Изменить стиль страницы

Kot mi schudł

Bo, panie doktorze, kot mi schudł. On już jakiś czas tak wygląda, ale ja się zbytnio tym nie przejmowałam. W życiu jest tyle ważniejszych rzeczy niż kot. Kot. No i cóż, że kot? Myślałam, że mu nic nie jest. Mam sąsiadkę, ona strasznie panikuje. Byle co się zdarzy i od razu biega po ludziach, a to się żali, a to rady szuka, a w życiu przecież to sami sobie zawsze musimy radzić. I ja tak patrzyłam, je, to je, nie je, to nie je, a niech nie je, przecież z głodu nie zdechnie. Nie histeryzuję od razu jak Halinka. Jej wystarczyło, żeby pralka wylała, i od razu aż szkoda gadać. Cały pion musieli zamknąć. Dla tylu ludzi, z powodu jednej głupiej pralki. No ile tam wody wchodzi? Dwadzieścia, trzydzieści litrów? Nie więcej. No, może trochę mniej.

Pamiętam dobrze tę wodę, bo Staś (to mój mąż) wrócił z pracy, ani umyć rąk, ani nic. Ja ziemniaków nie zdążyłam zalać, tylko co obrałam i obtoknęłam nad zlewem, a Staś to się wtedy zezłościł. Na mnie, bo najbliżej byłam. Taka złość go chwyciła, że od razu drzwiami rąbnął i dopiero nad ranem wrócił. A czy to moja wina, że ziemniaki niegotowe były, bo wodę zakręcili? Ale człek zmordowany, ani pomyślał, ani nic, tylko od razu drzwiami prasnął. Czy to moja wina? Nie. Choć to dobry człowiek. Tylko że się zdenerwował.

Ale temu kotu to jakby tak smutniej z pyska patrzało. Nalewam do miseczki mleka, a on nic. Co jak co, ale mleko to zawsze w domu musiało być. Staś, znaczy mąż mój, to rano kawę z mlekiem pije. I nie daj Boże, żeby tego mleka zabrakło. Raz zabrakło i się wtedy nauczyłam, że nie wolno, żeby zabrakło. Bo Stach ciężko pracuje i nerwy mu czasami puszczają.

Puściły mu przy tej kawie. Bez mleka. Ale on naprawdę nie jest zły. Więc mleko, to się przyzwyczaiłam, zawsze jest i rano kotu leję. Pił. A teraz ostatnio już zsiadłe wylewam. Z piąty dzień już tak wylewam. A rano patrzę, on chudy taki, jakby schudł ostatnio. Ale ja też głowy nie miałam, żeby się przyglądać wcześniej. Zwierzaki to o siebie dbają najprędzej. Mówię nawet do siostry – patrz, chyba Burasek chudy się zrobił. Stachowi jakbym powiedziała, toby się od razu do krzyków wziął.

Jak Burasek był jeszcze malutki, to tak patrzyłam i mówię do Stacha – patrz, on nieduży taki, a Stach, że na cholerę kota do domu przynosiłam. Że jak kot najważniejszy, to on sobie pójdzie. I poszedł. Ja nie mówię, żeby mężczyzna sobie nie wypił. Grzech to nie jest. Wiadomo, pracuje. I ja tam nie osądzam ani żalu nie mam. Ale przykro mi się zrobiło, bo Burasek rzeczywiście, panie doktorze, malutki był. A Staś wrócił wieczorem, tylko się w przedpokoju rozbijał, to ja się podniosłam, szybko Buraska do kuchni, bo alkohol to z niego innego człowieka robi. Znaczy ze Stacha, nie z kota. Koty to takie spokojne stworzenia. Takie milusie. Puchate. A Stach jak za dużo wypije, to kota kopnąć, za przeproszeniem pana doktora, potrafi. Że niby zarazki roznosi, jak na łóżku leży. Jakie tam zarazki. Ja tobym życzyła sobie, żeby on taki czysty był jak ten Burasek nasz kochany. Nikt nie widział brudnego kota. A Stachu to z buciorami do wyra, aż muszę sobie tapczan drugi rozkładać, tylko po cichutku, żeby go nie urazić, bo krzyczy od razu. Co krzyczy? Ano różnie, brzydkie wyrazy nawet czasami. Ale on z biedy krzyczy, że taki opuszczony, że ja wolę sama spać, że go już nie kocham. To ja mówię, kocham cię Stasiu, kocham, tylko brzuch mnie tak boli, nie chcę ci przeszkadzać. No to on albo się uspokoi, albo i nie. Najważniejsze to go nie zdenerwować. Bo jak on zdenerwowany, to nad sobą nie panuje. I potem mi przykro, że go musiałam zdenerwować, że aż mu nerwy puściły. Jakbym twarzy nie otwierała, toby nic nie było. Nie żeby często. Często to nie. Ale czasem. Stachu mój to dobry jest, panie doktorze, naprawdę, tak mnie jakoś na mówienie wzięło i może jeszcze wyjść, że ja na niego narzekam. A ja nie narzekam, Boże broń. Człowiek to sam sobie życie psuje. A tu trzeba się cieszyć każdą chwilką, bo ona ulotna jest bardzo.

