– Zegarek wziął? – spytał Kaźmierz.
– Mam, tato…
– Ano dawaj – wyciągnął rękę po zegarek.
– Po kiego czorta los kusić? Na ruskich nadzieje sia i go od zegarka migiem wyzwolą.
– Jak chcecie,żebym z klaczą wrócił, to karabin muszę mieć.
– Ot, jako żeś mądrze pomyślał, to sam się rozbroję, a tobie nie będę żałował.
– Podając synowi karabin przestrzegł go: – Tylko niech uważa, bo zamek wylata.
– A jak Kargule znów wojnę zaczną? – Marynia zaniepokoiła się utratą broni, widząc, że zza płotu Kargul przygląda się scenie pożegnania.
– A cóż ona tak silnie przestrachana? Ty nie bój sia, są u mnie jeszcze dwa granaty w świątecznym ubraniu – uspokoił ją Kaźmierz, a Witia jeszcze przypomniał, że pod jego łóżkiem leży „panzerfaust”. Marynia uspokojona wróciła do kuchni, a Witia spiął kobyłkę piętami. Był już przy bramie, kiedy kobyłka pod nim zatańczyła, słysząc rżenie Kargulowego ogiera. Witia odwrócił się i jego oczy zderzyły się z oczami Jadźki. Może mu się zdawało, ale ujrzał w nich ten sam blask, jakim zajaśniały wtedy, gdy w stodole wspiął się po drabinie i przewrócił ją na przygotowane do młócenia snopy…