Изменить стиль страницы

Morelli wziął mnie pod brodę.

– Uwielbiam, kiedy tak do mnie mówisz. Chciałbym jeszcze zostać i tego posłuchać, ale muszę już pędzić.

Wyszedł z kuchni i przemknął przez korytarz do windy. Kiedy zamknęły się za nim drzwi uświadomiłam sobie, że wziął ze sobą rachunek telefoniczny Kenny’ego. Uderzyłam się dłonią w czoło.

– O żesz ty!

Wróciłam do mieszkania, zamknęłam drzwi i w drodze do łazienki zrzucałam po kolei ubrania, by wreszcie wejść pod gorący prysznic. Wyszedłszy spod prysznica założyłam flanelową nocną koszulę. Wytarłam ręcznikiem włosy i boso podreptałam do kuchni.

Zjadłam dwa kawałki szarlotki, parę razy ugryzłam jakieś stare jabłko i sypnęłam trochę trocin Rexowi. Kładąc się do łóżka cały czas myślałam o trumnach Spira. Nie powiedział mi nic więcej. Tylko tyle, że trumny zniknęły i trzeba je odnaleźć. Nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić, jak można zgubić dwadzieścia cztery trumny, ale chyba wszystko na tym świecie jest możliwe. Obiecałam, że przyjadę do niego bez babci Mazurowej i wtedy omówimy szczegóły.

Zwlokłam się z łóżka o siódmej i wyjrzałam przez okno. Deszcz przestał już padać, ale niebo nadal było zaciągnięte i tak ciemne, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Ubrałam się w szorty, koszulkę i zasznurowałam na nogach sportowe buty. Robiłam to z takim zapałem, jakbym szykowała się na ścięcie. Przynajmniej trzy razy w tygodniu próbowałam biegać. Nigdy zresztą nawet nie zakładałam, że mogłoby mi to sprawiać przyjemność. Biegałam, żeby spalić wypitą od czasu do czasu butelkę piwa, a także po to, by być szybsza od chwytanych rzezimieszków.

Przebiegłam pięć kilometrów, wtoczyłam się do kamienicy, ale do mieszkania wróciłam już windą. Nie ma sensu przetrenowywać się.

Włączyłam ekspres do kawy i na chwilę wskoczyłam pod prysznic. Założyłam dżinsy i dżinsową koszulę. Wypiłam kubek kawy i umówiłam się z „Leśnikiem” na śniadanie za pół godziny. Można było powiedzieć, że miałam dostęp do podziemia w Miasteczku. Ale „Leśnik” miał kontakty z podziemiem podziemia. Znał handlarzy narkotyków, alfonsów i rewolwerowców. Cała ta sprawa z Kennym Mancuso zaczynała mi coraz bardziej śmierdzieć, a ja chciałam wiedzieć dlaczego. Nie chodziło w zasadzie o moją pracę, bo miałam dość jasne zadanie: znaleźć i sprowadzić Kenny’ego. Chodziło o Morellego. Nie ufałam mu i nie mogłam znieść myśli, że on wie więcej ode mnie.

Kiedy dotarłam do kafejki, „Leśnik” już siedział przy stoliku. Miał na sobie czarne dżinsy, ręcznie szyte wyglansowane kowbojskie buty z wężowej skóry i czarną koszulkę z krótkim rękawem opinającą mu klatkę piersiową i bicepsy. Czarna skórzana kurtka wisząca na oparciu krzesła z jednej strony zwisała niżej, a to z powodu złowieszczo wypchanej kieszeni.

Zamówiłam gorącą czekoladę i naleśniki z jeżynami z dodatkową polewą.

„Leśnik” zażyczył sobie kawę i pół grejpfruta.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Słyszałeś o strzelaninie na stacji Delia przy alei Hamiltona?

Skinął głową.

– Ktoś sprzątnął Moogeya Buesa.

– Wiesz, kto to zrobił?

– Nie mam pojęcia.

Przyniesiono kawę i czekoladę. Odczekałam, aż kelnerka odejdzie, nim zadałam następne pytanie:

– A co masz?

– Bardzo złe przeczucie.

Pociągnęłam łyk czekolady.

