Tu opowiadający schylił się do ucha dziewczyny i głośnym szeptem powiedział:

– …„pocałujcie nas w dupę!"

Dziewczyna prychnęła śmiechem, nie zdążywszy przełknąć kremu, który miała w ustach. Rozmowa urwała się na czas potrzebny do usunięcia skutków drobnego incydentu. Po chwili mężczyzna opowiadał dalej:

– Więc ten z patrolu mówi szefowi, że wcale się nie dziwi. Sam by też zwariował, siedząc samotnie w ośrodku dyspozycyjnym w centrum puszczy. Naczelnik zbył to krótką uwagą, że tamten dobrze wie, za co się znalazł w odosobnieniu, i że w ogóle nie pora litować się nad wariatem, gdy zagrożona jest racja stanu i bezpieczeństwo powszechne. „Zamazać to zaraz!" powiada, a facet z patrolu śmieje mu się w nos. „Szefie! – mówi. – Te litery mają po dwa kilometry wysokości, a napis jest na trzydzieści długi!". „Trudno – naczelnik tłucze pięścią w stół. – Walić, jak leci, cały obszar!". „Ależ, to jest sześć tysięcy hektarów pięknej starej puszczy! Wszystkiego nie zużyjemy, nie ma mocy przerobowych, zgnije nam to drewno, będą cholerne straty!" oponuje facet z patrolu. „A ty wiesz, co będzie, jak o n i nadlecą? Przecież potrafią to przeczytać i zrozumieć! Co ty mi tu będziesz o stratach. Co z tego, że będzie las, jeśli nie będzie nas! Wiesz, jacy są drażliwi! Jeśli napis jest dobrze widoczny z dużej wysokości, to nie będą ani przez chwilę wątpić, że zrobiono go dla nich!"

– No, i co dalej? – spytała dziewczyna.

– Tego z lasu zamknęli w klinice. A las walą, jak leci.

– Naczelnik miał rację! Niechby przeczytali i obrazili się. Ładnie byśmy wyglądali!

Oboje wstali i oddalili się w kierunku wyjścia. Jadłodajnia pustoszała, kończyła się pora obiadu. Sneer wstał także i ruszył na poszukiwanie budynku numer dwa, gdzie miał być poddany jakimś badaniom. Spodziewał się, że nie będzie to w niczym przypominało badań klasyfikacyjnych dla podzerowców, w których uczestniczył wielokrotnie w imieniu swych klientów. To jednak, co zastał w budynku numer dwa, w ogóle nie miało nic wspólnego z badaniami testowymi. Zadano mu szereg pytań, na które starał się odpowiadać zgodnie z prawdą, sądząc, iż odpowiedź jest z góry znana pytającym. Wiedzieli o nim rzeczywiście sporo, czego dowodem mogło być na przykład pytanie, które zadał jeden z rozmówców:

– Wyraziłeś się kiedyś, że system społeczny panujący w Argolandzie bardzo ci odpowiada i wcale nie chciałbyś, by zmienił się w jakimkolwiek stopniu. Czy nadal podtrzymujesz ten pogląd?

– Mówiłem tak – odpowiedział Sneer – bo moja pozycja materialna i dochody uwarunkowane były istnieniem tego właśnie systemu.

– Nieważne są pobudki – uśmiechnął się pytający. – Musisz mieć pełne przekonanie, że nie należy i nie wolno zmieniać niczego w Argolandzie, bo każda zmiana może doprowadzić do nieszczęścia na skalę ogólną, a teraz, gdy jesteś tutaj, katastrofa taka najdotkliwiej ugodziłaby w ciebie właśnie. Czy zatem jesteś przekonany, że należy za wszelką cenę utrzymać równowagę społeczną Argolandu?

– Nie zmieniłem tego poglądu.

– To dobrze. Utwierdzisz się w nim jeszcze bardziej, pracując z nami.

Po rozmowach poddano Sneera elektrohipnozie i nie pamiętał już niczego więcej aż do chwili, gdy go obudzono i pozwolono mu wrócić do Rascallego.

