Pron zrobił gest w stronę osiłków. Podeszli obaj.
– Spróbujemy, czy jesteście warci trzydziestu punktów na miesiąc! – Sneer oparł łokieć o blat pobliskiego stolika.
Położył ich obu „na rękę". Wszyscy trzej włącznie z Pronem mieli zupełnie baranie miny.
– Musicie jeszcze poćwiczyć, chłopcy! – rzucił Sneer lekceważąco.
– Jak ty to robisz, Sneer? – Pron nie mógł wyjść z podziwu, a goryle, zawstydzeni porażką, usunęli się w kąt sali.
Sneer pozostawił to pytanie bez odpowiedzi. Spytał o Alicję, ale Pron nie widział jej ani razu w ciągu ostatnich tygodni. Za to w automacie recepcyjnym dowiedział się, że w skrytce czeka na niego jakiś list. Wsunął Klucz do szczeliny kontrolnej, i po chwili trzymał w dłoniach kopertę. Nie było na niej nazwiska nadawcy.
Na małym kawałku trwałego papieru znalazł kilka skreślonych pospiesznie słów.
To co zabrałeś, dobrze schowaj. Oddasz mi później. Na odwrocie jest to, o co prosiłeś.
B.
Na drugiej stronie kartki widniał napisany na maszynie tekst piosenki. Sneer schował papier do koperty i wsunął do kieszeni, bo od strony restauracji zbliżał się Pron.
– Mam prośbę – powiedział Sneer, wydobywając plik broszur. – Schowaj to do swojej skrytki. Zgłoszę się po to kiedyś.
– Trefne?
– Raczej tak.
– W porządku! – Pron wsunął broszury za pazuchę. – Na jak długo znikasz tym razem?
– Pojęcia nie mam. Ale będę tu jeszcze do jutra. A gdyby ta dziewczyna…
– Pamiętam, co mam powtórzyć – uśmiechnął się Pron. – Powodzenia, stary!
Sneer szedł brzegiem plaży, rozglądając się po jeziorze. Wiało mocno, żagle jachtów śmigały po zatoce, jakaś damska załoga z piskiem taplała się tuż przy brzegu, usiłując postawić przewróconą łódź.
Przed chwilą, idąc tutaj, Sneer dostrzegł w ulicznym tłumie dziewczynę, która z daleka wydała mu się Alicją. Pogonił za nią, klucząc wśród przechodniów, by po chwili przekonać się, że to pomyłka.
Teraz nie mógł pozbyć się myśli o niej. Czuł, że zostaje za nim to miasto i ta dziewczyna. Miał wrażenie, że zamyka się pewien rozdział w jego życiu, że coś zmienia się radykalnie, odcinając mu możliwość powrotu do leniwej, beztroskiej egzystencji człowieka wykorzystującego nieznaczną jedynie cząstkę swych możliwości. Przeczuwał, że teraz zacznie się jakieś „życie naprawdę" – w odróżnieniu od tego umownego przedstawienia, w którym dotąd uczestniczył jako jeden ze statystów. Czuł to, lecz wiedział również, że nie może się już cofnąć.
Podniecająca tajemnica, której rąbka ledwie uchylił, kusiła go samym swym istnieniem, pociągała go tak samo, jak owa nie poznana do końca niebieskooka dziewczyna, co przemknęła przez jego życie w jedną z krótkich letnich nocy.
– Proszę pana! – usłyszał nagle za plecami nieśmiały głos. Odwrócił się. Jasnowłosy chłopak zatrzymał się w odległości dwóch kroków. Sneer poznał Filipa.
– Jak się masz! – wyciągnął dłoń w jego stronę.
– Pron powiedział, że tutaj najprędzej pana znajdę. Chciałbym zapytać… – jąkał się Filip.
– Usiądźmy! – Sneer zbliżył się do betonowej balustrady oddzielającej plażę od nabrzeża basenu jachtowego. – Jak ci się powodzi z dwójką?
– Otóż właśnie! – Filip zrobił żałosną minę. – Chciałbym spytać, ile kosztuje zrobienie pierwszej klasy?
– Ho, ho! – zaśmiał się Sneer. – Już? Co się stało?
– Bo… widzi pan… Kiedy przyszedłem do pracy z moją dwójką, to wprawdzie dali mi piętnaście żółtych podwyżki, ale… mój szef, który też miał dwójkę, w ciągu tygodnia podliftował się na jedynkę… Więc właściwie… wszystko zostało po staremu. Te piętnaście punktów więcej to też nie tak dużo. Ostatnio ceny poszły w górę, za wszystko trzeba płacić żółtymi, a zielone spadły katastrofalnie.
– No, ale za to pewnie dziewczyny bardziej cię lubią? – uśmiechnął się Sneer. – Dwojak, to już jest ktoś!
– Ee, tam! – Filip zaczerwienił się po końce uszu. – Jak ktoś nie umie gadać z dziewczynami, to nawet zero nie wystarczy. Pan, to potrafi! Karl mi opowiadał.
– Nie wierz mu. To porządny chłop, ale straszny łgarz! Więc chcesz kupić sobie jedynkę. Myślisz, że ci to pomoże, że będziesz zadowolony?
– Nie wiem. Trzeba chyba próbować?
– To kosztuje pięćset żółtych.
– Dużo. Ale może uda mi się zaoszczędzić. Za półtora roku, za dwa lata.
– Pron znajdzie ci dobrego liftera.
– A pan?
– Ja nie działam już w tej branży. Przynajmniej w najbliższym czasie. Ale jest paru innych. Życzę powodzenia.