– To zupełnie tak jak ja. Morelli twierdzi, że szuka Kenny’ego na prośbę jego matki, ale moim zdaniem tu chodzi o coś więcej.

– Oho – powiedział „Leśnik”. – Pewnie znów naczytałaś się powieści sensacyjnych?

– Powiedz, co o tym wszystkim sądzisz? Dowiedziałeś się czegoś więcej o Kennym Mancuso? Jak myślisz, czy to on sprzątnął Moogeya Buesa?

– Moim zdaniem, nie ma to dla ciebie znaczenia. Ty masz tylko odnaleźć i sprowadzić Kenny’ego.

– Tylko wciąż nie mam pojęcia, jak to zrobić.

Kelnerka przyniosła moje naleśniki i owoc dla „Leśnika”.

– Smakowicie to wygląda – skomentowałam ascetyczne śniadanie „Leśnika”, polewając sobie naleśniki syropem. – Może następnym razem i ja się na coś takiego skuszę.

– Ty, moja droga, lepiej uważaj – odciął się „Leśnik”. – Nie ma bowiem nic paskudniejszego niż tłusta biała kobieta.

– Nie jesteś w tych sprawach wyrocznią.

– Powiedz raczej, co wiesz o Moogeyu Buesie?

– Tyle, że nie żyje.

Zjadł kawałek grejpfruta.

– Mogłabyś go sprawdzić.

– Dobrze. W takim razie ja sprawdzę Moogeya, a ty posłuchaj, co w trawie piszczy.

– Kenny Mancuso i Moogey to raczej nie moja okolica.

– Ale nie zaszkodzi, jak się rozejrzysz.

– Fakt – zgodził się „Leśnik”. – Nie zaszkodzi.

Wypiłam czekoladę i zjadłam naleśniki. Żałowałam, że nie mam na sobie swetra, aby móc rozpiąć guzik od dżinsów. Dyskretnie beknęłam i uregulowałam rachunek.

Wróciłam na miejsce zabójstwa i przedstawiłam się właścicielowi stacji, Cybby’emu Delio.

– Nie mieści mi się to w głowie – powiedział Delio. – Pracuję na tej stacji już od dwudziestu czterech lat i nigdy dotąd nie miałem żadnych kłopotów.

– Od jak dawna Moogey pracował dla pana?

– Od sześciu lat. Zaczął, kiedy jeszcze chodził do liceum. Będzie mi go brakowało. Chłopak dawał się lubić i można było na nim polegać. Zawsze rano otwierał stację. Nigdy nie musiałem się o to martwić.

– Czy wspominał panu kiedykolwiek o Kennym Mancuso? Może się pokłócili?

Delio pokręcił przecząco głową.

– A jak wyglądało życie osobiste Moogeya?

– Ja nic na ten temat nie wiem. Był kawalerem. O ile się orientuję, nie miał stałej dziewczyny. Mieszkał sam. – Przerzucił jakieś papiery na biurku i wydobył przybrudzoną i sfatygowaną listę pracowników. – O, tu jest jego adres – wyjaśnił – Mercerville. Niedaleko liceum. Dopiero co się tam wprowadził. Wynajął sobie domek.

Przepisałam adres, podziękowałam Deliowi za pomoc i wskoczyłam do jeepa. Jechałam aleją Hamiltona aż do ulicy Klockner. Minęłam Liceum im. Steinerta i skręciłam w lewo, gdzie mieściła się dzielnica domków jednorodzinnych. Mijałam doskonale utrzymane trawniki, ogrodzone, by mogły się na nich bawić psy i dzieci. Domy miały przeważnie białe ściany, inne kolory stosowano raczej oszczędnie. Na podjazdach stało niewiele samochodów. Mieszkały tu przeważnie rodziny, w których obydwoje rodzice byli zatrudnieni. Wszyscy oni siedzieli teraz w pracy i zarabiali pieniądze na opłacenie kosiarza do trawnika, gosposi domowej i pobytu dzieci w świetlicach.

Odliczałam numerki, aż dojechałam do domku Moogeya. Nie wyróżniał się niczym spośród innych. Żaden ślad nie wskazywał na to, że jego lokatorowi przydarzyła się tragedia.

