Panienki i matrony, rozruszane nieco, obiegły Jaskra, piskliwie domagając się występu. Jaskier uśmiechał się nieszczerze i wymawiał, nieudolnie udając skromność. Geralt, pokonując zażenowanie, przemocą nieledwie dopchnął się do stołu.

Podstarzały jegomość, ostro pachnący octem, usunął się zaskakująco uprzejmie i ochoczo, o mało nie zwalając z ławy kilku sąsiadów. Geralt bez zwłoki wziął się za jedzenie i w mig ogołocił jedyny półmisek, do którego mógł dosięgnąć. Pachnący octem jegomość podsunął mu następny. Wiedźmin z wdzięczności wysłuchał w skupieniu długiej tyrady jegomościa, tyczącej się dzisiejszych czasów i dzisiejszej młodzieży. Jegomość z uporem określał swobodę obyczajową jako «rozwolnienie», Geralt miał więc niejakie trudności z zachowaniem powagi.

Essi stała pod ścianą, pod pękami jemioły, sama, strojąc lutnię. Wiedźmin widział, jak zbliża się do niej młodzieniec w brokatowym, wciętym kaftanie, jak mówi coś do poetki, uśmiechając się blado. Essi spojrzała na młodzieńca, lekko krzywiąc ładne usta, powiedziała szybko kilka słów. Młodzieniec skurczył się i odszedł spiesznie, a jego uszy, czerwone jak rubiny, gorzały w półmroku jeszcze długo.

— … obrzydliwość, hańba i srom — ciągnął jegomość pachnący octem. - Jedno wielkie rozwolnienie, panie.

— Prawda — przytaknął niepewnie Geralt, wycierając talerz chlebem.

— Uprasza się ciszy, cne panie, cni waszmościowie — zawołał Drouhard, wychodząc na środek sali. - Słynny mistrz Jaskier, mimo iż nieco chory na ciele i znużony, zaśpiewa dla nas nynie słynną balladę o królowej Marienn i Czarnym Kruku! Uczyni to zaś na gorącą prośbę panny młynarzówny Veverki, której, jako rzekł, nie może odmówić.

Panna Veverka, jedna z mniej urodziwych dziewcząt na ławie, wypiękniała w mgnieniu oka. Wybuchła wrzawa i oklaski, zagłuszające kolejne rozwolnienie jegomościa pachnącego octem. Jaskier odczekał na zupełną ciszę, odegrał na lutni efektowny wstęp, po czym zaczął śpiewać, nie odrywając oczu od panny Veverki, która piękniała ze zwrotki na zwrotkę. Zaiste, pomyślał Geralt, ten sukinsyn działa skuteczniej niż czarodziejskie olejki i kremy, które sprzedaje Yennefer w swoim sklepiku w Vengerbergu.

Zobaczył, jak Essi przemyka za plecami stłoczonych w półkole słuchaczy Jaskra, jak ostrożnie znika w wyjściu na taras. Powodowany dziwnym impulsem wymknął się zręcznie zza stołu i wyszedł za nią.

Stała, pochylona, oparta łokciami o poręcz pomostu, wciągnęła głowę w drobne, uniesione ramiona. Patrzyła na zmarszczone morze, połyskujące od światła księżyca i płonących w porcie ogni. Pod stopą Geralta skrzypnęła deska. Essi wyprostowała się.

— Przepraszam, me chciałem przeszkadzać — powiedział drętwo, szukając na jej ustach owego nagłego skrzywienia, którym przed chwilą poczęstowała brokatowego młodzieńca.

— Nie przeszkadzasz mi — odrzekła, uśmiechnęła się, odrzuciła lok. - Nie szukam tu samotności, lecz świeżego powietrza. Tobie tez dokuczył dym i zaduch?

— Trochę. Ale bardziej dokucza mi świadomość, że cię uraziłem. Przyszedłem cię przeprosić, Essi, spróbować odzyskać szansę na miłą rozmowę.

— To tobie należą się przeprosiny — powiedziała, wpierając dłonie w balustradę. - Zareagowałam za ostro. Zawsze reaguję za ostro, nie umiem się opanować. Wybacz i daj mi drugą szansę. Na rozmowę.

Zbliżył się, oparł o poręcz tuż obok niej. Czuł bijące od niej ciepło, lekki zapach werbeny. Lubił zapach werbeny, chociaż zapach werbeny nie był zapachem bzu i agrestu.

