Изменить стиль страницы

Nasz dom leży na wzgórzu i już z daleka ujrzałam go na tle zachodzącego słońca. Słoneczny krąg schował się za bryłę budynku, lecz jego promienie otulały cały dom.

„Wygląda jak wielka, świetlista brama” – pomyślałam.

Adam nie zdziwił się widokiem chłopca. Już nieraz przywoziłam do nas na weekend dzieciaki z sierocińca, żeby przez dzień czy dwa poczuły się jak w prawdziwym domu.

– Podrzutek z autyzmem – powiedziałam krótko, ze źle skrywaną niechęcią, nie wdając się w szczegóły. Chłopiec tymczasem już wysiadł z auta i biegł w stronę siedzącego na trawniku Kotyka. Kocur zmrużył ślepia, potem szeroko je otwarł, zjeżyła mu się cała sierść, ogon zaś postawił na baczność – jak w chwilach największego napięcia.

– Podrapie go! – wrzasnęłam, ale nim do nich dobiegłam, dostrzegłam z ulgą, że jest wręcz przeciwnie: Kotyk ocierał się swym potężnym cielskiem o chłopca, a ten najpierw go głaskał z niespotykaną czułością, a potem wziął na ręce i przytulił do siebie. Ha, widocznie ten amerykański psychiatra ma rację! Jutro powiem Cecylii, żeby sprawiła temu chłopcu kota.

– Jonyk nauczył się dwóch nowych słów – poinformowałam z dumą Adama, zerkając na chłopca z Kotem. – Powiedział „tata”! Co prawda zabrzmiało to raczej jak „tet”, ale zawsze… Drugie słowo to „kot”.

– Czy tego chłopca badali naprawdę dobrzy lekarze? – spytał mój mąż, przyglądając się „nietoperzowi”, który nadal gwałtownie tulił Kotyka. Ku memu zdumieniu Kot nie protestował, lecz lizał chłopca różowym języczkiem po śniadej twarzy. Jego ślepia rozjarzyły się, jakby naprawdę były dwoma prawdziwymi szmaragdami. Po twarzy chłopca płynęły łzy – Chryste Panie, co mu się dzieje?

– On na mnie nie robi wrażenia chorego. Choć zapewne jest nadwrażliwy… Płacze. Może nasz dom mu coś przypomina? – ciągnął tymczasem Adam. – Hm… przed laty, jako bardzo młody i bardzo niedoświadczony lekarz, odbywałem praktykę w sierocińcu i chyba też pomyliłem się kilka razy w diagnozach…

– … a ja nawet coś o tym wiem – zachichotałam.

Przez ten mój żarcik wieczór upłynął nam na wspominaniu wszystkich najważniejszych momentów sprzed ośmiu lat, gdy poznaliśmy się z Adamem w sierocińcu.

Chłopiec, na szczęście, okazał się niekłopotliwym gościem. Towarzyszył Jonykowi i Kotykowi w zabawie na kocyku przed kominkiem. Bez żadnych ceregieli samodzielnie zjadł kolację i również bez kłopotów pozwolił ułożyć się do snu w pokoju dziecinnym. Jedyne, przy czym się upierał, to żeby być cały czas blisko Kota. Kotyk nie tylko nie protestował, lecz ku memu zdumieniu cały czas lgnął do chłopca. Sprawiali wrażenie, jakby nawzajem pilnowali siebie, nie odstępując się ani na krok.

Choć „nietoperz” wyglądał na normalnego, nie chciałam ryzykować i nie zostawiłam go samego z Jonykiem w pokoju. Ułożyłam się obok chłopca na kanapie, z książką w ręce i jeszcze chwilę ją czytałam przy małej lampce. Kotyk, zamiast jak zwykle wleźć na poduszkę koło naszego synka, tym razem powędrował do naszego gościa. I leżeli teraz koło siebie, ogromny kot i obcy, niepokojący chłopiec, który objął zwierzaka ramionami i drzemał z głową przytuloną do kociego pyszczka. Miał tak spokojny i pogodny wyraz twarzy, że moje wszystkie lęki stopniowo zaczęły mijać. Dziwiło mnie tylko, że moje Dziecko nie ryczy z powodu braku Kota na swojej poduszce.

Książka okazała się nudna, więc odłożyłam ją szybciej, niż myślałam, i zgasiłam lampkę. Przeciągnęłam się, uważając, aby nie dotknąć drzemiącego chłopca i zamknęłam oczy.

