– To tam się turbany nosi?
– Turbany albo fezy z takimi białymi zasłonami na kark, żeby osłabić działanie słońca. Na pustyni bardzo łatwo o porażenie słoneczne.
Przez przedział powiało egzotyzmem i jednorocznemu oczy zaczęły błyszczeć. Wyjął papierośnicę i nieśmiało podał ją azjatyckiemu bohaterowi.
– Bardzo dobre papierosy pan pali, panie jednoroczny.
– Dostałem od ojca, jest pułkownikiem. Kani wcale to nie zaimponowało.
– Właściwie to my tam lepsze palimy. Złapałem kiedyś na granicy Iraku jednego szejka Wahabitów z tytoniem. Takiego jeszcze nie paliłem. Ale najprzyjemniej pali się nargile. Palił je pan kiedy? Nie? To jest rozkosz. Wiedzą te brudasy, co dobre. Dzikie te małpy, bo dzikie, ale ciekawe są ich obyczaje. Ostatnio, po prawdzie, nie byłem daleko w pustyni, bo szkoliłem Druzów.
– Druzów? Przecież oni walczą przeciw państwom centralnym.
– Nie wszyscy, panie jednoroczny ochotniku – z powagą rozwiewał Kania wątpliwości młodego jednorocznego. – Niektóre szczepy przeszły na naszą stronę. My mamy swoich Arabów, a oni swoich. Ubieramy ich po naszemu i fertig. Spójrz pan na tych dwóch – Kania wskazał ręką śniadego Szökölöna i oliwkowego Baldiniego. – Gdybym panu nie powiedział, byłby pan przekonany, że to Bośniacy albo Węgrzy, a to, panie jednoroczny, Druzowie. Wiozę ich do Wiednia, gdzie przejdą kurs i wrócą do Syrii jako przywódcy powstania w protektoracie angielskim.
Jednoroczny otworzył usta z podziwu. Szökölön i Baldini szybko zwalczyli swoje chwilowe osłupienie i uprzejmie się uśmiechnęli. Kania mrugnął na nich znacząco i dalej łgał, płynnie i bez zająknienia. Jednoroczny już sobie wyobrażał, jakie też wrażenie zrobi w domu jego opowiadanie o znajomości zawartej z egzotycznymi sprzymierzeńcami. Wyjął papierośnicę i zapytał:
– Czy oni rozumieją po niemiecku?
– Bardzo mało. Ja porozumiewam się z nimi po arabsku. Niech pan pozwoli mnie papierośnicę, bo od pana nie wezmą. Nie wolno prawowiernemu nic brać od giaura.
– A od pana wezmą?
– Ode mnie tak, bo ja jestem na czas wojny mahometaninem. Przeszliśmy wszyscy na islam, bo inaczej nie można by z nimi nic zrobić. Musieliśmy przejść specjalne kursy Koranu, żeby móc do nich trafić i zyskać ich zaufanie.
Kania podsunął rzekomym Arabom otwartą papierośnicę.
– Mustafa… Achmed… naser mater! – rzekł “po arabsku”.
Szökölön zgrabnie wypróżnił jedną połowę papierośnicy, a Baldini drugą i skłoniwszy się przed Kanią głęboko, uprzejmie podziękował:
– Nagła krew zalałła.
Słyszał to nieraz od Kani i użył tego celem wykazania swego dobrego wychowania wschodniego.
– No i widzi pan, co za dzikusy? Wzięli wszystko, ale nie można się o to gniewać. Nie znają jeszcze dobrze zwyczajów europejskich…
– Co on powiedział?
– Nagła krew zalałła… to znaczy: Niech cię Ałła ma w swej opiece. On jest bardzo pobożny, bo jest hadżim; był w Mekce i całował święty kamień Kaaby.
Jednoroczny przypomniał sobie powieści wschodnie i ze zrozumieniem skinął głową. Feldfebel oddziałów azjatyckich wtajemniczył go w sposoby walki na pustyni, opowiadał o zwyczajach Wschodnich, roztaczał przed nim tak barwne obrazy miast azjatyckich, aż jednoroczny dostał wypieków na twarzy. Zachciało mu się jeść i wyjął z walizki bułkę z szynką. Kania natychmiast wyrwał mu ją z ręki i włożył z powrotem do walizki.
