Posługacz Alfred Rotke, który zapamiętał bardzo dobrze tamten dzień – bo przecież trudno nie zapamiętać czegoś, co zdarza się nagle i burzy w nas wszystko, co dotąd wiedzieliśmy o delikatnej pajęczynie związków między tym, co rzeczywiste i tym, co możliwe – nie zapamiętał jednak jak wyglądała twarz Hanemanna w tamtej chwili. Pochłonięty własnym zdziwieniem patrzył tylko na to, co pojawiło się na marmurowym stole parę minut po przyjeździe karetki, z której policjanci wynieśli zawinięty w gumowy pokrowiec kształt, skórzanymi paskami przytwierdzony do noszy. Zielona sanitarka zajeżdżała na podjazd przed gmachem Anatomii parę razy. Trzaskanie drzwi, szybkie kroki, nawoływania. Ściągnięto posługaczy z budynku E. Wkrótce cała Akademia wiedziała, że koło dziewiątej przy molo w Glettkau zatonął mały spacerowy statek „Stern”, kursujący na trasie Neufahrwasser – Zoppot. Ów nieszczęśliwy wypadek (nie pierwszy zresztą na tej linii, bo 12 sierpnia 1921 roku „Urania”, należąca do Towarzystwa Wioślarzy, zderzyła się obok przystani w Glettkau z holownikiem z Neufahrwasser), przyciągnął uwagę komisarza Wittberga z posterunku w Zoppot, gdy bowiem przy pomocy dźwigu pływającego braci Himmel wydobyto, kadłub „Sterna”, w mesie znaleziono zwłoki mężczyzny, którego nazwisko figurowało w policyjnych kartotekach.
W takich sprawach, w których pojawiał się choćby cień wątpliwości, sprowadzano zwykle do Instytutu Hanemanna. Czarny daimler-benz zajeżdżał wtedy na Lessingstrasse 17. Hanemann, na odgłos wozu zatrzymującego się przed bramą, sięgał po swój ciemny płaszcz, szybkim krokiem schodził przed dom, gdzie w samochodzie czekał już asystent Retz – wyświeżony, z białą chusteczką w kieszonce marynarki; szofer otwierał drzwi i już w chwilę później czarne auto wjeżdżało w Kronzprinzenallee, by za kolejowym wiaduktem skręcić w stronę Langfuhr. Do podobnych spraw wzywano go już parę razy, więc i tamtego dnia Hanemann przyjął rzecz bez zdziwienia, bo przecież choć zdarzenie było sensacyjne 0eszcze tego samego wieczoru w specjalnym dodatku „Volksstimme” podano bulwersujące szczegóły), to jednak z perspektywy Instytutu Anatomii było jednym z wielu zdarzeń, z jakimi mieli do czynienia na co dzień. Nawet asystent Retz, którego wrażliwość niejeden już raz była wystawiana na ciężką próbę, zapewne w głębi duszy poruszony wiadomością o zatonięciu „Sterna”, nie okazał przecież niepokoju, gdy jechali aleją w stronę śródmieścia, mijając domy Langfuhr, wiadukt kolejowy na Magdeburger Strasse, potem ujeżdżalnię koni, on zaś swoim dźwięcznym głosem referował sprawę, której rozwikłanie zostało im powierzone.
Podobno – mówił Retz – wśród ofiar wypadku znaleziono kogoś, kto – jak na to wskazywały pewne fakty – zginął nieco wcześniej, przed zatonięciem „Sterna” (z tej sugestii, która pojawiła się w spekulacjach naocznych świadków, obserwujących wydobywanie zwłok z napełnionego wodą kadłuba, niektórzy dziennikarze wyprowadzili nazbyt pospieszny wniosek, że zatonięcie „Sterna” nie było przypadkiem, lecz miało zatrzeć ślady czegoś znacznie poważniejszego, sprawca jednak omylił się w swych rachubach i zginął razem z ofiarami). Więc sprawa, którą Hanemann miał rozwikłać, nie odbiegała od spraw, które mu zwykle powierzano, i komisarz Wittberg z posterunku w Zoppot, podobnie jak komisarze z Głównego Miasta, z którymi Hanemann dotąd współpracował, mógł być spokojny, że wszystko zostanie wyjaśnione, a wątpliwości – jeśli pojawią się jakieś wątpliwości – nie zostaną utajone w gładkiej diagnozie, pozorującej pewność ustaleń.
