– Bóg ingeruje inaczej…

– Tak jak w Katyniu i w Palmirach?

– Na miłosierdzie Boskie, przestań, człowieku, bluźnić wciąż!

– Oni też liczyli na miłosierdzie Boskie, wielebny!… Ci zamknięci w lochu Mullera liczą chyba bardziej na wykupienie lub na odbicie przez partyzantów. My wszelako już wiemy, że akcji zbrojnej nie będzie, bo inaczej panowie Mertel i Kortoń nie gardłowaliby tak mocno przy tym stole za panami Trygierem i Ostrowskim. Vulgo: wszystko teraz w naszym ręku. Co prawda tylko względem kilku bliźnich – czterech do dalszej egzystencji i czterech do bezzwłocznej eliminacji – lecz wszystko zależy od nas. Błogie uczucie wszechmocy! Jak to miło wyręczać Pana Boga, co, panowie?

Zasiał ciszę pełną lęku i niepewności. Nikt nie chciał się odezwać, więc Stańczak uznał, że pole zostawili jemu.

– Drodzy dżentelmeni, alternatywa jest nader prosta – albo głosujemy i mieniamy się z Mullerem, jak tego pragną pan hrabia, pan mecenas i grono bojowców, albo się wypinamy na Mullera, jak tego chcą pan magister, pan poczmistrz, pan radca i pan klecha. Nie znam tylko stanowiska pana redaktora. Gdy idzie o pana jubilera, to jestem pewien, że mimo swej małomówności głosowałby za wymianą…

Spojrzał pytająco na Bartnickiego.

– Jak będzie głosowanie, to się pan przekona, profesorze, czy pan zgadł – odparł chłodno jubiler.

– Wracajmy do naszych baranów. Mamy więc dwie opcje. Jeśli wybierzemy drugą opcję, vulgo:

odmowę – to trzeba będzie szybko przystąpić do zbiorowych modłów, z nadzieją, że Pan Bóg pofatyguje się osobiście, by przywrócić w Rudniku sprawiedliwość. Mam rację, proszę księdza?

– Módl się, bracie, aby Pan wygnał szatana z twej duszy i z twego umysłu!

– Dlaczego ksiądz sądzi, że taki inkub mieszka we mnie?

– Bo słyszę, co gadasz! Od samego początku głupie gadasz rzeczy i diabelskie, bracie mój!

– Przecież wyraziłem wiarę w Boską wszechmoc, wszyscy tu obecni są świadkami!

– Prawie wszyscy tu obecni strofowali cię już, człowieku, za to, coś paplał! Wyraziłeś wiarę?… O nie – kpiłeś z Boskiej wszechmocy!… Tyś chyba oszalał lub oddałeś się cały diabłu!

– Upewniam księdza, że nie. Owszem, bywało, że zazdrościłem Faustowi, księżulu… Jednak wytrwałem.

– Twoje słowa, całe to twoje jątrzenie, dowodzi czegoś zupełnie innego!

– Cały mój status, księżulu, od mieszkania do ubrania, dowodzi, że powiedziałem prawdę! Aczkolwiek wciąż choruję na brak gotówki -pozostaję istotą niezależną. Nikomu nie potrafiłem się zupełnie oddać, również diabłu, i dlatego nie zrobiłem takiej kariery jak ci, co w każdą niedzielę pędzą do mszy niosąc za pazuchą diabla lub kilku diabełków. A później, dzięki spowiedzi, zostawia się te diabły wewnątrz świątyni, i wychodzi się czystym jak dziewica. Pytanie matematyczne: ilu diabłów relegowanych spowiedzią z dusz pokutników mieści się na jednym metrze kwadratowym domu Bożego?

– Tak właśnie drwi każdy ateusz! – zagrzmiał ksiądz. – Bluźnicie chętniej niż myślicie, łatwo wam to czynić!

– Nieprawda!… Wcale, ale to wcale nie jest nam łatwo – rzekł Stańczak ciszej, głosem teraz wyzbytym szyderczego tonu. – Najwredniejszy katolik stąpa sobie przez życie łatwiej niż najprzyzwoitszy ateusz, proszę księdza, bo wie, że doktryna ubezpieczyła go. Macie tych klap bezpieczeństwa bez liku -od krzyżyka na szyi kanalii po spowiedź, dzięki której kanalia zostaje wybielona.