– FRUNIEMY? – spytało moje Dziecko. – FRUNIEMY – potwierdził Kot. – ZŁAPMY SIĘ ZA RĘCE…

Kotyk podał grubą łapkę chłopcu, ten bardzo mocno schwycił moją dłoń, a ja drugą ręką objęłam małą piąstkę synka…

…Wszechświat wokół nas gnał w potężnym pędzie, my razem z nim i wiedziałam, że wkrótce znajdziemy się w tunelu, a przez niego dostaniemy się do Zwierciadlanej Komnaty. Gdy już ucichł szalony śpiew wiatru, spytałam Kotyka:

– Dlaczego znowu tędy, a nie jak zwykle, od razu TAM?

– Thet został uprowadzony przez Bramę i aby wrócić całym sobą, a nie tylko częściowo, musi ponownie przejść tędy. Inaczej jakiś fragment jego świadomości zostanie na zawsze w TAMTYM świecie, tak jak jest w twoim przypadku. Ty jednak masz TAM męża, dom, przyjaciół, a on nikogo. I chyba przyznasz, że jego przypadek jest inny. Przecież on jest już prawie Cesarzem, a ty zaledwie Księżniczką Mieczy. Więc jego obowiązuje pełny rytuał – wyjaśnił Kotyk.

„No tak, Cesarz nie może żyć między dwoma światami Musi skoncentrować się na jednym” – pomyślałam i nagle wykrzyknęłam z niepokojem:

– A gdzie jest Włóczęga?!

Właśnie wpływaliśmy tunelem do Zwierciadlanej Komnaty.

– Liczę na to, że Włóczęga czeka gdzieś blisko i pomoże nam otworzyć właściwe zwierciadło… – westchnął z niepokojem Kotyk.

Wszystkie cztery ogromne zwierciadła na razie odbijały tylko nasze sylwetki. Kot cały czas trzymał dłoń Theta, jakby bojąc się utracić go po raz wtóry, i zarazem z lękiem czekał na przeobrażenia luster.

– Nie mamy na to żadnego wpływu? – spytałam.

– Żadnego – odparł ponuro Kotyk. – Nie wiem, czyja wola rządzi Magicznymi Zwierciadłami. Domyślasz się, że jeśli tunel jest Bramą, to one są furtkami, prowadzącymi do konkretnych miejsc…

– Chyba najlepiej byłoby, gdybyśmy znaleźli się od razu w cesarskim pałacu, u rodziców Theta? – spytałam.

– Nie jestem pewien – odparł Kotyk, obchodząc w napięciu zwierciadlane ściany. – Thet, jaką suknię powinna dziś mieć na sobie twoja matka, a Najjaśniejsza Cesarzowa?

– Moja matka, zanim mnie porwano i przeniesiono w ten obcy świat, nagle zaczęła mylić dni tygodnia – odparł Thet w zadumie. – Niegdyś w poniedziałki zawsze nosiła błękit, a ostatnio potrafiła włożyć w ten dzień suknię rubinową, rezerwowaną wyłącznie na niedziele i święta. Na czwartki przeznaczony był szmaragd, ale zdarzało się, iż ubrała suknię białą, tymczasem biel w naszej rodzinie nosiło się jedynie z okazji wizyt gości Cesarstwa. Dziś mamy wtorek, więc matka powinna mieć na sobie fiolet… Ale ja boję się matki. Czy musimy do niej od razu wracać?

Nagle na wszystkich czterech ścianach Komnaty równocześnie zaczęły rysować się niewyraźne kształty! Kotyk zaniepokoił się. Odbywało się to zbyt szybko. Książę Thet, który znajdował się tu pierwszy raz w pełni świadomie, patrzył na to z napięciem, a na widok jednej ze ścian jego twarz spochmurniała, a potem zbladła. Znowu przypominał autystycznego chłopca z sierocińca, który chciałby gdzieś uciec. Przyjrzałam się zwierciadłu, na które patrzył i ujrzałam zarys obłych, śliskich stworzeń, wyłaniających się z mroku. Były czarniejsze niż ten mrok. A Kraina Mroku była Krainą Gimel. Całe zwierciadło pulsowało głęboką, złą czernią, a poruszające się w niej stworzenia przypominały monstrualnych rozmiarów węże z wydłużonymi paszczami pełnymi jadowitych zębów, inne zaś – ruchliwe, drapieżnie niespokojne – kojarzyły mi się z sępami o gigantycznych skrzydłach.