– Jeśli wyrobiłeś sobie jakieś poglądy na nasz temat – powiedział z dobrotliwą kpiną Szef Wydziału „S", gdy Sneer zgłosił się ponownie w jego gabinecie – to odrzuć je natychmiast. Jeśli zaś sądzisz, że wszystko rozumiesz, to przyjmij do wiadomości, że się mylisz. Nie musisz zresztą uciekać się do domysłów. Dowiesz się wszystkiego, całej prawdy, bez upiększeń i przemilczeń. Prawda ta jest zbyt złożona, zbyt zawiła, by zdołał ją w całości odtworzyć nawet tak inteligentny nadzerowiec, jak ty. Wiesz dużo, domyślasz się jeszcze więcej. Prawie każdy, nawet szóstak, tam, w mieście, wie coś, domyśla się, słyszy różne opinie. Ale całą prawdę O naszym świecie można poznać i ogarnąć tylko stąd, z pozycji nadzerowca. Niezwykle trudno jest ułożyć rozsypaną mozaikę o nieznanym rysunku z drobnych, niekompletnych kamyków, wśród których zdarzają się w dodatku fałszywe kawałki, z zupełnie innej układanki. A jeśli jeszcze ktoś, pod pozorem pomocy w układaniu, de facto przeszkadza w tej czynności, sprawa staje się beznadziejna. Dlatego pewien jestem, że nie wiesz jeszcze wielu rzeczy i że twój obraz sytuacji świata, w którym wszyscy żyjemy, jest niekompletny.

Rascalli zrobił dłuższą przerwę. Wpatrywał się w ekran, jakby oczekując wiadomości mającej się na nim pojawić. Po chwili oczy jego poruszyły się, odczytując jakąś krótką informację.

– W porządku – powiedział z widoczną ulgą. – Jest akceptacja. Nie sprzeciwiają się. Możemy włączyć cię do naszej ekipy.

A teraz słuchaj uważnie. To co ci powiem, jest tajemnicą dostępną tylko nadzerowcom. Musisz ją poznać, aby właściwie wypełniać obowiązki, które przewidujemy dla ciebie w naszej Radzie. Na pewno zadajesz sobie teraz pytanie: dlaczego stworzyliśmy i utrzymujemy w Argolandzie i w innych aglomeracjach ten dziwaczny, sztuczny układ stosunków społecznych? Dlaczego dążąc do jego utrzymania, równocześnie tolerujemy znane nam ujemne zjawiska, którym bez trudu moglibyśmy zapobiec? Sądzisz zapewne, że dysponując zespołem najtęższych mózgów świata, moglibyśmy wymyślić dla ludzkości znacznie lepszy, efektywniejszy model życia, zamiast tej wielkiej mistyfikacji. Zauważyłeś, jak usilnie staramy się, by dla przeciętnych obywateli klas podzerowych wszystko to wyglądało jak najnaturalniej. Cała publiczna informacja służy przekonaniu ich, że ten właśnie model życia jest optymalny, a jego realizacja bliska ideału. Większość, znaczna większość ludzi wierzy, że tak istotnie jest. Są zadowoleni, jedni mniej, inni więcej, lecz żyją w tych warunkach i starają się w ramach modelu osiągać swoje osobiste cele. Wobec pełnej automatyzacji produkcji oraz niewyczerpanego źródła energii, którym dysponujemy, działalność podzerowców nie ma żadnego znaczenia ani wpływu na ilość produkowanych dóbr. Istotna jest tylko kwestia ich podziału, takiego, by człowiek miał poczucie, że stan posiadania zależy od czynników znajdujących powszechną akceptację społeczną: od przydatności i wkładu pracy. Muszą w to wierzyć, bo inaczej stracą jedyną motywację działań, które składają się na funkcjonowanie modelu jako całości…

– Ale czy na pewno model ten jest jedynym, słusznym i najlepszym z możliwych?

– Nie wiemy. Nie próbowaliśmy wymyślać innego.

– Dlaczego wybrano właśnie ten, nie inny?

– Nie było innych.

– Więc, opracowując schemat działania nowego społeczeństwa epoki automatyzacji, nie próbowano dyskutować różnych rozwiązań?

