- Co to za jeden? - spytal pólnagi osilek, spocony, przepasany na krzyz pasami, z kolczastymi ochraniaczami na przedramionach. - Znasz go, Nohorn?

- Nie znam - powiedzial czlowiek z blizna.

- To jakis albinos - zachichotal szczuply ciemnowlosy mezczyzna siedzacy obok Nohorna. Delikatne rysy, wielkie czarne oczy i szpiczasto zakonczone uszy nieomylnie zdradzaly pólkrwi elfa. - Albinos, mutant, wybryk natury. Ze tez takim pozwala sie wchodzic do szynków miedzy porzadnych ludzi.

- Ja go juz gdzies widzialem - powiedzial krepy, ogorzaly typ z wlosami zaplecionymi w warkocz, mierzac Geralta zlym spojrzeniem zmruzonych oczu.

- Niewazne, gdzie go widziales, Tavik - powiedzial Nohorn. - Sluchaj no, bracie. Civril przed chwila strasznie cie obrazil. Nie wyzwiesz go? Taki nudny wieczór.

- Nie - rzekl spokojnie wiedzmin.

- A mnie, jesli wyleje ci na leb te rybia polewke, wyzwiesz? - zarechotal goly do pasa.

- Spokój, Pietnastka - rzekl Nohorn. - Powiedzial, ze nie, to nie. Na razie. No, bracie, mów, co masz do powiedzenia i wynos sie. Masz okazje sam sie wyniesc. Nie skorzystasz, to wyniesie cie obsluga.

- Tobie nie mam nic do powiedzenia. Chce sie widziec z Dzierzba. Z Renfri.

- Slyszeliscie, chlopcy? - Nohorn rozejrzal sie po kompanach. - On chce sie widziec z Renfri. A w jakimze to celu, bracie, mozna wiedziec?

- Nie mozna.

Nohorn podniósl glowe i popatrzyl na blizniaków, ci zas postapili krok do przodu, brzeczac srebrnymi klamerkami wysokich butów.

- Wiem - powiedzial nagle ten z warkoczem. - Juz wiem, gdzie go widzialem!

- Co tam mamlesz, Tavik?

- Przed domem wójta. Przywiózl jakiegos smoka na handel, takie skrzyzowanie pajaka z krokodylem. Ludzie gadali, ze to wiedzmin.

- Co to takiego jest, wiedzmin? - spytal ten goly, Pietnastka. - He? Civril?

- Najemny czarownik - powiedzial pólelf. - Kuglarz za garsc srebrników. Mówilem, wybryk natury. Obraza praw ludzkich i boskich. Takich powinno sie palic.

- Nie lubimy czarowników - zazgrzytal Tavik, nie odrywajac od Geralta zmruzonych slepi. - Cos mi sie zdaje, Civril, ze bedziemy mieli w tej dziurze wiecej roboty, niz myslelismy. Tu ich jest wiecej niz jeden, a wiadomo, ze oni trzymaja sie razem.

- Ciagnie swój do swego - usmiechnal sie zlosliwie mieszaniec. - Ze tez ziemia nosi takich jak ty. Kto was plodzi, dziwolagi?

- Wiecej tolerancji, jesli laska - rzekl spokojnie Geralt. - Twoja matka, jak widze, musiala dostatecznie czesto chodzic sama po lesie, bys mial powody zastanawiac sie nad wlasnym pochodzeniem.

- Mozliwe - odpowiedzial pólelf, nie przestajac sie usmiechac. - Ale ja przynajmniej znalem moja matke. Ty jako wiedzmin nie mozesz tego powiedziec o sobie.

Geralt pobladl lekko i zacisnal wargi. Nohorn, którego uwadze to nie uszlo, zasmial sie gromko.

- No, bracie, takiej obrazy nie mozesz puscic plazem. To, co masz na grzbiecie, wyglada na miecz. Wiec jak? Wyjdziecie z Civrilem na dwór? Wieczór taki nudny.

Wiedzmin nie zareagowal.

- Zasrany tchórz - parsknal Tavik.

- Co on mówil o matce Civrila? - ciagnal monotonnie Nohorn, opierajac podbródek na splecionych dloniach. - Cos strasznie obrzydliwego, jak zrozumialem. Ze sie puszczala, czy jakos tak. Hej, Pietnastka, czy wypada sluchac, jak jakis przybleda obraza matke kompana? Matka, taka jej mac, to swietosc!

Pietnastka wstal ochoczo, odpial miecz, cisnal na stól. Wypial piers, poprawil najezone srebrnymi cwiekami ochraniacze na przedramionach, splunal i postapil krok do przodu.

- Jezeli masz jakies watpliwosci - powiedzial Nohorn - to Pietnastka wlasnie wyzywa cie do walki na piesci. Mówilem, ze cie stad wyniosa. Zróbcie miejsce.

Pietnastka zblizyl sie, unoszac piesci. Geralt polozyl dlon na rekojesci miecza.

- Uwazaj - powiedzial. - Jeszcze krok, a bedziesz szukal swojej reki na podlodze.

