawiać.

Pani Como nie wykonała żadnego ruchu, aby otworzyć drzwi.

– Wiem, co się stało – odezwała się zza szyby. – Tawnya tam była. W sądzie. Powiedziała mi.

– Bardzo nam przykro z powodu śmierci pani syna – złożył kondolencje Fitz.

Pani Como tylko prychnęła.

– Prowadzimy teraz śledztwo mające to wyjaśnić – brnął dzielnie Fitz. – Wiem, że w przeszłości dzieliły nas pewne różnice zdań, ale… Teraz przychodzę w sprawie pani syna, pani Como. Na pewno może nam pani poświęcić trochę czasu.

– Mój Eddie nie żyje. Proszę stąd iść, panie detektywie. Skrzywdził pan moją rodzinę i nie muszę już z panem rozmawiać.

W tym momencie z głębi domu wyłoniła się zaskakująco piękna kobieta. Griffin miał tylko chwilę do namysłu (kurde balans, wygląda zupełnie jak Meg Pesaturo), nim dziewczyna rzuciła się na Fitza z długimi różowymi paznokciami, szczerząc drapieżnie zęby.

– Hijo de puta! - wrzasnęła Tawnya.

– Aaaaaaa! – jęknął Fitz, osłaniając ramieniem twarz.

Griffin wystąpił przed niego i złapał bojową kobietę wpół. Podniósł ją, a ona zaczęła wierzgać i bić go pięściami po piersiach.

– Ile ważysz, jakieś pięćdziesiąt kilo? – zagaił Griffin.

– Ty skurwysynu! Żałosna, gównożerna świnio…

– Mam nad tobą przewagę około sześćdziesięciu kilogramów – odrzekł Griffin niezrażony. – A to oznacza, że mogę cię tak trzymać cały dzień. Więc jeśli chcesz stanąć w najbliższej przyszłości na ziemi, radzę wziąć głęboki oddech i zacząć uważniej dobierać w słowa. Przyszliśmy tylko porozmawiać.

Tawnya po raz kolejny zdzieliła go w pierś, a potem znowu zaczęła wierzgać. Kiedy zorientowała się, że nie robi to na Griffinie żadnego wrażenia, przestała się rzucać, wciąż jednak nie spuszczała wzroku z Fitza, który opierał się o ścianę, osłaniając dłonią policzek. Pani Como stała za zamkniętymi drzwiami i przyglądała się całemu widowisku z kamienną twarzą.