Изменить стиль страницы

Naprzeciw niego w podobnej pozie stał Joe Morelli.

Przez tłum przy drzwiach przepychał się jakiś mężczyzna. Szybko rozejrzał się po sali i skinął głową w kierunku „Leśnika”. Tylko ktoś, kto znał „Leśnika”, mógł dostrzec, że ten zrewanżował mu się takim samym gestem.

Zerknęłam na niego, a on bezgłośnie powiedział do mnie „Sandman”. Sandman. Nic mi nie mówiło to nazwisko.

Tenże Sandman podszedł do trumny i w milczeniu patrzył na politurowane wieko. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Sprawiał wrażenie, jakby wszystko już w życiu widział i nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi. Miał ciemne głęboko osadzone oczy, otoczone siateczką drobnych zmarszczek. Podejrzewałam, że pochodziły raczej od nadużywania alkoholu niż od słońca czy śmiechu. Włosy miał gładko zaczesane do tyłu.

Spostrzegł, że mu się przyglądam i przez chwilę patrzył mi w oczy, po czym odwrócił wzrok.

– Muszę pogadać z „Leśnikiem” – powiedziałam do babci. – Obiecasz mi, że jeśli cię tu zostawię na chwilę samą, nie zrobisz jakiegoś głupstwa?

Babcia prychnęła.

– Powinnam się chyba obrazić. W końcu mam już tyle lat na karku, że wiem, jak należy się zachować.

– A nie będziesz zaglądała do trumny?

– Uhum.

Podeszłam do „Leśnika” i zapytałam:

– Co to za facet, ten który złożył ci uszanowanie? Jakiś Sandman?

– Nazywa się Perry Sandeman. Ksywka „Sandman”*[Sandman bajkowy duszek, który usypiał dzieci sypiąc im piasek w oczy.] wzięła się stąd, że jeśli go zdenerwujesz, potrafi cię nieźle uśpić.

– Skąd go znasz?

– Kręci się tu i tam. Czasami kupuje narkotyki od murzyńskich gangów.

– Skąd się tu wziął?

– On też pracuje na stacji benzynowej.

– Na tej samej co Moogey?

– Tak. Podobno był nawet przy tym, jak Moogey dostał w kolano.

W głębi sali ktoś krzyknął, a w chwilę potem rozległo się głuche uderzenie, jakby ktoś upuścił coś ciężkiego. Na przykład wieko trumny. Bezwiednie przewróciłam oczami do góry.

Obok mnie w drzwiach stanął Spiro. Między jego brwiami pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Ruszył przed siebie torując sobie drogę przez tłum. Ludzie rozstępowali się i moim oczom ukazał się widok, którego centralnym punktem była babcia Mazurowa.

– Wszystko przez ten rękaw – zaczęła wyjaśniać. – Zaczepiłam nim przypadkowo o wieko i samo się otworzyło. Każdemu mogło się to przytrafić.

Babcia spojrzała w moją stronę i uniosła kciuk do góry.

– To twoja babcia? – zapytał „Leśnik”.

– Aha. Chciała sprawdzić, czy Moogey naprawdę leży w tej trumnie.

– No, no, mała, ależ ty masz geny.

Spiro sprawdził, czy wieko jest dobrze zamknięte i ułożył na nim kwiaty, które spadły na podłogę.

Ruszyłam natychmiast, by poprzeć babciną teorię o zaczepionym rękawie, ale okazało się to zbędne. Spiro najwyraźniej chciał zbagatelizować cały incydent. Wyszeptał jakieś przeprosiny do zebranych przy trumnie bliskich zmarłego i z werwą zabrał się do wycierania z błyszczącego wieka odcisków śladów babci Mazurowej.

– Kiedy wieko się otworzyło, nie mogłam się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć i muszę przyznać, że wykonaliście kawał dobrej roboty – trajkotała babcia krążąc wokół Spira. – Gdyby nie to, że w paru miejscach warstwa balsamu trochę się zapadła, w ogóle nie byłoby widać tych dziur.

Spiro z powagą skinął głową i zdecydowanym ruchem odsunął babcię od trumny.

– W holu podano herbatę – powiedział. – Może po tym przykrym wypadku napiłaby się pani czegoś?

