Изменить стиль страницы

Odruchu tego nie należało lekceważyć - nie tylko dla jego ludzkiej wymowy, ale ponieważ skrywać musiał coś więcej oprócz litości: wiedzę o moim losie, o tym, co czeka mnie w Gmachu. Prandtl był jedynym człowiekiem ze wszystkich, jakich spotkałem, który prawie że przekroczył krąg anonimowego rozkazu, powoławszy się zresztą przedtem na jego ciężar.

Co dalej? Czy to, że Prandtl znał rolę, jaką mi przeznaczono, było takie znów ważne? I bez jego odruchu wiedziałem, że wezwano mię do Gmachu, wpuszczono, wyróżniono Misją - w jakimś konkretnym celu. A to mi odkrycie! - pomyślałem nie bez zniecierpliwienia, nawet zawstydzony trochę takim pseudorewelacyjnym rezultatem wytężonych rozważań.

Przerwało je poruszenie śpiącego, który, postękując, przewrócił się na drugi bok, zakrył całą niemal twarz skrajem marynarki i znieruchomiał, oddychając miarowo.

Patrzyłem na jego zabrużdżone snem czoło, na kąt skóry między ciemnymi, przyprószonymi siwizną włosami na skroni i, z wolna przestając go widzieć, wróciłem do koncepcji, jaka nasunęła mi się już dawno. Jak dawno - nie umiałem nawet powiedzieć. Czy wszystko to było - wciąż jeszcze - coraz dalej i szerzej rozciągającą się próbą?

W tym świetle wytłumaczalne, konieczne stawały się posunięcia skądinąd zagadkowe - więc bezustanne odwlekanie wręczenia mi instrukcji, zapoznania z Misją, nie kwapiono się z tym, pragnąc wprzód zbadać wszechstronnie, jak zachowam się w zaskakujących, sprzecznych sytuacjach. Było to zarazem badanie osobniczej wytrzymałości (skądeś znałem jakby ten termin) i rodzaj suchej zaprawy, hartowania czy treningu przed właściwą Misją. Naturalnie musiano czynić wszystko, aby ukryć przede mną istotę doświadczenia - to był podstawowy warunek, inaczej działałbym w sytuacjach sztucznych, niegroźnych, i tym samym rzecz straciłaby wszelką wartość.

A przecież domyśliłem się fikcji! Czyżby moja dociekliwość leżała ponad przeciętną? Aż drgnąłem, skulony na brzegu wanny, wyżej podciągając kolana, bo wydało mi się, że odkryłem w wypadkach ich wspólną, nader istotną cechę.

Oto w przeciągu kilkunastu zaledwie godzin, na samym nieomal wstępie mej obecności w Gmachu, natknąłem się na pracujących w nim agentów wroga. Był więc porucznik ujęty na korytarzu, kiedy wyprowadzał mnie z Wydziału Zbiorów, pierwszy mój instrukcyjny, był blady szpieg z aparatem fotograficznym, dalej: staruszek w złotych okularach i kapitan-samobójca, nie wspominając już o godnym podejrzenia Ermsie - w sumie pięciu agentów, ujawnionych lub na poły ujawnionych w czasie tak krótkim - to było więcej niż nieprawdopodobne - niemożliwe wręcz! Gmach nie mógł się przecież znajdować w stanie podobnego rozkładu, tak masowej, powszechnej infiltracji. Jedno już odkrycie dawało do myślenia, a cztery czy pięć - przekraczały wszelkie granice prawdopodobieństwa. Tu musiał skrywać się klucz. A więc próba. Udanie. Koncepcja ta nie zadowoliła mnie na długo. Ten rój wrażych agentów, te kasy otwarte, pełne tajnych akt, ci szpicle, o których potykałem się co krok - tak, to mógł być teatr, ale te śmierci? Byłyżby i one wynikiem rozkazu? Zbyt dobrze pamiętałem jeszcze ostatnie ruchy tych ciał, ich drgawki, ziębnięcie, abym miał wątpić w prawdziwość zgonów. To nie mogło być nakazane ani wyreżyserowane, aby mnie omamić, i nie dlatego, że motywom Gmachu nieobce było miłosierdzie - nic podobnego! - na ciąg tak ostateczny nie pozwalała właśnie zimna rachuba, cóż przyszłoby bowiem z zabijania wysoko stojących, wartościowych pracowników na oczach trzeciego, potencjalnego dopiero - przecież nie kalkulował się, nie mógł się opłacić werbunek nowicjusza, okupiony podwójną utratą!

A zatem - hipoteza rozstawionych dekoracji musiała, wobec tych śmierci, upaść. Musiała?… Ileż już razy, idąc nieprzytomnym zygzakiem, jak pyłek w prądzie powietrza, źdźbło w strumieniu, nie wiedząc, co pocznę w następnej chwili, to poddając się wypadkom, to wstając przeciw nim, przekonywałem się poniewczasie, że tak czy tak trafiam zawsze w miejsca dla mnie upatrzone jak bila na suknie, jak punkt przyłożenia matematycznie wyliczonych sił - każdy mój ruch był przewidziany z góry wraz z myślami tej oto chwili, z jej nagłą czczością, zawrotem głowy, wszędzie tkwiło, obrócone na mnie, olbrzymie niewidzialne oko, to wszystkie drzwi czekały na mnie, to zamykały się, głuchły telefony, nie odpowiadano mi na pytania, cały Gmach przenikała w ułamku sekundy wycelowana we mnie zmowa, a gdy zbliżałem się do wybuchu, szaleństwa, uspokajano mnie, otaczano życzliwością, aby, znienacka, jakąś sceną, jakąś aluzją dać mi do zrozumienia, że zna się nawet moje myśli. Czy Erms, wysyłając mnie do Dziennika Podawczego, nie wiedział, że będę usiłował postąpić mu na przekór, że pójdę do łazienki - i dlatego znalazłem w niej tego człowieka, a teraz skracam sobie po prostu czas, czekając na jego przebudzenie?

Tak było - a jednocześnie wszechwiedza Gmachu dopuszczała, że cały był wydrążony, przeżarty przez tamtych, i ta zabójcza dlań infiltracja nie zatrzymywała się na żadnym progu. Byłżeby ów rak zdrady moim przywidzeniem? Urojeniem?

Podjąłem nową próbę - prześledzenia samego siebie. Na początku - choć nigdy z pełną ufnością - sądziłem, że mię wybrano. Napotkane przeszkody traktowałem jako potknięcia organizacyjne, raczej zdziwiony i zniecierpliwiony aniżeli niespokojny, brałem je za przywarę nieodłączną od wszelkiej biurokracji. Gdy instrukcja wciąż mi się wymykała, przeszedłem do wybiegów coraz śmielszych, w miarę jak uchodziły mi bezkarnie, coraz mniej czystych, przeświadczony, iż uczciwość nie jest tu na miejscu; to przedstawiałem się jako przybyły z najwyższego rozkazu, to, żeby uzyskać niezbędne informacje, używałem, jak skradzionej broni, zasłyszanych od samobójcy-kapitana czymś strasznym brzemiennych cyfr; kłamstwa te, rosnące w miarę, jak moje posunięcia zmieniały się w gonitwę, gonitwa - w kluczenie, wreszcie w ucieczkę - przychodziły mi coraz łatwiej i bezmyślniej.

Wszystko zawodziło, rozwiewało się, zmieniało znaczenie, a ja, udając, że tego nie dostrzegam, dalej usiłowałem dostać w ręce widomy znak, dowód mojej Misji, choć świtało mi już, że to rzekome wywyższenie jest poniżeniem, że zostałem wprowadzony w krętactwa, w chowanie się pod biurkiem, w obecność przy nagłych a okropnych śmierciach, aby wlokły się potem za mną, wzięły w matnię, uwikłały w konieczność składania nieprawdopodobnie brzmiących wyjaśnień!

Okłamany, okradziony z instrukcji, z nadziei jej istnienia, usiłowałem wytłumaczyć się, usprawiedliwić - a że nikt nie chciał mnie wysłuchać, choćby po to tylko, aby zadać mi kłam, brzemię mych nie popełnionych win rozrastało się coraz bardziej, aż ogarnęła mnie szaleńcza chęć przyjęcia tego losu skazańca bez zmazy, uczynienia go pełnym i dokładnym, pośpiesznego doprowadzenia do własnej zguby - i szukałem dalej sędziów, już nie aby się zrehabilitować, ale żeby zeznać, co tylko będą chcieli. I znowu fiasko: jąłem zatem u admiradiera fabrykować z siebie zdrajcę, lepić go na podobieństwo własnych wyobrażeń, dorabiać okoliczności obciążające, ryjąc po szufladach - i jeszcze raz uderzyłem w próżnię!

Czy urastając w głąb zdradzonych oczekiwań, w potworny lęk odwróconym pomnikiem własnej zagłady, czy przerzucając się w chwilową ufność, momentalną wiarę w Misję Specjalną, instrukcję - chciałem, tak lub owak, odnaleźć, choćby przewrotny, sens mojej tu obecności. Ale nie wywyższano mnie, nawet by poniżyć; łaski nie służyły niczemu, tak samo jak oznaki zdrady, wciąż na nowo okazywało się, że jak gdyby nie oczekują ode mnie nic. Na to jedno nie mogłem się zgodzić.

Więc jeszcze raz, od nowa zacząłem: może to, co nazwałem przedtem udaniem, teatrem, doświadczeniem, nie jest próbą, lecz właściwą, przeznaczoną dla mnie Misją?

Ta myśl wydała mi się na mgnienie furtką - i nie śmiać jeszcze naruszyć jej badaniem, trwałem chwilę z zamkniętymi oczami i bijącym gwałtownie sercem.

Misja? Ale po cóż by miano ją przede mną ukrywać? Dlaczego, zamiast powiedzieć, że żąda się ode mnie pracy w samym Gmachu, pewnego rodzaju kontroli, zamiast uzbroić w niezbędne wiadomości, miano wysłać mnie w nieznanym kierunku, na oślep, domagając się w milczeniu, abym zrobił to, o czym nie wiem, a jeśli nawet zrobiłem coś - to niechcący tylko, a nawet mimo własnej woli?

– Tak to wygląda na pierwszy rzut oka - powiedziałem sobie - wszelako Gmach wdrożył mnie już do pewnego stopnia w swój tryb postępowania, ciemny, ale nie pozbawiony cech wyrazistych, były tu więc Wydziały, Sekcje, Archiwa, Sztaby, z regulaminem, rangami, telefonami, żelaznym posłuszeństwem scementowane w monolitową, hierarchiczną konstrukcję. Była ona sztywna, uporządkowana, wiecznie czuwająca, jak białe korytarze z regularnymi szeregami drzwi, jak sekretariaty pełne skrupulatnie prowadzonych kartotek, wraz z trzewiami swych komunikacyjnych przewodów, pancernymi sercami kas, rurami poczty pneumatycznej, która podtrzymywała nieustający obieg tajności, tu nic nie było pominięte, nawet sieć kanalizacyjna, poddana ciągłemu nadzorowi - lecz ta zegarowo dokładna powierzchnia okazywała się z bliska rojowiskiem intryg, wykradzeń, podstępów, omamień. Czym był ten rozgardiasz? Pozorem? Maską uniemożliwiającą profanowi dojrzenie prawdy innego jakiegoś, wyższego planu?

Być może takiego właśnie, pogmatwanego - przy powierzchownym osądzie - postępowania ode mnie oczekiwano? Może ono właśnie było orężem wymierzonym przez Gmach w jego przeciwników? Istotnie, choć nie wiedziałem jak, choć za każdym razem sprawił to jak gdyby ślepy przypadek, przyniosłem przecież niemałe korzyści! Unieszkodliwiłem wszak krecią robotę staruszka i kapitana, a w innych sytuacjach mogłem stanowić czynnik katalizujący, przynaglenie kulminacji bądź przeciwwagę nie znanych mi napięć - tu myśl moja znowu zboczyła z drogi, przyciągnięta powszechną dwulicowością ludzi, jakich spotkałem. Można by sądzić, że podwójna gra stanowi tu najwyższy, obowiązujący kanon - tylko dwu ludzi nie dotknęła dotąd moja podejrzliwość: szpiega z kasy i Prandtla.

Najpewniejszy byłem szpiega. Kiedy zawiodła mię nawet śmierć - bo czyż postępowanie trupa pod flagą nie trąciło wyraźnie dwuznacznością? - on jeden tylko mi pozostał, on jeden. Nie parał się zdradą, nie udawał, nie łudził, lecz, zakradłszy się sumiennie do kasy, blady i przerażony fotografował plany, a czegóż innego należało się spodziewać po uczciwym szpiegu?