Jak Buraska zobaczyłam w piwnicy, takie to malutkie było, to aż krzykłam. Bo on do szczura, panie doktorze, był bardziej w podobie. Ale zakwilił, myślę sobie, nie szczur. Podchodzę, a to kotek malusi. Jak mały szczur. To go wzięłam najpierw, wiadro z węglem zostawiłam, kotka szybko wzięłam, nawet nie podrapał. Do mieszkania kotka, żeby nie uciekł, a potem dopiero szybko po węgiel. Rozpaliłam pod kuchnią, nagrzałam wody, umyłam go dobrze, taki maluni był, że nawet nie drapał. I chudziutki jak teraz. Mleka nagrzałam, bo mleko to zawsze mam. A on nawet pić nie chciał. Jak Stach przyszedł z roboty, to go schowałam, tak żeby później powiedzieć, że mamy kotka. Ale Burasek miauczeć zaczął, Stach się zdenerwował – żadnych zwierząt w domu, krzyczał. Brud tylko krzyczał, ale ja twardo powiedziałam, kota nie wyrzucę bo sam Pan Bóg mi go dał.

Cicho, cichutko, mały. Pan doktor to cię tylko bada. Pan go tak tu nie naciska, bo on chyba żebra ma zwichnięte. To jak mówiłam, kopnął go. Ale to było na wiosnę. Niechcący mu pod nogi wpadł. Znaczy kotek. A Stachu go niechcący butem tak, o. To leżał potem Burasek, ani się ruszył. Już myślałam, że po kocie. Ale wyzdrowiał. Kot to mocne stworzenie. A Stach mówił, jak go przyniosłam, albo ja, albo kot. I wtedy ja chyba pierwszy raz to powiedziałam – nie, Stachu, dzieci nie mamy, ja całymi dniami na ciebie czekam, nie żebym coś naprzeciw miała, bo ja się cieszę, że czekam na ciebie, ale sama jestem, ludzi nie widzę, ja to stworzenie będę chować. No to on się obraził, obiadu nie zjadł, na piwo poszedł. Z kolegami. To dopiero nieszczęście z takimi kolegami. Ty się z kotem nie równaj, Stachu, powiedziałam jeszcze, bo to niemądre. Żoną twoją jestem tyle lat, zawsze jest tak jak mówisz, bo ty głowa rodziny, ale kotek musi zostać. I wyszedł. Myślałam, że on, znaczy Stachu, się przyzwyczai. Pomalutku, pomalutku, nie na siłę, to się polubią. Bo mój Burasek takiej poczciwości zwierzątko. Burasek to dlatego, że tu, widzi pan, ma takie bure, pod brzuszkiem i na zadku. Dziwne, nie? Takie niespotykane u kotków, no to Burasek taki dobry był. Ani pazurków nie wyciągał na mnie, futerko mu się zrobiło takie mięciusie, a co ja się go nagłaskałam, naprzytulałam, jak Stach do roboty poszedł. A on chodził za mną krok w krok. Ale wieczorem to się koło pieca kładł i jakby go nie było. Tylko w nocy do łóżka przychodził, jak Stacha gdzieś poniosło. I tak tu koło mojej szyi leżał. To przecież nie może być prawda, że taki kot chorobę jakąś da człowiekowi.

Ja to od razu lepiej się czułam. A przecież i na rękę narzekałam, na pogodę to mnie rwie. O tutaj, tak z tej strony, aż do góry. Na deszcz. Upadłam kiedyś i o piec walnęłam. Stachu mnie popchnął, bo jak go zwolnili ze stolarni, tej, co wtedy tam pracował, to wrócił na gazie. To nie wiedział, co robi. Ale miałam kłopotu. Z jedną ręką trudno dom obrobić. Jakie on wyrzuty miał! A potem to krzyczał, ty specjalnie udajesz, że boli, bo skurwysyna, za przeproszeniem pana doktora, chcesz ze mnie robić! Udawałam, że nie boli, bo człowiek jest od przebaczania, a nie od pamiętania. Jak się mężowi nie wybaczy, to komu? Temu kotowi?