– Łyk herbaty dobrze mi zrobi – przyznała babcia. – Zresztą i tak zamierzałam stąd iść.

Poszłam za babcią do holu i upewniłam się, że rzeczywiście wzięła filiżankę. Kiedy usiadła w fotelu z herbatą i ciasteczkami, zostawiłam ją, by poszukać Spira. Znalazłam go na dworze przy bocznym wejściu. Stał w aureoli sztucznego światła i ćmił papierosa.

Zrobiło się dość chłodno, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Bezmyślnie zaciągał się głęboko i powoli wydychał dym z płuc.

Zapukałam delikatnie w szklane drzwi, aby zwrócić na siebie jego uwagę.

– Gdzie moglibyśmy pogadać na temat… No przecież wiesz…

Skinął głową, pociągnął ostatni haust dymu i rzucił niedopałek na podjazd.

– Miałem do ciebie zadzwonić dziś po południu, ale pomyślałem, że może przyjdziesz obejrzeć Buesa. Muszę mieć tę zgubę na wczoraj. – Rozejrzał się dokoła, by sprawdzić, czy jesteśmy sami. – W końcu – ciągnął dalej – trumna to taki towar jak każdy inny. Producenci miewają nadwyżki, czasami też mają zwroty i robią wyprzedaże. Bywa, że udaje się kupić towar w hurcie po okazyjnych cenach. Mniej więcej pół roku temu udało mi się w ten właśnie sposób kupić dwadzieścia cztery trumny. Nie mamy tu za wiele miejsca, więc umieściłem je w wynajętym magazynie.

Spiro wyjął z kieszeni marynarki kopertę. Z koperty wyjął klucz i podał mi, abym go obejrzała.

– To właśnie ten klucz do magazynu. Adres jest w kopercie. Na czas transportu trumny owinięte były w folię ochronną i ułożone na paletach. Do koperty włożyłem też zdjęcie jednej z nich. Wszystkie były takie same. Bardzo proste.

– Zgłaszałeś to policji?

– Nikomu jeszcze nie mówiłem o tej kradzieży. Chcę po prostu odzyskać trumny bez nadawania tej sprawie rozgłosu.

– To nie moja działka.

– Tysiąc dolarów.

– Chryste, Spiro, mówimy przecież o trumnach! Kto miałby ochotę kraść trumny? Od czego należałoby zacząć? Masz może podejrzenia?

– Mam tylko klucz i pusty magazyn.

– Może powinieneś spisać ten towar na straty i upomnieć się o odszkodowanie.

– Nie mogę wziąć odszkodowania, jeśli nie zgłoszę tego na policji, a już ci mówiłem, że nie chcę mieszać do tego gliniarzy.

Tysiąc dolarów to spora pokusa, ale i zadanie było z gatunku dość niezwykłych. Nie miałam bladego pojęcia, od czego by zacząć poszukiwania owych dwudziestu czterech zagubionych trumien.

– Załóżmy, że znajdę te trumny… co wtedy? Jak chcesz je odzyskać? Wydaje mi się, że jeśli ktoś posunął się do kradzieży, nie podda się tak łatwo.

– Na razie spróbujmy je odnaleźć – powiedział Spiro. – W ramach wynagrodzenia masz tylko odnaleźć te trumny, a ja sam się zajmę ich odzyskaniem.

– No tak, myślę, że trzeba by popytać tu i tam.

– Ale pamiętaj, że zależy mi, aby się to nie rozniosło.

Nie ma sprawy. Myślałby kto, że szukanie trumien należy do atrakcji, o których chciałoby się rozgłaszać na prawo i lewo. Bez przesady.

– Możesz być pewien, że będę trzymała buzię na kłódkę – obiecałam. Wzięłam od niego kopertę i włożyłam ją do torebki. – Jeszcze jeden drobiazg – odezwałam się. – Te trumny są mam nadzieję puste, tak?

– Ależ oczywiście.

Wróciłam po babcię, pocieszając się, że może nie będzie tak źle. Spiro zgubił dwa tuziny trumien. W końcu czegoś takiego nie da się tak łatwo ukryć. Nie można ich wrzucić do bagażnika samochodu i odjechać w siną dal. Ktoś musiał przecież podjechać po nie furgonetką albo ciężarówką. Może to jakieś wewnętrzne porachunki. Niewykluczone, że ktoś z magazynu obrobił Spira. I co wtedy? Rynek trumien jest przecież dość ograniczony. Trudno byłoby je przerobić na ławki ogrodowe czy podstawki do kwiatów. Ktoś musiał je odsprzedać jakiemuś innemu domowi pogrzebowemu. W ogóle co za pomysł – sprzedawać trumny na czarnym rynku!

