Opowiem ci cala historie. Wiedzmin, czy nie wiedzmin, dobrze ci patrzy z oczu, a ja mam ochote pogadac. Nalej sobie.

- Nie ma juz czego.

- A, zaraza - potwór chrzaknal, po czym ponownie lupnal lapa w stól. Obok dwóch pustych karafek pojawil sie, nie wiedziec skad, spory, gliniany gasiorek w wiklinowym koszyku. Nivellen zdarl zebami woskowa pieczec.

- Jak zapewne zauwazyles - zaczal, nalewajac - okolica jest dosc odludna. Do najblizszych osiedli ludzkich jest kawal drogi. Bo widzisz, mój tatunio, a i mój dziadunio, swojego czasu, nie dawali zbytnich powodów do milosci ani sasiadom, ani kupcom, którzy wedrowali traktem. Kazdy, kto sie tu zawieruszyl, tracil w najlepszym wypadku swój majatek; jesli tatunio wypatrzyl go z wiezy. A pare blizszych osad spalilo sie, bo tatunio uznal, ze danina placona jest opieszale. Malo kto lubil mojego tatunia. Oprócz mnie, naturalnie. Strasznie plakalem, gdy pewnego razu przywieziono na wozie to, co zostalo z mojego tatunia po ciosie dwurecznym mieczem. Dziadunio podówczas nie zajmowal sie aktywnym rozbojem, bo od dnia, w którym dostal po czerepie zelaznym morgensternem, jakal sie okropnie, slinil i rzadko kiedy zdazyl w pore do wygódki. Padlo na to, ze jako spadkobierca, ja musze przewodzic druzynie.

- Mlody wówczas bylem - ciagnal Nivellen - istny mlekosys, wiec chlopcy z druzyny migiem owineli mnie sobie dookola palca. Dowodzilem nimi, jak sie domyslasz, w takim stopniu, w jakim tlusty prosiak moze przewodzic wilczej hordzie. Wnet zaczelismy robic rzeczy, na które tatunio, gdyby zyl, nigdy by nie zezwolil. Oszczedze ci szczególów, przejde od razu do rzeczy. Pewnego dnia wypuscilismy sie az do Gelibolu, pod Mirt, i obrabowalismy swiatynie. Na domiar zlego, byla tam równiez mloda kaplanka.

- Co to za swiatynia, Nivellen?

********sorry , brak jednej strony na której Nivellen wyjasnia Geraltowi , jak podpuszczony przez swoja druzyne traci dziewictwo gwalcac kaplanke ( która zreszta tez traci dziewictwo ) . Kaplanka przed smiercia rzuca na Nivellena urok .

Cala sluzba z zamku ucieka przerazona wygladem Nivellena , kradnac z niego jednoczesnie co sie da . Nivellen wpada w szalenstwo i trwa to do chwili , az przypadkiem dowiaduje sie , ze urok moze zdjac tylko milosc . Rospuszcza wiec po okolicy wiesc , iz moga do niego przybywac kobiety i bedzie on placil im za spedzenie z nim czasu , majac nadzieje ze mimo jego mordy któras sie w nim zakocha i zdejmie urok . Geralt wyraza podejrzenie , iz Nivellen sila odbieral ojcom ich córki , na co Nivellen odpowiada : *********************

- Daj spokój, Geralt - obruszyl sie potwór. - O czym ty mówisz? Ojcowie nie posiadali sie z radosci, mówilem ci, bylem hojny ponad wyobrazenie. A córki? Nie widziales ich, jak tu przybywaly, w zgrzebnych sukienczynach, z rekoma

wylugowanymi od prania przygarbione od dzwigania cebrów. Primula jeszcze po dwóch tygodniach u mnie miala na plecach i udach slady rzemenia, jakim loil ja jej rycerski tatus. A tu u mnie chodzily jak ksiezniczki, do reki braly wylacznie wachlarz , nawet nie wiedzialy, gdzie tu jest kuchnia. Stroilem je i obwieszalem swiecidelkami. Wyczarowywalem na zawolanie goraca wode do blaszanej wanny, która tatunio zrabowal jeszcze dla mamy w Assengardzie. Wyobrazasz sobie -

blaszana wanna! Rzadko który komes, co ja mówie, rzadko który wladyka ma u siebie blaszana wanne. Dla nich to byl dom z bajki, Geralt. A co sie tyczy loza, to...

Zaraza, cnota jest w dzisiejszych czasach rzadsza niz skalny smok. Zadnej nie przymuszalem, Geralt.

- Ale podejrzewales, ze ktos mi za ciebie zaplacil. Kto mógl zaplacic?

- Ten który zapragnal reszty mojej piwnicy, a nie mial wiecej córek - rzekl dobitnie Nivetlen. - Chciwosc ludzka nie zna granic.

- I nikt inny?

- I nikt inny.

Milczeli obaj, wpatrujac sie w mrugajace nerwowo plomyki swiec.

- Nivelten , mieszkasz teraz sam ?

