Obrazy tamtego snu napłynęły nagłą falą. Nie tylko obrazy… Melodia i słowa musiały być elementem towarzyszącym sennym widzeniom. Skąd znał tę melodię? Bo słowa… tak, to były słowa piosenki śpiewanej głosem Dony Bell… Tekst, przeczytany dwa dni temu, wracał z podświadomości, pełny i kompletny…

…lecz – jak niewola przyszła wprzód, tak i nadzieja zstąpi z gwiazd.

Tak! To właśnie był ów przeoczony wariant, ta jedyna szansa, której zasiedziali w swych wygodnych fotelach nadzerowcy nie umieli – lub może nie chcieli – dostrzegać ani przewidywać. Teraz wydała się ona Sneerowi tak oczywista, że aż niemożliwa do przeoczenia.

A ona, Alicja, była świadectwem realności tej szansy. Była tu po to, by wiedział… i działał!

Lecz jakie zadanie, jaka rola była mu przeznaczona?

Zapięcie bransolety puściło nagle, jedna z części zatrzasku oddzieliła się od toroidalnej połówki miedzianej obręczy, ukazując wewnętrzne wydrążenie. Wypadł stamtąd drobny owoidalny przedmiot przypominający żelatynową kapsułkę jakiegoś leku. Ujął ją w palce. Była przejrzysta, w jej wnętrzu przelewała się kropla błękitnego płynu. Na jej powierzchni widniały drobniutkie litery napisu.

„Wypij mnie" – odczytał Sneer.

Z głębi minionego czasu wróciły zdania, czytane głosem matki.

– „Myślę, że mogłabym, gdybym tylko wiedziała, jak zacząć"… Bo, widzicie, tak wiele zdumiewających rzeczy wydarzyło się ostatnio, że zaczęła uważać już tylko nieliczne z nich za naprawdę niemożliwe.

Stał wraz z Alicją przed maleńkimi drzwiczkami, za którymi rozpościerał się urzekający widok gwiezdnego nieba. W ustach miał jeszcze resztki żelatynowej kapsułki.

– To przejście do innego Świata, gdzie nie sięga ich moc. Obiecałam ci pomóc i oto jestem. Chodź ze mną.

– A ci wszyscy, tutaj? – wskazał dłonią za siebie.

– Ich także zabierzemy, poprzez ten otwór łączący dwa wszechświaty.

– Jak?

– Zapnij bransoletę, chwyć ręką za cokolwiek, ściśnij mocno i ciągnij za sobą ten biedny, udręczony glob. Po to dałam siłę twojej dłoni.

Spojrzał w jasną twarz Alicji, trwając w radosnym poczuciu olśnienia i zrozumienia, na granicy snu i jawy, nie wiedząc już, co jest jawą a co snem, lecz pewien, że dopiero z ostatnim z ludzi umiera nadzieja.

Warszawa – Chicago, 111. – Zakopane – Racibór, lipiec 1979 – sierpień 1980.