Babcia popijała herbatę z Joem Morellim. Nigdy dotąd nie widziałam Morellego z filiżanką w ręku i był to widok obezwładniający. Jako nastolatek Morelli zachowywał się jak dzikus. Dwa lata w marynarce wojennej i dwanaście następnych w policji nauczyły go nieco panowania nad sobą, ale moim zdaniem, dałby się oswoić dopiero po wycięciu gonad. Pod maską spokoju czaiła się w nim dusza barbarzyńcy. Pociągało mnie to bez reszty, ale zarazem napawało strachem.

– No proszę, odnalazła się! – wykrzyknęła babcia na mój widok. – O wilku mowa.

Morelli uśmiechnął się.

– Właśnie rozmawialiśmy o tobie.

– Nie może być.

– Słyszałem, że odbyłaś tajemnicze spotkanie ze Spirem.

– Pogadaliśmy o interesach – wyjaśniłam.

– Czy te interesy mają jakiś związek z tym, że Spiro, Kenny i Moogey byli kumplami w liceum?

Uniosłam brwi, żeby podkreślić moje zdziwienie.

– Przyjaźnili się w liceum?

Podniósł trzy palce w górę.

– Jak trzej muszkieterowie.

– Hmmmm – mruknęłam maskując zaskoczenie.

Morelli uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Domyślam się, że nadal jesteś ze mną w stanie wojny.

– Cóż to, nabijasz się ze mnie?

– Raczej nie.

– No to, o co ci chodzi?

Zakołysał się na piętach, trzymając ręce cały czas w kieszeniach.

– Uważam, po prostu, że jesteś milutka.

– Boże mój, cóż za wyznanie!

– Szkoda, że nie pracujemy razem – powiedział Morelli. – Bo gdybyśmy pracowali razem, mógłbym ci opowiedzieć co nieco o samochodzie mojego kuzyna.

– No więc co z tym samochodem? Gadaj!

– Znaleziono go dzisiaj po południu. Porzucony. Żadnych trupów w bagażniku. Żadnych plam krwi. Ani śladu Kenny’ego.

– Gdzie go znaleźli?

– Na parkingu przed centrum handlowym.

– Może Kenny wybrał się na zakupy?

– Raczej nie. Ochroniarze z centrum przypomnieli sobie, że samochód stał tam od poprzedniego dnia.

– Drzwi były zamknięte?

– Wszystkie, z wyjątkiem drzwi po stronie kierowcy.

Zastanowiłam się nad tym przez chwilę.

– Gdybym porzucała samochód kuzyna, to sprawdziłabym na pewno, czy zamknęłam wszystkie drzwi.

Morelli i ja patrzyliśmy sobie w oczy i żadne z nas nie wypowiedziało następnej myśli. Może Kenny nie żyje. Nie mieliśmy żadnych podstaw, by wyciągać taki wniosek, ale ta myśl zaczęła krążyć mi po głowie. Zastanawiałam się, jak miało się to do listu, który dzisiaj otrzymałam.

Morelli skwitował tę myśl ponurym wyrazem twarzy.

– No tak – stwierdził lakonicznie.

Stiva wybudował hol wyburzając ścianę między starym korytarzem a dawną jadalnią. Podłogę nowo powstałego pomieszczenia przykryto wykładziną, która tłumiła wszelkie kroki. Herbatę podawano na klonowym stole tuż przy drzwiach do kuchni. Zainstalowano dyskretne oświetlenie, a krzesła i stoliki z epoki królowej Anny poustawiano tak, by można było przy nich prowadzić rozmowy. Tu i ówdzie stały rośliny ozdobne. Byłoby tu całkiem przyjemnie, gdyby nie świadomość, że w innej części tego domu nagi i zimny jak sopel lodu leżał wujek Harry, ciocia Minnie bądź mleczarz Morty, w oczekiwaniu na swoją porcję formaldehydu.