– Niczego. To znaczy ja nie mogę od ciebie niczego żądać, nie mogę się niczego po tobie spodziewać, natomiast mogę się o ciebie martwić. Osobiście jestem zdania, że jeżeli człowiek w pewnym momencie nie wydorośleje, to na stare lata nie będzie z siebie zadowolony.
– Uważasz, że jestem niedorosły? Z powodu niemania żony?
– Z powodu niemania nie, raczej z powodu ogólnej niepożyteczności żywota.
– Boże, tato. Co za język.
– Niepożyteczność jest równie dobra jak niemanie. Adam, spróbuję ci wyjaśnić mój punkt widzenia. Żyjesz miło, ale dość egoistycznie. Do niczego właściwie nie dążysz. Nie doskonalisz się. Nie uczysz nikogo tego, co sam umiesz. Nie siejesz i nie orzesz, skaczesz z kwiatka na kwiatek. Twoja ciotka robiła tak całe życie. Tu popracowała, tam popracowała, nikogo nie pokochała, z nikim się nie związała. Umierała samotnie. Ja nie będę umierał samotnie, mam syna. Izabela też. A ty kogo będziesz miał?
– Chryste. Tato, przeraziłeś mnie kalibrem tej rozmowy. Napiłbyś się koniaczku? Ewentualnie whisky, mamy w domu trochę…
– Wystraszyłem cię?
– Nie myślałem jeszcze o umieraniu samotnie. W ogóle nie myślałem o umieraniu.
– To pomyśl o tym, jak się będziesz starzał. Zapewne jestem tylko leciwym pierdołą, ale wciąż mam wrażenie, że mężczyzna, który wybuduje dom, posadzi drzewo i spłodzi syna, jest bardziej spełniony niż mężczyzna, który nie wybuduje domu, nie posadzi drzewa i nie spłodzi syna.
– Jeśli się ożenię, to budowanie domu mogę mieć z głowy…
– No to ci już niewiele zostanie. Pomyśl, co miała Bianka z tego, że była wielką żeglarką? Trochę artykułów w prasie? Jakieś trofea? To już ta cała Lena, która nosa nie wychyliła poza Bałtyk, była od niej szczęśliwsza.
– Lena też nie miała dzieci…
– Ale miała męża i jak się zdaje, bardzo się kochali przez całe życie. Adam, w życiu trzeba być z kimś. Jeśli ci nie odpowiadają kwity i biurokracja, to się nie żeń. Ostatecznie niech diabli wezmą dom w Lubinie. Ale znajdź sobie kogoś i niech to będzie sensowna kobieta, a nie taka jak te wszystkie siuśki, które też nie zamierzają dorosnąć. Muszę ci się przyznać, że nie znoszę Piotrusia Pana. Ani w wersji męskiej, ani w damskiej. Proszę, nie bądź podstarzałym Piotrusiem Panem za te kilka lat. A teraz mam dosyć tej rozmowy, daj mi, proszę, koniaku, napijemy się, a ty zrobisz, co zrobisz. Pamiętaj tylko, że Bianka nie była zadowolona ze swojego życia.
– A skąd to wiesz, tato? Moim zdaniem była.
– Bianka była mistrzynią robienia dobrej miny do złej gry. Jesteś taki jak ona. Gdyby jej się to podobało, to jak myślisz, zostawiłaby taki idiotyczny testament? Dałaby wszystko ukochanemu Adasiowi i cieszyła się z zaświatów, że tak jak ona, starzeje się i umiera w samotności. Lej, chłopcze. Twoje zdrowie.
– Twoje, tato.
– Ciociu Zosiu.
– Tak, Alanie.
– Czy my byśmy nie mogli mieć w domu psa? Nie musiałby być taki duży jak Azor, mógłby sobie być nawet zupełnie malutki. Ja bym go też nazwał Azor i bym się nim opiekował, i bym go wyprowadzał na spacer regularnie, naprawdę… Ciociuuuu…
– Obawiam się, że nie możemy mieć psa w domu, kochanie.
– Dlaczego, ciociu? Przecież w domu jest dużo miejsca, a on by był mały, to by się zmieścił. Mógłby spać ze mną, w nogach bym mu rozkładał kocyk.