– Chyba panu życie niemiłe, człowieku! Zabiją pana! Będą to uważali za prowokację; przecież pan chyba wie, że im nie wolno jeść świniny?
Jednoroczny skinął znowu głową, ale widać było, że te zakazy muzułmańskie są mu w tej chwili nie na rękę.
– Każdy medal ma dwie strony – mówił Kania. – To jest właśnie ta druga stroma. Swoją drogą ciekawie się z nimi pełni służbę, ale i dużo niewygody się musi znosić. Wódki nie pij, kiełbasy nie jedz i różne takie fanaberie.
Na następnej stacji wsiadło do przedziału dwóch kanonierów i jeden z nich wyjął z chlebaka manierkę. Jednoroczny chwycił go za rękę.
– Schowaj pan to, tutaj nie wolno tego pić. Kanonier wybałuszył gały.
– Kawy nie wolno się napić?
– Jeżeli kawa, to co innego; myślałem, że rum. Widzi pan tych dwóch – zarozumiale spytał jednoroczny, dumny ze znajomości – to są Arabowie z Syrii.
Drugi kanonier podniósł głowę.
– Z Syrii? Byłem tam kilka miesięcy przy moździerzach… Salem alejkum – zwrócił się z ukłonem w stronę Baldiniego.
Włoski hadżi najpierw zgłupiał, ale po chwili przytomnie odpowiedział:
– Alejkum salem, effendi.
Niemniej oszołomiony był i węgierski przywódca powstania Wahabitów w protektoracie angielskim. “Feldfebel oddziałów azjatyckich” stracił na chwilę pewność siebie, ale w krótkim czasie odzyskał ją. Kanonier już otworzył usta do zagajenia rozmowy z Arabami, ale przeszkodził mu w tym Kania.
– Teraz będą rozmyślali o raju Mahometa i nie wolno im przerywać – zwrócił się półgłosem do kanonierów – pan wie, co to znaczy, prawda?
Kanonier ze zrozumieniem skinął głową. Poczciwy chłopak z Dolnej Austrii nie miał wprawdzie pojęcia o żadnym raju Mahometa, ale zgodził się, aby nie stracić w oczach innych pasażerów opinii znającego się na arabskich obrządkach religijnych. Dumnie zapalił papierosa i wyniośle spojrzał na jednorocznego, jakby mówił:
– Widzisz, kawalerze, jaki ze mnie światowiec. Jednorocznemu zachciało się jeść.
– Głodny jestem, panie feldfebel, a nie mam nic innego jak bułki z szynką – zwierzył się z zafrasowaniem.
– No cóż? Sam pan widział, też muszę przy nich grać wariata i przestrzegać przepisów religijnych. Chyba, że pan się przesiądzie do innego przedziału.
Jednoroczny nasycił swoją ciekawość dostatecznie i teraz pragnął nasycić żołądek. Wziął więc swoją walizkę i z szacunkiem pożegnał się z Kanią.
– Życzę panu powodzenia w szkole pilotażu. Kanonierzy siedzieli jakiś czas w milczeniu, ale widać było, że staje im się to dokuczliwe i zaczęli z sobą szeptać.
– Nie gadać! – ostrzegł Kania.
Kanonierzy mrugnęli do siebie, zabrali swoje plecaki i wyszli. Szökölön i Baldini już otworzyli usta, żeby porozmawiać z Kanią na tematy syryjskie, ale przeszkodziło im w tym wejście konduktora wraz z młodym żandarmem. Kania pokazał bilety wojskowe i konduktor, rzuciwszy na nie okiem, przedziurkował je.
– Co się tyczy dokumentu, panie kapral, to już był raz kontrolowany.
– Możliwe panie feldfebel, ale musiało to być w innym rejonie.
– Ma pan. Mam nadzieję, że się na nim od północy nic nie zmieniło. Czytaj pan w swoim rejonie. Dużo jeszcze tych rejonów do Koszyc?
– Za kwadrans Koszyce, dziękuję.
Kiedy konduktor z żandarmem wyszli z przedziału. Kania szybko poszedł za nimi i siedział w klozecie, dopóki pociąg się nie zatrzymał. Wtedy dopiero wszedł do przedziału.