Patrzył za odchodzącym Filipem. Korciło go, by zawołać za nim:
„Daj temu spokój, to bzdura, oszustwo, farsa! To nic nie warte, szkoda punktów! Nie wspinaj się, nie rozbudzaj w sobie pragnień i ambicji, których nigdy nie zaspokoisz. Żyj, po prostu żyj, bo nie obejrzysz się nawet, a skończy się życie, i nie zdążysz go posmakować!"
Milczał jednak, bo wiedział, że nic by to nie pomogło. On sam też przecież pchał się gdzieś tam, w górę, na tonący w chmurach szczyt piramidy, w nieznaną dziedzinę tajemnych sił, które dla niewiadomych celów pociągały za niewidzialne sznurki, animujące te bezwolne rzesze ludzkich marionetek, takich jak Filip właśnie i jemu podobni, podejmujących bezsensowną grę, której celu sami nie pojmują, znając tylko reguły kolejnych posunięć.
Tragifarsa – podsumował, rozglądając się za wolną łodzią. – W dodatku grana w teatrze marionetek!
Wsunął Klucz w automat cumowniczy i zeskoczył do małej motorówki. Nabrzeżem zbliżały się jakieś dwie długonogie amatorki bezpłatnej przejażdżki, jedna pomachała nawet dłonią w kierunku Sneera.
Nie daj Boże, znajome – pomyślał i pełnym gazem ruszył wzdłuż falochronu w kierunku otwartej tafli jeziora. Dopiero gdy Argoland przeistoczył się w wąską, szarą smugę na horyzoncie, wyłączył silnik i sięgnął po kopertę. Raz i drugi odczytał cztery zwrotki tekstu piosenki.
Wzruszył ramionami i schował kartkę do kieszeni.
– Alegorie, przenośnie – mruknął do siebie.
Zamiast spodziewanych wyjaśnień czy wskazówek znajdował jakieś mgliste, mistyczne brednie. O cóż mogło chodzić Alicji, która tak usilnie kierowała jego uwagę na tę piosenkę? Czyżby nie tekst, lecz melodia zawierać miała jakieś szczególne znaczenia? To jeszcze mniej prawdopodobne.
Sięgnął do drugiej kieszeni i opróżnił ją dokładnie. Był tam Wieczny Klucz, który zabrał Pronowi, paczka papierosów, zapalniczka i jeden egzemplarz broszury od Benny'ego. Sneer przeczytał kilka początkowych zdań i doszedł do wniosku, że musi to być opowiadanie fantastyczno – naukowe.
Dlaczego jednak wydane było w formie powielanej broszury? Stary digger uznał je widocznie za niebezpieczny materiał, skoro najwyraźniej chciał ukryć je przed wścibskim okiem władzy.
Sneer zapalił papierosa, obejrzał Wieczny Klucz i wyrzucił go za burtę. Potem ułożył się wygodnie na dnie łodzi i sięgnął po broszurę.
Brakujący rozdział – przeczytał tytuł, a potem, wsparty na łokciu, czytał dalej:
„Redaktor porannego wydania "Washington Post" skrzywił się na widok fotografii, które fotoreporter rozłożył na jego biurku.
– W ostatnim tygodniu mieliśmy chyba ze cztery zdjęcia UFO – powiedział, patrząc z niechęcią na reportera. – Czy nie mógłbyś skierować wreszcie swojego obiektywu nieco niżej? Na Ziemi też dzieją się ostatnio różne interesujące rzeczy!
– Zgoda, szefie! – bronił się fotograf. – To prawda, że dużo się o tym pisze ostatnio, ale tym razem, proszę popatrzeć! Przecież to jest wspaniałe zdjęcie! Latający spodek nad Białym Domem!
– Uhm… Dwa dni temu. było zdjęcie UFO nad Pentagonem, a we czwartek nad Kapitelem – zauważył redaktor sceptycznie. – Przyznaj się, Bili, jak ty to robisz?
– To są najuczciwsze zdjęcia, bez żadnych tricków! – obruszył się reporter. – Jeśli pan nie chce, sprzedam gdzie indziej. Redaktor z wyobraźnią zrobiłby z tego świetny materiał! Mam nawet tytuł: "UFO – czy komunistyczna penetracja?"
– Nie jesteś w kursie, Bili. Mówiłem już, że powinieneś zmienić kierunek patrzenia. Od paru dni zarysowuje się wyraźny postęp w rokowaniach w sprawie militarnego odprężenia. No, dobrze… Dam to zdjęcie z Białym Domem na drugiej stronie.
Na biurku zadzwonił telefon. Redaktor podniósł słuchawkę i przez chwilę słuchał, a twarz jego zmieniała się z każdą sekundą.
– Znakomite! Dawać mi to zaraz! – wykrzyknął z entuzjazmem i odłożył słuchawkę. – Masz pecha, Bili. Twoje zdjęcie nie pójdzie w porannym wydaniu. Mamy kupę sensacji na pierwsze dwie strony. Możesz się pocieszyć, że oprócz ciebie muszę wyrzucić z numeru co najmniej jednego senatora i trzech kongresmanów.
– Co się stało?
– Wszystko naraz! Sensacyjne oświadczenie Departamentu Stanu! Poważne decyzje rozbrojeniowe, parafowanie paktu o nieagresji między najważniejszymi ugrupowaniami wojskowymi, realna perspektywa integracji światowej gospodarki! Niebywała sprawa! Po tylu bezowocnych na pozór, wlokących się w nieskończoność konferencjach! Podobno prezydent rozmawiał osobiście z Moskwą, Pekinem, Paryżem i zanosi się na jakieś przełomowe, wspólne oświadczenie mocarstw nuklearnych. A do tego jeszcze Reuter podał sensacyjne doniesienie o odkryciu metody uzyskiwania energii praktycznie z każdego dostępnego surowca! Przepraszam cię, Bili! Będę strasznie zajęty, muszę przemakietować cały numer!