– Ujadasz przeciwko nieskończonemu miłosierdziu Pana Boga, bracie, a więc przeciwko najpiękniejszemu dobru! – zauważył Hawryłko. -Trudno wierzyć, byś sam tego nie rozumiał, jeśli

zatem agitujesz przeciwko dobru – czynisz to ze złej woli!

– Więcej jest we mnie bólu człowieka odtrąconego własnym umysłem od ołtarzy, proszę księdza, niż złej woli… Nieskończone miłosierdzie!… Nieskończone miłosierdzie Boże jako fundament doktryny to chwyt genialny, zezwalający łamać każdy zakaz, każde etyczne przykazanie tysiąckrotnie, bez strachu, że utraci się nagrodę ostateczną. Jedno żarliwe „tnea culpa" pod koniec plugawego żywota uchyla łotrowi furtkę do Raju. Tym łacniej wejdzie do Raju chrześcijanin, co żył uczciwie cały czas. Natomiast uczciwy ateusz musi być przyzwoity zupełnie darmo - wiesz jak to trudno? My nie mamy rajskich zaświatów…

– My nie mamy czasu na takie religijne rozgowory! – zdenerwował się znowu Mertel. – Panowie, decydujmy, bo czas gra przeciw nam!

Hrabia wtórował mu głosem łagodniejszym:

–  Tak, proszę panów. Dochodzi już północ, a my wciąż nie uzgodniliśmy wszystkiego…

– Właśnie! – przyłączył się Kortoń. – Najwyższy czas, by decydować! Więc kogo wymieniamy? „Precel", Zyga i…

– Chwileczkę! – powstrzymał Kortonia Sedlak. – Jeszcze nie zadecydowaliśmy… nie było zgody co do samej wymiany!

– I nie było zgody co do Zygi! – przypomniał Brus.

– Nie wolno się zgadzać na to, czego chce Muller! – ciągnął Sedlak. – Nie możemy przecież…

– Proszę mówić w swoim imieniu! – krzyknął Kortoń. – Liczba mnoga nie jest tu uzasadniona!

Odpowiedział mu, miast Sedlaka, ksiądz Hawryłko, i to głosem równie silnym:

– Jest! Jest uzasadniona! Nie wolno nam się zgodzić, bracia, na to, czego żąda zbir! Nie powinniśmy w ogóle rozpatrywać tego, żaden z nas nie może dopuszczać tej myśli, żaden! Kto to zrobi – ten wystąpi przeciw Bogu!

W ciszy, którą posiał swą groźbą Hawryłko, skrzyżowały się błyskawicznie spojrzenia gospodarza, adwokata i filozofa. Mecenasowi zaczęło świtać, że błądził piętnując Stańczakowe błazenady, a wszyscy trzej zrozumieli, że wznosząc barykadę wysoko, do samych Niebios, ksiądz postawił bardzo trudny szlaban układaniu się z gestapowcem, i że koniecznie trzeba rozbić ten mur, bo inaczej głosowanie pod ciężarem Bożego gniewu przyniesie klęskę zwolennikom planów hrabiego. Stańczak już wcześniej pojął, że ten rodzaj szantażu może się okazać decydujący; Krzyżanowskiemu zaświtało to dopiero teraz (więc dopiero teraz zrozumiał czemu profesor wciąż handryczy się z księdzem o sprawy Boskie). Sam był wierzący, lecz gdy już jasnym się stało, że problem Boga to w tej grze klucz do klęski lub do triumfu – podjął walkę osobiście:

– Słowem, według księdza, hrabia Tarłowski występuje przeciwko Bogu, pragnąc ratować swego syna, czy ordynatora szpitala, czy panów Trygiera i Ostrowskiego?

– Zostawmy to Panu Najwyższemu, bracia, w którego dłoni…

– Jest ksiądz tego pewien? – przerwał Hawryłce mecenas.

– Czego, synu?

– Że wszystko znajduje się w ręku Boga.

– Najzupełniej, synu.

– Wobec tego ksiądz jawnie bluźni. A dopiero co ksiądz piętnował rzekome bluźnierstwa profesora Stańczaka…

– Ja bluźnię?! – zaperzył się Hawryłko.