Zosia pokręciła głową. Alan nigdy nikomu nie pozwalał dotykać swojego niebieskiego kocyka w bure misie; kocyk przyszedł razem z nim do domu dziecka i był jego jedynym przyjacielem i usypiaczem w najgorszym, początkowym okresie. Raz na jakiś czas kocyk robił się już zbyt brudny, a wtedy Alan prał go sam w umywalce napełnionej wodą z proszkiem do prania, potem płukał starannie wiele razy i w końcu wieszał na kaloryferze. Dopóki kocyk nie wysechł, Alan na wszelki wypadek kręcił się gdzieś w pobliżu. I teraz co? Psu to by go oddał. Cholera z tą Aldoną.
Zacisnęła zęby, potem rozluźniła twarz, przyoblekła ją w najmilszy, deczko lizusowski uśmiech i udała się w stronę gabinetu dyrektorki.
Wyszła z niego pięć minut później, bez śladu uśmiechu, powtarzając w myślach po wielekroć słowo „cholera” oraz wiele innych wyrazów, których używanie bezwzględnie tępiła u wychowanków.
Alan nie będzie miał dla kogo rozkładać kocyka w nogach łóżka.
– Cześć, kolego z pracy. Mam u ciebie piwo.
Adam podniósł oczy znad komputera. Właśnie cyzelował komentarz do własnego materiału i usiłował wepchnąć o wiele za dużo słów w niewielkie ramy czasowe. Jak zwykle miał z tym problem i jak zwykle go to irytowało. Widok stojącej nad nim w pozie zwycięskiej Ilonki Karambol, wymachującej jakimś kwitem, sprawił mu przyjemność. Bardzo lubił Ilonkę.
– Jakie znowu piwo, koleżanko z pracy? Nie chcę twojego piwa. Ja odwykam. Brzuch mi rośnie, to jest chciałem powiedzieć, mięsień piwny. Czyli bierceps. Zaniedługo nie będziesz chciała na mnie patrzeć ani zostać moją żoną.
– Coś ty, Adaś, ja zawsze będę chciała zostać twoją żoną. Poza tym to ja mam u ciebie piwo, a nie ty u mnie, źle słyszałeś. Nawiasem mówiąc, wiesz, jaki bierceps sobie Kopeć wyhodował? Chyba zacznę mu robić obiadki w domu.
– Chcesz go dodatkowo utuczyć? Lubisz takich krzepkich?
– No wiesz, chudzielcy są mniej sexy. A domowe obiadki o wiele mniej tuczą niż te śmieci, którymi się biedny Kopeć karmi pod moją nieobecność. Nie interesuje cię, dlaczego mam u ciebie piwo?
– Aaa, oczywiście, interesuje. Ale i tak byś mi powiedziała, prawda?
– Prawda. No więc stań na baczność: zostałeś dziennikarzem roku!
– Ja?
– Ty. Uważam, że ci się należało za to całe tropienie przekrętów. Byłeś bardzo aktywnym dziennikarzem śledczym. Drążącym. Dostaniesz Złotą Kaczkę, czy jakie oni tam dają te kaczki. Chociaż za drążenie powinni ci dać Złotego Kreta.
Adam, nieco zaskoczony, wyjął jej z ręki kwit, który, jak się spodziewał, był jakimś protokołem od tych kaczek, ale stwierdził, że patrzy na teksty Ilonki do jej magazynu motoryzacyjnego.
Ilonka odebrała mu papier, śmiejąc się.
– Wiedziałam, że mi go zabierzesz, patrz, co to jest psychologia! Kochany, ja nie mam prawa mieć żadnych papierów w sprawie twojej nagrody, bo to jest na razie ściśle tajna nagroda.
– Był przeciek?
– Nie, oni nie przeciekają, skubani. Ale rozmawiają z sobą przez telefon.
– Podsłuchałaś?
– Najzupełniej przypadkowo. Eulalia jest w jury, ona już tych nagród miała kilka. Rozmawiała z kimś, komu tłumaczyła, że jesteś Adam, nie Andrzej i Grzybowski, a nie Grybowski. Śmiała się, że dziennikarz roku musi mieć kaczkę z prawidłowo wygrawerowanym nazwiskiem, w zeszłym roku podobno były jakieś przekłamania i w ostatniej chwili skrobali grawerkę. Ona mnie nie widziała, to znaczy Lalka, od razu uciekłam, bo gdyby mnie zobaczyła, to by chciała, żebym jej obiecała dyskrecję, a ja wolałam ci wypaplać. Żebyś dłużej miał przyjemność. Nie cieszysz się?