- Wiedzminie - odpowiedzial potwór po chwili zwloki - mysle sobie , ze zasadniczo powinienem zwymyslac cie teraz nieprzyzwoitymi slowy, wziac za kark i zrzucic ze schodów. Wiesz, za co? Za traktowanie mnie jak pólglówka. Od samego poczatku widze, jak nadstawiasz ucha, jak zerkasz na drzwi. Dobrze wiesz, ze nie mieszkam sam. Mam racje?

- Masz. Przepraszam.

- Zaraza z twoimi przeprosinami. Widziales ja?

- Tak. W lesie, kolo bramy. Czy to jest powód, dla którego kupcy z córkami od pewnego czasu odjezdzaja stad z niczym?

- A wiec i o tym wiedziales? Tak, to jest ten powód.

- Pozwolisz, ze zapytam...

- Nie. Nie pozwole.

Znowu milczenie.

- Cóz, twoja wola - rzekl wreszcie wiedzmin, wstajac. - Dzieki za goscine, gospodarzu. Czas mi w droge.

- Slusznie - Nivellen wstal równiez. - Z pewnych wzgledów nie moge zaofiarowac ci noclegu w zamku, a do nocowania w tych lasach nie zachecam . Od czaru, okolica wyludnila sie, w nocy jest tutaj niedobrze. Powinienes wrócic na trakt przed zmierzchem.

- Bede mial to na uwadze, Nivellen. Jestes pewien, ze nie potrzebujesz mojej pomocy?

Potwór spojrzal na niego z ukosa .

- A jestes pewien, ze móglbys mi pomóc? Dalbys rade zdjac to ze mnie?

- Nie tylko o taka pomoc mi chodzilo.

- Nie odpowiedziales na moje pytanie. Chociaz, chyba odpowiedziales. Nie dalbys.

Geralt spojrzal mu prosto w oczy.

- Mieliscie wtedy pecha - powiedzial. - Ze wszystkich swiatyn w Gelibolu i Dolinie Nimnar wybraliscie akurat chram Coram Agh Tera, Lwioglowego Pajaka.

Zeby zdjac przeklenstwo, rzucone przez kaplanke Coram Agh Tera, trzeba wiedzy i zdolnosci, których ja nie posiadam.

- A kto je posiada?

- Jednak cie to interesuje? Mówiles, ze dobrze jest, jak jest.

- Jak jest, tak. Ale nie jak moze byc. Obawiam sie...

- Czego sie obawiasz?

Potwór zatrzymal sie w drzwiach komnaty, odwrócil.

- Dosyc mam twoich pytan, wiedzminie, które ciagle zadajesz, zamiast odpowiadac na moje. Widocznie trzeba cie odpowiednio pytac . Sluchaj - od pewnego czasu mam paskudne sny. Moze slowo "potworne" byloby trafniejsze. Czy slusznie sie obawiam? Krótko, prosze.

- Czy po takim snie, po obudzeniu, nigdy nie miales zabloconych nóg? Igliwia w poscieli?

- Nie.

- A czy...

- Nie. Krótko, prosze.

- Slusznie sie obawiasz.

- Czy mozna temu zaradzic? Krótko, prosze.

- Nie.

- Nareszcie. Chodzmy, odprowadze cie.

Na podwórzu, gdy Geralt poprawial juki, Nivellen pogladzil klacz po nozdrzach, poklepal po szyi. Plotka, rada pieszczocie, pochylila leb.

- Lubia mnie zwierzaki - pochwalil sie potwór. - I ja tez je lubie. Moja kotka, Zarloczka, chociaz uciekla z poczatku, wrócila potem do mnie. Przez dlugi czas byla to jedyna zywa istota, jaka towarzyszyla mi w niedoli. Vereena tez...

Urwal, wykrzywil paszcze. Geralt usmiechnal sie:

- Tez lubi koty?

- Ptaki - wyszczerzyl zeby Nivellen. - Wydalem sie, zaraza. A, co mi tam. To nie jest kolejna kupiecka córka, Geralt, ani kolejna próba szukania ziarna prawdy w starych bajedach. To cos powaznego. Kochamy sie. Jesli sie zasmiejesz, strzele cie w pysk.

Geralt nie zasmial sie.

- Twoja Vereena - powiedzial - to prawdopodobnie rusalka. Wiesz o tym?

- Podejrzewam. Szczupla. Czarna. Mówi rzadko, w jezyku, którego nie znam. Nie je ludzkiego jadla. Na cale dni znika w lesie, potem wraca. To typowe?

- Mniej wiecej - wiedzmin dociagnal popreg. - Pewnie myslisz, ze nie wrócilaby, gdybys stal sie czlowiekiem?

- Jestem tego pewien. Wiesz, jak rusalki boja sie ludzi. Malo kto widzial rusalke z bliska. A ja i Vereena... Ech, zaraza. Bywaj, Geralt.

- Bywaj, Nivellen.

Wiedzmin szturchnal pieta bok klaczy, ruszyl ku bramie. Potwór czlapal u jego boku.

- Geralt?

- Slucham cie.

- Nie jestem taki glupi, jak myslisz. Przyjechales tu sladem któregos z kupców, którzy tu ostatnio byli. Cos sie któremus stalo?