— Z czym kojarzy ci się morze, Geralt? — spytała nagle.

— Z niepokojem — odpowiedział, prawie bez namysłu.

— Interesujące. A wydajesz się taki spokojny i opanowany.

— Nie powiedziałem, ze odczuwam niepokój. Pytałaś o skojarzenia.

— Skojarzenia są obrazem duszy. Wiem coś o tym, jestem poetką.

— A tobie, Essi, z czym się kojarzy morze? — spytał szybko, by położyć kres dywagacjom o niepokoju, który odczuwał.

— Z wiecznym ruchem — odpowiedziała me od razu. - Z odmianą. I z zagadką, z tajemnicą, z czymś, czego nie ogarniam, co mogłabym opisać na tysiąc sposobów, w tysiącu wierszy, nie docierając jednak do sedna, do istoty rzeczy. Tak, chyba z tym.

— A zatem — powiedział, czując, ze werbena coraz mocniej działa na niego. - To, co odczuwasz, również jest niepokojem. A wydajesz się taka spokojna i opanowana.

Odwróciła się ku niemu, odrzuciła złoty lok, utkwiła w nim swoje piękne oczy.

— Nie jestem ani spokojna, ani opanowana, Geralt. To stało się nagle, zupełnie nieoczekiwanie. Gest, który wykonał, a który miał być jedynie dotknięciem, lekkim dotknięciem jej ramion, przerodził się w mocny uścisk obu dłoni na jej cieniutkiej talii, w szybkie, choć nie gwałtowne przyciąganie jej bliżej, aż do raptownego, burzącego krew zetknięcia się ciał. Essi stężała nagle, wyprężyła się, wygięła silnie korpus do tyłu, wparła dłonie w jego dłonie, mocno, jak gdyby chciała zerwać, zepchnąć jego ręce z talii, ale zamiast tego chwyciła je tylko silnie, przechyliła głowę do przodu, rozchyliła usta, zawahała się.

— Po co… Po co to? — szepnęła. Jej oko było szeroko rozwarte, złoty lok spłynął na policzek.

Spokojnie i powoli przechylił głowę, zbliżył twarz i nagle szybko zwarli usta w pocałunku. Essi jednak nawet wtedy nie puściła jego dłoni obejmujących jej talię i nadal mocno wyginała plecy, unikając kontaktu ciał. Trwając tak, obracali się powoli, jak w tańcu. Całowała go chętnie, z wprawą. I długo.

Potem zręcznie i bez wysiłku oswobodziła się od jego rąk, odwróciła, znowu oparła o balustradę, wciągnęła głowę w ramiona. Geralt poczuł się nagle przeraźliwie, nieopisanie głupio. Uczucie to powstrzymało go przed zbliżeniem się do niej, przed objęciem jej zgarbionych pleców.

— Dlaczego? — spytała chłodno, nie odwracając się. - Dlaczego to zrobiłeś?

Spojrzała na niego kątem oka i wiedźmin zrozumiał nagle, że się pomylił. Nagle wiedział, że fałsz, kłamstwo, udawanie i brawura powiodą go prosto na trzęsawisko, na którym między nim a otchłanią będą już tylko sprężynujące, zbite w cienki kożuch trawy i mchy, gotowe w każdej chwili ustąpić, pęknąć, zerwać się.

— Dlaczego? — powtórzyła. Nie odpowiedział.

— Szukasz kobiety na tę noc?

Nie odpowiedział. Essi odwróciła się powoli, dotknęła jego ramienia.

— Wróćmy na salę — powiedziała swobodnie, ale nie zwiodła go ta swoboda, wyczuwał, jak bardzo jest spięta. - Nie rób takiej miny. Nic się nie stało. A to, że ja nie szukam mężczyzny na tę noc, to przecież nie twoja wina. Prawda?

— Essi…

— Wracajmy, Geralt. Jaskier bisował już trzy razy. Kolej na mnie. Chodź, zaśpiewam…

Spojrzała na niego dziwnie i dmuchnięciem odrzuciła lok z oka.

— Zaśpiewam dla ciebie.

IV

— Oho — wiedźmin udał zdziwienie. - Jesteś jednak? Myślałem, że nie wrócisz na noc.