Kotyk natychmiast odciągnął nas ku przeciwnemu lustru. Ale tu właśnie, z mnogości jaskrawych, kolorowych plam, wyłaniał się znany mi już obraz dworu Cesarzowej. Dworzanie byli dopiero zarysem właściwych kształtów, wyblakłym rysunkiem, lecz ona sama była już prawie uformowana. Mimo wszystko odetchnęłam z ulgą. „Nawet jeśli nie lubiła Kotyka czy mnie, to przecież jest matką Księcia i widok ocalonego syna zmieni jej stosunek do nas” – pomyślałam. I wtedy rozległ się głos Cesarzowej, ostry i szyderczy:

– Ciągle wierzycie, że mnie oszukacie?! Chcecie podstawić mi chorego, głupiego chłopca zamiast prawdziwego syna i sądzicie, że ujdzie wam to na sucho?!

Najgorsze było to, że Cesarzowa zawołała głosem pełnym i wyrazistym, zanim w zwierciadle uformowały się ostatecznie jej czerwone, skrzywione w złym uśmiechu usta. Cesarz wydawał się mniejszy niż przedtem i prawie tonął w cieniu wielkiego, odzianego na czarno Maga. Wszyscy dworzanie, gdy już zarysowali się wyraziście, dzierżyli w dłoniach skierowaną ku nam broń…

Rzuciliśmy się ku ścianie trzeciej i tam, z rosnącą ulgą, za lustrzaną przegrodą ujrzałam Włóczęgę, obok którego stał wysoki, żylasty Starzec. Jod! Co to mówił o nim Kotyk? Że Jod, udający nauczyciela Theta, w rzeczywistości jest Białym Magiem, wrogiem numer jeden Czarownicy? Za plecami Włóczęgi i Joda rysował się niewyraźny kształt Wieży Wisielca… No tak, według praw obowiązujących w Cesarstwie Tarota, tam, na Wieży, bylibyśmy bezpieczni i nietykalni…

– Jod! Alef! – zawołał Kotyk. – Pomóżcie! Szybko!

Z drugiego lustra usłyszałam zły śmiech Cesarzowej i gdy obejrzałam się, ujrzałam jej wielkie, białe zęby. Ta drapieżna biel coś mi przypominała, ale nie pamiętałam co… Za to dostrzegłam, że zwierciadlana przegroda dzieląca nas od cesarskiego dworu stopniowo zanika, a cały obraz staje się soczyście realny. Moje Dziecko małymi piąstkami uderzało w lustro, kryjące Alefa z Jodem, lecz szklany dźwięk, jaki się przy tym rozlegał, dowodził, że nasz przyjaciel i Starzec tkwią ciągle za twardą, kryształową ścianą. Widzieliśmy ich, lecz nie byliśmy zdolni do nich dołączyć.

…za sobą usłyszałam bardzo wyraźny, przenikliwy syk, dobywający się z gardzieli monstrualnych wężów, i gdy spojrzałam w tę stronę, ogarnął mnie lęk: jedna z paszczy, pełna jadowitych zębów, wychylała się ku nam, na środek Zwierciadlanej Komnaty, co dowodziło, że tu przegroda też zniknęła. Cesarzowa ze swym dworem już postępowała ku nam, przekraczając swobodnie miejsce, gdzie wcześniej była granica lustrzanej ściany… Znaleźliśmy się w pułapce.

Biliśmy teraz wszyscy pięściami w zbawcze lustro oddzielające nas od Włóczęgi i Joda – lecz na próżno. Twardy kryształ nie poddawał się. Widocznie nie siła, lecz magia decydowała o tym, która z lustrzanych ścian zechce nas wpuścić do swojego świata.

– Przegraliśmy… – powiedział Kotyk, ruszając ze smutkiem wąsami, i spojrzał na mnie jednym zielonym okiem. – Przepraszam i ciebie, i twoje Dziecko. Boję się, że wciągając was w to wszystko, skazałem was na straszny los…

…i wtedy usłyszałam muzykę. To była tamta, słyszana wcześniej w jaskini Gimel, muzyka niebieskich sfer, muzyka skrzydeł Złocistego Ptaka. On sam rysował się niewyraźnym, świetlistym kształtem w czwartym zwierciadle. Drobne złote punkciki, tworzące Jego sylwetkę, migotały, jarzyły się, lśniły, towarzysząca temu muzyka zaś potężniała i słyszałam ją tak dobrze, jak organy w ogromnej katedrze…