Nohorn i Tavik zerwali sie, lapiac za miecze. Milczacy blizniacy dobyli swoich jednakowymi ruchami. Pietnastka cofnal sie. Nie poruszyl sie jedynie Civril.

- Co tu sie wyrabia, psiakrew? Na chwile nie mozna was samych zostawic?

Geralt odwrócil sie bardzo wolno i spojrzal w oczy koloru morskiej wody.

Prawie dorównywala mu wzrostem. Wlosy koloru slomy nosila nierówno obciete, nieco ponizej uszu. Stala opierajac sie jedna reka o drzwi, w obcislym aksamitnym kaftaniku sciagnietym ozdobnym pasem. Jej spódnica byla nierówna, asymetryczna - z lewej strony siegala lydki, z prawej odslaniala mocne udo ponad cholewa wysokiego buta z losiowej skóry. U lewego boku miala miecz, u prawego sztylet z wielkim rubinem w glowicy.

- Zaniemówiliscie?

- To wiedzmin - baknal Nohorn.

- No to co?

- Chcial rozmawiac z toba.

- No to co?

- To czarownik! - zahuczal Pietnastka.

- Nie lubimy czarowników - warknal Tavik.

- Spokojnie, chlopcy - powiedziala dziewczyna. - Chce ze mna porozmawiac, to nie zbrodnia. Wy bawcie sie dalej. I bez awantur. Jutro jest dzien targowy. Nie chcecie chyba, zeby wasze wybryki zaklócily jarmark, tak wazne wydarzenie w zyciu tego milego miasteczka?

W ciszy, jaka zapadla, rozlegl sie cichy, paskudny chichot. Civril, wciaz rozwalony niedbale na lawie, smial sie.

- Niech cie, Renfri - wykrztusil mieszaniec. - Wazne... wydarzenie!

- Zamknij sie, Civril. Natychmiast.

Civril przestal sie smiac. Natychmiast. Geralt nie zdziwil sie. W glosie Renfri zadzwieczalo cos bardzo dziwnego. Cos, co kojarzylo sie z czerwonym odblaskiem pozaru na klingach, wyciem mordowanych, rzeniem koni i zapachem krwi. Inni równiez musieli miec podobne skojarzenia, bo bladosc pokryla nawet ogorzala gebe Tavika.

- No, bialowlosy - przerwala cisze Renfri. - Wyjdzmy do wiekszej izby, dolaczmy do wójta, z którym tu przyszedles. On pewnie takze chce ze mna rozmawiac.

Caldemeyn, czekajacy przy kontuarze, na ich widok przerwal cicha rozmowe z karczmarzem, wyprostowal sie, splótl rece na piersi.

- Sluchajcie, pani - rzekl twardo, nie tracac czasu na wymiane zdawkowych grzecznosci. - Wiem od tego tu wiedzmina z Rivii, co was sprowadza do Blaviken. Podobno zywicie uraze do naszego czarodzieja.

- Moze. I co z tego? - spytala cicho Renfri, równiez niezbyt grzecznym tonem.

- A to, ze do takich uraz sady grodzkie albo kasztelanskie sa. Kto uraze u nas na Lukomorzu zelazem chce mscic, za zwyklego zbója bywa uwazany. A to jeszcze, ze albo wczesnym rankiem wyniesiecie sie z Blaviken razem ze swoja czarna kompania, albo was wsadze do jamy, pre... Jak to sie nazywa, Geralt?

- Prewencyjnie.

- Wlasnie. Pojeliscie, panienko?

Renfri siegnela do sakiewki przy pasie, wydobyla kilkakrotnie zlozony pergamin.

- Przeczytajcie to sobie, wójcie, jesliscie gramotni. I wiecej nie mówcie do mnie: "panienko".

Caldemeyn wzial pergamin, czytal dlugo, potem bez slowa podal go Geraltowi.

- "Do moich komesów, wasali i poddanych wolnych - przeczytal wiedzmin na glos. - Wszem i wobec oznajmiam, jako Renfri, ksiezniczka creydenska, w naszej pozostaje sluzbie i mila jest nam, tegdy gniew nasz sciagnie na siebie, kto by jej wstrenty czynil. Audoen, król..." "Wstrety" pisze sie inaczej. Ale pieczec wyglada na autentyczna.

- Bo jest autentyczna - powiedziala Renfri, wyrywajac mu pergamin. - Postawil ja Audoen, wasz milosciwy pan. Dlatego nie radze robic mi wstretów. Niezaleznie od tego, jak sie to pisze, skutek moze byc dla was oplakany. Nie bedziecie mnie, mosci wójcie, wsadzac do jamy. Ani mówic do mnie: "panienko". Zadnego prawa nie naruszylam. Na razie.

- Jesli je naruszysz chocby na piedz - Caldemeyn wygladal, jakby chcial splunac - wsadze cie do lochu razem z tym pergaminem. Klne sie na wszystkich bogów, panienko. Chodz, Geralt.

- Z toba, wiedzminie - Renfri dotknela ramienia Geralta - jeszcze slowo.

- Nie spóznij sie na kolacje - rzucil wójt przez ramie - bo Libusze bedzie wsciekla.