A gdy daimler-benz zbliżał się już do gmachu Anatomii, gdy wysokie lipy ocieniające cmentarz ewangelicki szybko znikały za szybą po lewej stronie samochodu, posługacz Alfred Rotke powoli wtaczał do sali IX długi stół z marmurowym blatem, na którym leżał owinięty w gumowane płótno kształt, wtaczał ostrożnie, tak by stół nie podskoczył na mosiężnym progu oddzielającym lodownię od sali. Białe gumowe fartuchy z metalowymi klamrami już czekały na wieszaku przy drzwiach, stół podjeżdżał pod okrągłą lampę z pięcioma żarówkami, w blaszanych kuwetach pod oknem spoczywały niklowane narzędzia i gdy posługacz Rotke zapalał światło (zawsze mrużył przy tym oczy), na schodach od strony drzwi słychać już było kroki. Pierwszy szedł Martin Retz, za nim, zdejmując swój ciemny płaszcz, schodził po granitowych stopniach Hanemann. Retz podał mu fartuch, Hanemann zapiął metalową klamrę, wygładził białą gumę na piersiach, mruknięciem powitał posługacza Rotke i kiedy wszyscy podeszli do stołu, nakazał obniżenie lampy, tak by skupione światło pięciu żarówek oświetliło to, co spoczywało na marmurowym blacie.
A potem – posługacz Rotke dobrze zapamiętał tę chwilę – Hanemann kilkoma pociągnięciami rozsupłał węzełki rzemyków oplątujących płótno i rozsunął osłonę, ale posługacz Rotke dobrze zapamiętał tylko dłonie Hanemanna, tylko ich spokojny, cierpliwy i zręczny ruch, kiedy rzemyki puściły i osłona rozchyliła się, nie zapamiętał jednak, jak wyglądała w tamtej chwili twarz Hanemanna, zapamiętał tylko oświetlone jaskrawym mlecznym blaskiem pięciu żarówek dłonie, które cofnęły się, gdy gumowane płótno rozchyliło się i pod uniesioną osłoną zobaczył twarz Luizy Berger. Na szyi, tuż pod podbródkiem, ciemniała cieniutka smużka podbiegła różowawym fioletem. Włosy były mokre.
Więc czternastego sierpnia – pani Stein nie potrafiła ukryć wzburzenia – czternastego sierpnia stało się to, co się stało i żadne melancholiczne nastroje asystenta Retza (którego smukła sylwetka stanowiła zagrożenie dla każdej rodziny, cieszącej się posiadaniem córek) nie powinny nikogo mylić, bo przyczyna – jawna i szarpiąco bolesna – kryła się właśnie tutaj. Posługacz Rotke, którego słowa wedle niektórych należało pominąć milczeniem (czy zawsze słowa człowieka prostego muszą być przyjmowane tym wyniosłym wzruszeniem ramion, jakim witamy wiarę w świat uczuć mocnych i czystych?), widział przecież wszystko.
Studenci, którzy milczącym kręgiem otaczali stół z marmurowym blatem, nie pojmowali, dlaczego Hanemann przerwał oględziny, więc patrzyli tylko po sobie, ale twarz asystenta Retza nie wyrażała niczego, co mogłoby potwierdzić najbardziej nawet ostrożne domniemania. Stali więc w milczeniu w swoich fartuchach z gumy podklejonej płótnem, czekając na jakiś gest, który rozproszyłby niepokój i gdy zdawało się już, że napięcie spadnie, bo Hanemann skinął dłonią, by asystent Retz czynił, co do niego należy, a Retz ręką w gumowej rękawiczce sięgnął do kuwety po błyszczące narzędzie, potem watą umoczoną w różowym płynie przetarł brzuch leżącej dziewczyny – od mostka do pępka (pępka, w którym wciąż szkliła się kropla wody) i przyłożonym do skóry ostrzem przeciągnął powolutku w dół, wtedy Hanemann odwrócił się i nie zdejmując fartucha wyszedł z sali. Asystent Retz prowadził uważnie narzędzie, odsłaniając w otwierającym się ciele ciemnoczerwone wzgórza oplecione fioletowymi żyłkami, posługacz Rotke wpatrzony w drzwi wsłuchiwał się w cichnące kroki Hanemanna na schodach, dopiero jednak gdy klamry zostały założone i nadszedł czas na słowa Hanemanna, który zwykle po takim przygotowaniu brał do ręki szklaną pałeczkę, by wskazywać w głębi otwartego ciała miejsca przedstawione na wielkich planszach rozwieszonych w sali IX i asystent Retz, przerywając na moment pracę, rzucił do Alfreda Rotke: „Proszę powiedzieć profesorowi Hanemannowi, że klamry założone”, dopiero wtedy zrozumiano, że Hanemanna nie ma już w gmachu Anatomii.
Nawet widok ciemnego płaszcza wiszącego przy drzwiach nie mógł rozproszyć tej pewności.