Jaskier zamknął drzwi na skobel, powiesił na kołku lutnię i kapelusik z piórkiem egreta, zdjął kubrak, otrzepał go i ułożył na workach, leżących w kącie izdebki. Poza tymi workami, cebrem i ogromnym, wypchanym grochowinami siennikiem, w izdebce na stryszku nie było mebli — nawet świeca stała na podłodze, w zakrzepniętej kałużce wosku. Drouhard podziwiał Jaskra, ale widać nie na tyle, by oddać mu do dyspozycji komorę lub alkierz.

— A dlaczegóż to — spytał Jaskier, zdejmując buty — myślałeś, że nie wrócę na noc?

— Myślałem — wiedźmin uniósł się na łokciu, chrzęszcząc grochowinami — że pójdziesz śpiewać serenady pod oknem panny Veverki, w stronę której cały wieczór wywieszałeś ozór jak wyżeł na widok wyżlicy.

— Ha, ha — zaśmiał się bard. - Aleś ty prymitywnie głupi. Nic nie pojąłeś. Veverka? Za nic sobie mam Veverkę. Chciałem jeno wywołać ukłucie zazdrości u panny Akeretty, do której uderzę jutro. Posuń się.

Jaskier zwalił się na siennik i ściągnął z Geralta derkę. Geralt, czując dziwną złość, odwrócił głowę w stronę maleńkiego okienka, przez które, gdyby nie pracowite pająki, byłoby widać rozgwieżdżone niebo.

— Czegoś się tak nabzdyczył? - spytał poeta. - Przeszkadza ci, że się zalecam do dziewczyn? Od kiedy? Zostałeś może druidem i ślubowałeś czystość? A może…

— Przestań tokować. Jestem zmęczony. Nie zauważyłeś, że po raz pierwszy od dwóch tygodni mamy sennik i dach nad głową? Nie cieszy cię myśl, że nad ranem nie napada nam na nosy?

— Dla mnie — rozmarzył się Jaskier — siennik bez dziewczęcia nie jest siennikiem. Jest niepełnym szczęściem, a czymże jest niepełne szczęście?

Geralt jęknął głucho, jak zawsze, gdy Jaskra opadała nocna gadatliwość.

— Niepełne szczęście — ciągnął bard, zasłuchany we własny głos — to jak… Jak przerwany pocałunek… Dlaczego zgrzytasz zębami, można wiedzieć?

— Jesteś potwornie nudny, Jaskier. Nic, tylko sienniki, dziewczyny, tyłki, cycki, niepełne szczęście i pocałunki, przerwane przez psy, którymi szczują cię rodzice narzeczonych. Cóż, widocznie inaczej nie możesz. Widocznie tylko swobodna frywolność, żeby nie powiedzieć bezkrytyczne porubstwo, pozwala wam układać ballady, pisać wiersze i śpiewać. To widocznie, zapisz to, ciemna strona talentu.

Powiedział za dużo i nie wyziębił dostatecznie głosu. A Jaskier rozszyfrował go z łatwością i bezbłędnie.

— Aha — rzekł spokojnie. - Essi Daven, zwana Oczko. Śliczne oczko Oczka zatrzymało się na wiedźminie i narobiło w wiedźminie zamieszania. Wiedźmin zachował się wobec Oczka jak żaczek wobec królewny. I zamiast winić siebie, wini ją i szuka w niej ciemnych stron.

— Bredzisz, Jaskier.

— Nie, mój drogi. Essi zrobiła na tobie wrażenie, nie ukryjesz tego. Nie widzę w tym zresztą niczego zdrożnego. Ale uważaj, nie popełnij błędu. Ona nie jest taka, jak myślisz. Jeżeli jej talent ma ciemne strony, to na pewno nie takie, jak sobie wyobrażasz.

— Domniemywam — rzekł wiedźmin, panując nad głosem — że znasz ją bardzo dobrze.

— Dosyć dobrze. Ale nie tak, jak myślisz. Nie tak.

— Dość oryginalne, jak na ciebie, przyznasz.

— Głupi jesteś — bard przeciągnął się, podłożył obie dłonie pod kark. - Znam Pacynkę prawie od dziecka. Jest dla mnie… no… Jak młodsza siostra. Powtarzam, nie popełnij wobec niej głupiego błędu. Wyrządziłbyś jej tym wielką przykrość, bo i ty zrobiłeś na niej wrażenie. Przyznaj się, masz na nią ochotę?