– Nie. Tego modelu nikt nie dyskutował. On został nam dany… w formie gotowej do wprowadzenia.

– Nie rozumiem?

– Pracując z nami, zrozumiesz to prędzej, niż się spodziewasz! – Rascalli odruchowo rozejrzał się po pustym gabinecie i zniżywszy głos, dodał przechylając się przez biurko w stronę Sneera. – Ten przedziwny system organizacji i kierowania społeczeństwem został nam narzucony!

– Przez kogo?

– Przez siłę, o której nie wiemy prawie nic poza tym, że jest nieomal wszechpotężna! Ta właśnie siła kazała nam zorganizować wszystko w taki sposób, czyniąc nas, nadzerowców, odpowiedzialnymi za wprowadzenie w życie całego programu i czuwanie nad jego realizacją!

– Cóż może stanowić tak wielką siłę, zdolną narzucić swoje plany całej planecie? Jakaś grupa terrorystów, dysponująca środkami globalnego zniszczenia? Mafia, grupa zwariowanych uczonych? Czy może zbuntowany superkomputer, sterujący całą energetyką?

– Nie, nie… Wszystko, co wymieniasz, nie byłoby jeszcze najgorsze, nawet razem wzięte. To dawałoby chociaż nadzieję, cień szansy wyrwania się spod wpływu. Niestety! Siła, która nad nami zawisła, nie pochodzi stąd…

– Skąd?

– Z naszej planety.

– Obca interwencja z kosmosu?

– Niewiele wiemy o nich i nie dowiemy się więcej, nit oni chcą nam przekazać. – W głosie Rascallego brzmiała melancholia i gorycz. – Nie mamy szans w konfrontacji z nimi. W dawnych czasach brano pod uwagę różne warianty możliwych kontaktów z inteligentnymi przybyszami z głębin wszechświata. Rozpatrywano zbrojną inwazję powodującą zniszczenie naszej cywilizacji i światłą pomoc wyżej rozwiniętych istot; kolonizację i braterską współpracę; nieporozumienia i przyjaźń. Lecz były to wszystko pomysły na naszą ludzką miarę. Wariantu, będącego konglomeratem wszystkich wymienionych wersji, nikt nie przewidywał. Ci, którym musimy się podporządkowywać, nie są, sensu stricte, niczyimi wrogami.

Oni są po prostu fanatykami! Fanatykami na skalę całego dostępnego dla nich kosmosu, zadufanymi we własnej inteligencji, która jest niewątpliwa, oraz we własnej słuszności i nieomylności! Przybyli tutaj, by obdarzyć nas wymyślonym przez siebie modelem społeczeństwa istot rozumnych, uznanym przez nich za uniwersalny i najlepszy, dla wszystkich społeczeństw istniejących w kosmosie, które osiągają wysoki poziom rozwoju wiedzy i automatyzacji środków produkcji. Model ten upowszechniają, gdzie tylko znajdą odpowiednio rozwiniętą cywilizację! Działalność swą traktują jako posłannictwo, dziejową misję swojej rasy, która pierwsza w kosmosie osiągnęła najwyższy poziom wiedzy społecznej i była w stanie taki optymalny model stworzyć. Jako ci najmądrzejsi, nie dopuszczają do dyskusji nad słusznością swych przekonań! Działają jak ongiś rycerze zakonni, krzewiący wiarę wśród pogańskich ludów: z fanatyczną wiarą w swe idee, które stały się czymś w rodzaju religii!

– Czy… próbowano przeciwstawić się im, odmawiać przyjęcia ich rad?

– To nie były rady. Akceptacja ich idei przez każde dojrzałe społeczeństwo jest dla nich rzeczą bezdyskusyjną, oczywistą.

– Ale… przecież każde społeczeństwo ma własną specyfikę! To co sprawdziło się u nich, niekoniecznie musi być dobre dla nas!

– Oni twierdzą, że zarówno na ich planecie, jak na wielu innych, które obdarowali światłem swej mądrości, system przez nich sformułowany działa bezbłędnie, uszczęśliwiając przeróżne społeczeństwa istot rozumnych.