Zatrzymałam samochód, przeszłam przez trawnik do frontowych drzwi i zapukałam. Nikt nie zareagował. Nie spodziewałam się z resztą, by mi ktokolwiek otworzył. Zajrzałam przez wąskie okienko przy drzwiach, ale nie zobaczyłam niczego specjalnego: weranda z drewnianą podłogą, pokryte wykładziną schody wiodące na piętro, korytarz prowadzący od werandy do kuchni. Wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Podeszłam chodnikiem do podjazdu i zerknęłam do garażu. W środku stał samochód należący, jak się domyślałam, do Moogeya. Było to czerwone BMW. Przyszło mi do głowy, że jak na faceta pracującego na stacji benzynowej, to dość droga zabawka. Ale cóż ja mogłam na ten temat wiedzieć. Zapisałam numer rejestracyjny i wróciłam do jeepa.

Siedziałam w wozie i rozmyślałam co dalej, gdy dobiegł mnie dźwięk mojego telefonu komórkowego.

Dzwoniła Connie, sekretarka z firmy poręczycielskiej.

– Mam dla ciebie prostą robótkę – oznajmiła. – Wpadnij do biura, jak będziesz miała chwilę czasu, to dam ci wszystkie papierki.

– Co to znaczy prosta robótka?

– Chodzi o taką starą babcię śmietnikową. Mieszka na dworcu kolejowym. Od czasu do czasu ściąga majtki, a potem zapomina o dacie rozprawy. Chodzi tylko o to, żeby ją doprowadzić przed sąd.

– Kto wniósł kaucję, skoro to bezdomna?

– Adoptowało ją jakieś zgromadzenie kościelne.

– Zaraz u ciebie będę.

Biuro Vinniego mieściło się przy alei Hamiltona. „Firma poręczycielska Vincenta Pluma”. Jeśli nie liczyć niezdrowych upodobań seksualnych, kuzyn Vinnie cieszył się nieposzlakowaną opinią. Większość czasu poświęcał temu, by uchronić ciężko pracujące robotnicze rodziny z Trenton przed wyrzutkami społeczeństwa. Od czasu do czasu napatoczył mu się jakiś prawdziwy łobuz, ale tego typu sprawy rzadko trafiały w moje ręce.

Babcia Mazurowa wyobrażała sobie łowcę nagród jako osobnika z Dzikiego Zachodu rozwalającego drzwi ogniem z rusznicy. Jednak w rzeczy samej moja praca sprowadzała się najczęściej do wpychania opornych łapserdaków do samochodu i wiezienia ich na posterunek policji, gdzie wyznaczano im nowy termin zgłoszenia i wypuszczano na wolność. Wyłapywałam wielu pijanych kierowców i awanturników, od czasu do czasu trafiał mi się jakiś złodziej sklepowy lub samochodowy. Sprawę Kenny’ego Mancuso Vinnie dał mi tylko dlatego, że z pozoru wyglądała całkiem niewinnie. Kenny pochodził z szanowanej w Miasteczku rodziny i po raz pierwszy złamał prawo. Poza tym Vinnie wiedział, że przy aresztowaniu będzie mi asystował „Leśnik”.

Zatrzymałam jeepa przed delikatesami Fiorella. Zamówiłam kajzerkę z tuńczykiem i dopiero wtedy weszłam w następne drzwi, do biura Vinniego.

Connie podniosła głowę znad biurka, zza którego strzegła wejścia do gabinetu Vinniego. Rozpuszczone włosy tworzyły wokół jej głowy gęstwinę czarnych loków. Connie była ode mnie dwa lata starsza, siedem centymetrów niższa i o piętnaście kilo cięższa i tak jak ja – po rozwodzie powróciła do panieńskiego nazwiska. Nazywała się Rosolli. Nazwisko to stało się w Miasteczku szczególnie popularne, z chwilą przyjścia na świat jej wujka Jimmy’ego. Staruszek Jimmy miał już dziś dziewięćdziesiąt dwa lata i nie dojrzałby swego członka, nawet gdyby ten świecił w ciemnościach, ale poza tym nic a nic się nie zmienił.

– Hej – powitała mnie Connie. – Jak leci?

– Długo by mówić. Masz może papiery tej babci?

Connie podała mi kilka spiętych razem formularzy.

– Eula Rothridge. Znajdziesz ją na pewno na dworcu kolejowym.