No to jak ta ręka mnie rwała, trudniej mi było robić. A Stach wolał, jak się uśmiechałam. No i pewnie. Ale jak Burasek mi się przyłożył, to dobrze mi się robiło na ciele i na duszy też.

Człowiek potrzebuje czasem do przytulenia takiego zwierzaczka. Może jakbym dziecko miała, to inaczej na tego Buraska bym patrzyła. Ale ja zaciążyłam od razu po ślubie, Stachu to się nawet nie cieszył, bo tak od razu mieć babę z pełnym brzuchem może chłopu niewygodnie. I też kłopoty wtedy miał, oj, jaki on był niecierpliwy do wszystkiego. Bo to i z pracą lekko nie było, z zakładu dopiero co wyszedł, ja na niego, panie doktorze, dwa lata czekałam i wierzyłam, że człowiek się zmieni, byle dać mu czas. A Stach to po tym zakładzie taki nerwowy był. No i za kołnierz nie wylewał. Mnie to już ciężko było nosić węgiel, ale gdzie tam chłopa takiego prosić, on na dom pracuje cały dzień, tylko co on głos podniósł, że zmęczony, to ja do tej piwnicy zeszłam, na schodach się omskłam i po dziecku. I już więcej nie zaciążyłam.

Wtedy to dopiero wiedziałam, że Stachowi na dziecku zależało. Pił przez tydzień, sąsiadki mówiły, bo ja w szpitalu leżałam, ledwo co mnie odratowali. A on pił biedak z żalu, bo ja już nigdy miałam dzieci nie mieć, panie doktorze. To co on miał robić? Ale mnie nie zostawił. Chociaż bez dzieci to jaka to rodzina.

Tu go pan tak mocno nie bierze. Bo on się wtedy niespokojny robi. Nie, ja go nie potrzymam, bo ja tych palcy zgnieść dobrze nie mogę. Może by pan dał na znieczulenie, bo to szkoda patrzeć, jak się męczy. Taka to dola sieroca. Ani nic z tego świata nie rozumie, tylko piska. Nie piskaj, nie piskaj, pan doktor pomoże. Żeby tak człowiekowi kto pomógł. W te rękę to ja się zacięłam i palce od tamtej pory jak nie moje. Tylko tak przykurczyć mogę. Dalej nie. To właściwie przez Buraska. Mięsko kroiłam, a kotek mruczył i mruczył. Stacho się rozeźlił, za nóż chwycił i wymachiwać zaczął, najpierw do Buraska, to on aż pod szafę, tycia szczelinka, a wszedł, aż wyjść nie mógł, to mówię, Stachu czyś ty zgłupiał, kot przecież rozumu nie ma. To Stach się na mnie zamierzył. Ja wiem, że krzywdy by mi nie zrobił, tylko tak się droczył, ale chwyciłam ten nóż, ostry był, i po palcach. Stach to jak tylko krew zobaczył, od razu odskoczył, pobielał na twarzy. Krew to trudno mężczyźni znoszą. Prawie mi omdlał. Pojechaliśmy na pogotowie, to mnie zszyli, ale tak już mi zostało. Mówią na to przykurcz.

Co się Stach naprzepraszał, o Boże, jak dobrze w domu było, dobre z niego wylazło. Bo człowiek dobrego, co w nim siedzi, to się wstydzi. Ale potem to już normalnie było. Tylko powiedziałam, Stachu, ty mi więcej ręki na Buraska nie podnoś.

Nie, te łapkę to on od dawna ma taką. Od samego początku. Stachowi kiedyś przez okno wypadł. Mężczyzna wiadomo, nie dopatrzy. Ale kot jak to kot, na cztery łapy spada. Co się z nim nachodziłam! Na Grochowskiej w klinice w nocy byłam. Bo niby wysoko u nas nie jest, ale on taki dziwny był. Nóżka mu się taka zrobiła dziwna, to go wzięłam nocnym. Nastałam się na przystanku, a tam nieprzyjemnie po nocy nawet chodzić. Ale wzięłam Buraska, bo stworzenie cierpi i jak człowiek mu nie pomoże, to nikt mu nie pomoże. I nóżka mu została taka chromawa. Troszkę ciągnie.