– Cieszę się, oczywiście, że się cieszę. Nawet postawię ci to piwo. Czekaj, już kończę i za piętnaście minut możemy skoczyć do Baru Jaru.
Po powrocie z Krakowa Zosia, zupełnie bez sensu i masochistycznie nabrała zwyczaju oglądania programu lokalnej telewizji. Co jakiś czas pojawiał się w niej Adam, zupełnie obcy facet, w niczym nieprzypominający uśmiechniętego Adama z Lubina, a jeszcze mniej roześmianego i ryczącego szanty Adama z Krakowa. Oczywiście zdawało jej się, ale chyba wyglądał na permanentnie spiętego. Złudzenie optyczne. Na pewno.
Kiedy miała dzień wolny, oglądała telewizję u siebie, na dyżurach przełączała telewizor w saloniku. Chłopcy też nauczyli się czekać na materiały Adama, oni jednak po prostu cieszyli się, kiedy go widzieli, i natychmiast zaczynali snuć plany co do ewentualnych kolejnych wycieczek do domu na klifie. Słuchała tego z mieszanymi uczuciami, wiedząc, że raczej nic z tego nie będzie. Nie ma szans, żeby on do niej zadzwonił kiedykolwiek w życiu, a ona nie zrobi tego tym bardziej.
Cholerny świat – Zosia w stresie miała zwyczaj rzucania cholerami, nawet w myślach – zepsuła coś bardzo fajnego, coś, co mogło stać się dla chłopców odskocznią od życia w bidulu, spotkaniem z innym światem: ładniejszym, życzliwszym, cieplejszym. Spotkaniami. Wieloma. Kiedy ona się nauczy używać rozsądku? Gdyby go użyła w tym wypadku, sama doszłaby do wniosku, że nie można mieć wszystkiego i że zachowała się jak egoistka oraz kretynka w jednym. Wash and go. A tak – przerąbała jak siekierą tę ledwie rozwijającą się przyjaźń, zniszczyła szansę chłopakom. Powinni przestać ją lubić. A oni, nieświadomi niczego, tak jakby lubili ją jeszcze bardziej.
I to jej zwiększa poczucie winy!!!
Co za życie!
– Adasiu, to jak będzie?
– Mamo kochana, a dlaczego zaparłaś się, że ja mam to zrobić? Moje koleżanki zrobią to o wiele lepiej ode mnie. Nie męcz mnie, proszę. Ja się nie nadaję do produkowania laurek…
– To nie ma być laurka, to dla nas jest bardzo ważne. A ja tam nie mam zaufania do nikogo poza tobą. Adam, zrób to dla matki, która cię urodziła, wykarmiła i wychowała. Nie bądź wyrodnym synem! Bo przestanę wam gotować i będziecie musieli jadać w tanich barach! Weźmiesz na swoje sumienie karmienie ojca w tanich barach? Przy jego woreczku?
Matka śmiała się i żartowała, ale Adam widział, że naprawdę jej zależy. Może rzeczywiście miała zaufanie tylko do niego. Może chciała, żeby syn był świadkiem uroczystości, w której miała uczestniczyć jako pełnoprawna biznesłumenka.
Przyjmowanie Bidabljubisi do międzynarodowego stowarzyszenia stowarzyszeń kobiet biznesowych… Jezu, jak on to ma pokazać?
– A co ty się szczypiesz? – zdziwił się kierownik redakcji. – Pokażesz, co się dzieje, jak się ładnie kobietki nasładzają same sobą i chwacit. Ja tam popieram takie sprytne kobietki, co potrafią pracować.
– Ja też popieram – jęknął Adam. – Tylko wolałbym pokazać, jak one pracują, a nie jak się puszą!
– Straszenie piórek jest niezbędne w naszej dżungli – powiedział stanowczo Filip. – Patrz, w przyrodzie to samczyki się stroszą, a samiczki są skromne. One zamieniają się powoli w samczyków, te kobiety! Przestań jęczeć, zrób ortodoksem, wzór A – 1. A potem machniesz mi taki minicykielek o tych paniach w akcji. Portrety dam, z których jesteśmy zadowoleni, my, naród. Będę to puszczał od święta kobiet co drugi dzień przez cały marzec. Po dwie minuty na każdą. Na twoją matkę nawet dwie piętnaście. Słyszałem, że dostajesz Złotą Kaczkę? To się napijemy razem w Muzach, redakcja przyjdzie cię uczcić.