– Udowodnię to księdzu. Ksiądz był łaskaw stwierdzić przed chwilą, że absolutnie wszystko dzierży Pan Bóg, co oznacza, że według księdza Pan Bóg dzierży również wszelakie zło. Inaczej mówiąc: każda zbrodnia, każda krzywda, każda nikczemność i każde cierpienie znajdują się w Bożym ręku. Zatem to Przedwieczny jest odpowiedzialny – jest winowajcą każdego zła!

– Ależ nie!

– Ależ tak – mówiąc, że wszystko jest w ręku Boga, ksiądz zwalił wszystkie winy na Niego. Ja to mienię bluźnierstwem.

– Zło jest w rękach szatana!

– Brawo, to już postęp!… A może wszystko jest w ręce szatana?

– Ktoś, kto tak właśnie mówi, tkwi w niej na pewno!

– Przed chwilą powiedział ksiądz to samo o profesorze Stańczaku. Teraz okazuje się, że i ja działam z poduszczenia diabelskiego. Przyznam, że nie umiem tej możliwości wykluczyć, lecz jako prawnik znalazłbym dobre alibi dla siebie. Jeśli bowiem tkwię w łapie diabła – to nie przez własną słabość!

– A czyją?

– Boską, wielebny! Czy Bóg walczył z szatanem?

– Tak, i jak wiesz… Krzyżanowski nie dał dokończyć księdzu:

– I jak wiemy obaj – poniósł klęskę, bo musiał zawrzeć z piekłem pakt, na mocy którego szatanowi przypadła Ziemia niby orny grunt!

– To kłamstwo, Pan Bóg nie zawierał żadnego układu z diabłem!

– Rzeczywiście, wielebny ma tu zupełną słuszność – wsparł Hawryłkę Stańczak.

Zaskoczeni byli wszyscy, lecz ksiądz i adwokat najbardziej. Spojrzawszy jednak w źrenice filozofa Krzyżanowski się uspokoił i milcząco oddał mu pałeczkę tego biegu.

– Ksiądz ma słuszność – kontynuował Stańczak – gdyż Pan Bóg nie zawierał z szatanem żadnych umów, wcale się z nim nie układał. Pan Bóg go stworzył! Tu rodzi się pytanie: po co Stworzyciel stworzył szatana? Odpowiedź jest prosta: bo bez niego byłby niepotrzebny. Gdyby nie istniało zło produkowane przez szatana – nie istniałaby przyczyna modłów o ratunek, czyli baza kultu! Tak to właśnie jest, panowie – w samochodzie Zbawiciela diabły pracują jako tłoki, tylko nie widać ich pod maską.

– Boże mój!… – szepnął Hawryłko – Nigdy nie byłem wyznawcą stosów.,.

– Ale mnie chętnie by ksiądz spalił – roześmiał się Stańczak. – I za co? Za to jedynie, że ufam Pismu Świętemu! Przecież jeśli wierzyć tym świętym księgom, a nie mamy innego źródła -to Pan Bóg stworzył szatana do wykonywania odpowiedniej roboty, bo sam nie chciał brudzić sobie rąk!

– Jakiej roboty?! – jęknął ksiądz z miną człowieka półprzytomnego wskutek bólu.

– Już mówiłem jakiej. Tej diabelskiej, proszę księdza, którą codziennie oglądamy wokół. Pan Bóg ją stworzył, a diabeł ją uprawia. Wszystko to jest opisane w Piśmie Świętym, radziłbym księdzu przeczytać; proszę mi wierzyć – warto. Tam właśnie stoi czarno na białym, że Pan Bóg jest twórcą zła.

– Kłamiesz! – zaskowyczał ksiądz.

– Nigdy nie kłamię, jeśli nie mam z tego korzyści. A jaką miałbym korzyść z przekłamywania Pisma Świętego? Czyż nie zostało tam powiedziane, że Bóg jest twórcą wszechrzeczy, proszę księdza? A nie może On być twórcą wszechrzeczy, nie będąc zarazem twórcą zła. Jeśli tak – to On stworzył księcia piekieł i On skazał Ewę na wydawanie dzieci strachu.

Przerwało filozofowi bicie zegara ściennego. W ciszy pełnej napięcia, w półmroku wonnym od aromatycznego tytoniu fajki profesora i od płonących knotów, a haftowanym dymem papierosów oraz cygaretek – rozbrzmiało dwanaście uderzeń niczym dudnienie dzwonów wieszczących Apokalipsę rudnicką. Gdy zegar zamilkł - filozof przywrócił realność, przywracając dyskurs: