Polozyla mu nogi na kolanach.

- Sciagnij mi buty. Cholewa to najlepsze miejsce do ukrycia noza.

Bosa, wstala, szarpnela klamre pasa.

- Tutaj równiez niczego nie ukrywam. Ani tutaj, jak widzisz. Zgas te cholerna swiece.

Na zewnatrz w ciemnosciach darl sie kot.

- Renfri?

- Co?

- To batyst?

- Pewnie ze tak, psiakrew. Jestem ksiezniczka czy nie?

V

- Tata - nudzila monotonnie Marilka. - Kiedy pójdziemy na jarmark? Na jarmark, tata!

- Cicho, Marilka - burknal Caldemeyn, wycierajac talerz chlebem. - Wiec jak mówisz, Geralt? Wynosza sie z miasteczka?

- Tak.

- No, nie myslalem, ze tak gladko pójdzie. Z tym pergaminem opieczetowanym przez Audeona trzymali mnie za gardlo. Robilem dobra mine, ale po prawdzie to guzik móglbym im uczynic.

- Nawet jesli otwarcie zlamaliby prawo? Wszczeli gwalt, bijatyke?

- Nawet. Audoen, Geralt, to bardzo drazliwy król, posyla na szafot za byle co. Ja mam zone, córke, dobrze mi na moim urzedzie, nie musze sie glowic, skad jutro wytrzasne omaste do kaszy. Jednym slowem, dobrze sie stalo, ze wyjezdzaja. A jak to sie wlasciwie stalo?

- Tata, ja chce na jarmark!

- Libusze! Wez stad Marilke! Tak, Geralt, nie sadzilem. Wypytywalem Setnika, karczmarza ze "Zlotego Dworu", o te novigradzka kompanie. To nielicha zgraja. Niektórych rozpoznano.

- Aha?

- Ten ze szrama na gebie to Nohorn, dawniej przyboczny Abergarda, z tak zwanej wolnej kompanii angrenskiej. Slyszales o wolnej kompanii? Jasne, kto nie slyszal. Ten byk, którego wolaja Pietnastka, równiez. Nawet jesli nie, to nie mysle, by jego przezwisko wzielo sie od pietnastu dobrych uczynków, jakie w zyciu zrobil. Ten czarniawy pólelf to Civril, zbój i zawodowy morderca. Podobno mial cos wspólnego z masakra w Tridam.

- Gdzie?

- W Tridam. Nie slyszales? Glosno bylo o tym trzy... Tak trzy lata temu, bo Marilka miala dwa latka. Baron z Tridam trzymal w lochu jakichs zbójców. Ich kamraci, wsród nich podobno ten mieszaniec Civril, opanowali prom na rzece pelen pielgrzymów, bylo to w czasie Swieta Nis. Poslali do barona zadanie uwolnienia tamtych. Baron, ma sie rozumiec, odmówil, a wtedy oni zaczeli mordowac patników, po kolei, jednego po drugim. Zanim baron zmiekl i zwolnil tamtych z lochu, spuscili z pradem ponad dziesieciu. Baronowi grozilo potem wygnanie albo nawet i topór, jedni mieli mu za zle, ze ulegl, dopiero gdy az tylu zabito, inni wszczeli rwetes, ze bardzo wielkie zlo uczynil, ze pre... precedens to byl albo jak, ze trzeba bylo tamtych wystrzelac z kusz razem z zakladnikami albo szturmem brac na lodziach, nie popuscic ni na palec. Baron na sadzie prawil, ze mniejsze zlo wybral, bo na promie bylo wiecej jak cwierc setki ludzi, baby, dzieciaki.

- Tridamskie ultimatum - szepnal wiedzmin. - Renfri...

- Co?

- Caldemeyn, jarmark.

- Co?

- Nie rozumiesz, Caldemeyn? Oszukala mnie. Nie wyjada. Zmusza Stregobora do wyjscia z wiezy, tak jak zmusili barona z Tridam. Albo mnie zmusza do... Nie rozumiesz? Zaczna mordowac ludzi na jarmarku. Wasz rynek, w tych murach, to prawdziwa pulapka!

- Na wszystkich bogów, Geralt! Siadaj! Dokad, Geralt?

Marilka, przerazona krzykiem, zachlipala wtulona w kat kuchni.

- Mówilam ci! - krzyknela Libusze, wyciagajac reke w kierunku wiedzmina. - Mówilam! Samo zlo przez niego!

- Cicho, babo! Geralt! Siadaj!

- Trzeba ich powstrzymac. Zaraz, zanim ludzie wejda na rynek. Zwolaj strazników. Gdy beda wychodzili z zajazdu, za lby ich i w lyka.

- Geralt, badz rozsadny. Tak nie wolno, nie mozemy ich ruszyc, jesli niczego nie przeskrobali. Beda sie bronic, poleje sie krew. To zawodowcy, wyrzna mi ludzi. Jesli dojdzie do Audeona, zaplace glowa. Dobrze, zbiore straz, pójde na targ, tam bede mial na nich oko...

- To nic nie da, Caldemeyn. Jesli tlum wejdzie juz na plac, nie zapobiegniesz panice i rzezi. Ich trzeba unieszkodliwic zaraz, póki rynek jest pusty.

- To bedzie bezprawie. Nie moge na to zezwolic. Z tym pólelfem i Tridam to moze byc plotka. Mozesz sie mylic, i co wtedy? Audoen pasy ze mnie bedzie darl.

- Trzeba wybrac mniejsze zlo!

- Geralt! Zabraniam ci! Jako wójt, zabraniam! Zostaw miecz! Stój!

Marilka krzyczala zakrywszy buzie raczkami.

VI

Civril, przyslaniajac oczy dlonia, popatrzyl na slonce wychodzace zza drzew. Na rynku zaczynalo sie ozywiac, turkotaly wozy i wózki, pierwsi przekupnie juz zapelniali stragany towarem. Stukal mlotek, pial kogut, glosno wrzeszczaly mewy.

- Piekny dzien sie zapowiada - rzekl Pietnastka w zadumie. Civril popatrzyl na niego koso, ale nic nie powiedzial.

- Konie jak, Tavik? - spytal Nohorn, naciagajac rekawice.

- Gotowe, osiodlane. Civril, wciaz ich malo na tym rynku.

- Bedzie wiecej.

- Wypadaloby cos zjesc.

- Pózniej.

- Akurat. Bedziesz mial pózniej czas. I ochote.

- Patrzcie - rzekl nagle Pietnastka.

Wiedzmin nadchodzil od strony glównej uliczki, wchodzil miedzy stragany, zmierzal prosto na nich.

- Aha - powiedzial Civril. - Renfri miala racje. Daj mi kusze, Nohorn.

Zgarbil sie, napial cieciwe, przydeptujac stopa strzemiaczko. Starannie ulozyl belt w rowku. Wiedzmin szedl. Civril uniósl kusze.

- Ani kroku dalej, wiedzminie!

Geralt zatrzymal sie. Okolo czterdziestu kroków dzielilo go od grupy.

- Gdzie jest Renfri?

Mieszaniec wykrzywil swoja ladna twarz.

- Pod wieza, sklada czarownikowi pewna propozycje. Wiedziala, ze tu przyjdziesz. Polecila mi przekazac ci dwie rzeczy.

- Mów.

- Pierwsza rzecz to poslanie, które brzmi: "Jestem tym, czym jestem. Wybieraj. Albo ja, albo tamto drugie, mniejsze". Masz jakoby wiedziec, o co chodzi.

Wiedzmin kiwnal glowa, potem uniósl reke, chwytajac rekojesc miecza sterczaca nad prawym barkiem. Klinga blysnela, opisujac luk nad jego glowa. Wolnym krokiem ruszyl w kierunku grupy.

Civril zasmial sie paskudnie, zlowrogo.

- Wiec jednak. Ona i to przewidziala, wiedzminie. A zatem zaraz otrzymasz druga rzecz, która polecila ci przekazac. Prosto miedzy oczy.

Wiedzmin szedl. Pólelf uniósl kusze do policzka. Zrobilo sie bardzo cicho.

Szczeknela cieciwa. Wiedzmin machnal mieczem, rozlegl sie przeciagly jek uderzonego metalu, belt wylecial w góre koziolkujac, sucho trzasnal o dach, zadudnil w rynnie. Wiedzmin szedl.

- Odbil... - steknal Pietnastka. - Odbil w locie...

- W kupe - skomenderowal Civril. Syknely miecze dobywane z pochew, grupa zwarla sie ramie do ramienia, najezyla ostrzami.

Wiedzmin przyspieszyl kroku, jego chód, zadziwiajaco plynny i miekki, przeszedl w bieg - nie na wprost, na kolczasta od mieczów grupe, ale w bok, okrazajac ja po zaciesniajacej sie spirali.

Tavik nie wytrzymal, rzucil sie na spotkanie, skracajac dystans. Za nim skoczyli blizniacy.

- Nie rozbiegac sie! - wrzasnal Civril krecac glowa, tracac wiedzmina z pola widzenia. Zaklal, odskoczyl w bok widzac, ze grupa rozpada sie zupelnie, kreci miedzy stragany w szalenczym korowodzie.

Tavik byl pierwszy. Jeszcze przed chwila scigal wiedzmina, teraz nagle dostrzegl, ze ten mija go z lewej strony, biegnac w przeciwnym kierunku. Zadrobil nogami, by wyhamowac, ale wiedzmin przemknal obok, nim zdazyl uniesc miecz. Tavik poczul silne uderzenie tuz ponad biodrem. Odkrecil sie i stwierdzil, ze pada. Juz na kolanach, zdziwiony spojrzal na swoje biodro i zaczal krzyczec.

Blizniacy jednoczesnie atakujac pedzacy na nich czarny, rozmazany ksztalt, wpadli na siebie, zderzyli sie barkami, na moment tracac rytm. Wystarczylo. Vyr, ciety przez cala szerokosc piersi, zgial sie wpól, z opuszczona glowa zrobil jeszcze pare kroków i runal na stragan z warzywami. Nimir dostal w skron, zawirowal w miejscu i padl do rynsztoka, ciezko, bezwladnie.