Изменить стиль страницы

Horsedealer i Krawczyk nie zauważyli, iż całe towarzystwo wstało już od stołu i teraz wśród ożywionej rozmowy podążyło ku windzie.

— No więc jak, profesorze? — ponowił pytanie Dean.

— Nie wiem… — odrzekł Horsedealer spoglądając pytająco na Krawczyka. — Nie wiem sam.

— Jeśli zostaniesz u nas na kuracji, to jeszcze zdążysz zwiedzić dokładnie nasz statek.

— Nie wiem, czy… — urwał Horsedealer.

— Stan zdrowia profesora wymaga radykalnych zabiegów — dorzucił Krawczyk widząc zdziwienie malujące się na twarzy młodego astronoma.

Propozycja, żeby filozof pozostał w Astrobolidzie, stawiała Roche'a w bardzo niewygodnym położeniu. Przecież przed odlotem Mallet specjalnie przykazał mu, by czuwał nad Horsedealerem i skłaniał do szybkiego powrotu. Rozumiał jednak, że zbrodnią byłoby wymagać od starca wyrzeczenia się kuracji koniecznej dla jego życia.

Stał więc, nie wiedząc zupełnie, co powiedzieć.

— Zastanowię się jeszcze — wybawił go z kłopotu Horsedealer. — Na razie zwiedzajcie statek beze mnie. No, do zobaczenia. A pan idzie także? — zwrócił się do stojącego jeszcze przy stole Sokolskiego.

— Nie. Ja zostaję. Chciałbym porozmawiać z tobą.

— Do zobaczenia — powtórzył Horsedealer patrząc w zamyśleniu na zamykające się drzwi dźwigu. Uświadamiał sobie coraz wyraźniej, że jego obecność w Celestii jest konieczna. Teraz zwłaszcza, gdy Morgan wyraził zgodę na wejście do rządu… „Czy Kruk nie stanie się powolnym narzędziem Agro i Morgana? — rozmyślał. — Czy wolno mi teraz… właśnie teraz; gdy każdy dzień decyduje o losach mego świata, myśleć wyłącznie o sobie?”

Sokolski widocznie wyczuł, jaką walkę wewnętrzną toczy z sobą filozof, bo rzekł podchodząc do niego:

— Możesz się komunikować z prezydentem przez radio. Zresztą przypuszczam, że leczenie nie potrwa długo. Najdalej za tydzień będziesz mógł wrócić. Sądzę zresztą, że Kruk jest dość rozsądny, aby nie popełnić jakiejś większej pomyłki, i wie, czego chce.

— Jest młody i niedoświadczony — rzekł z troską Horsedealer. — Boję się, aby ci, którzy wokół niego krążą, nie omotali go tak, jak to potrafią.

— Astrobolid niedaleko, w każdej chwili możesz wrócić — odparł Krawczyk. Choć przyznawał rację Horsedealerowi, jednak zdawał sobie sprawę, że jak najśpieszniejsze zastosowanie odpowiednich środków dla podtrzymania gasnącego w tym człowieku życia jest konieczne.

Sokolskiemu wydawało się, że najwlaściwiej będzie zwrócić uwagę filozofa w innym kierunku, tym bardziej że poruszane zagadnienia mogły mieć doniosłe znaczenie dla doradcy prezydenta Celestii.

— Przemiany, które teraz dokonują się u was, są nieodwracalne. Przed czterystu laty władcy waszego świata chcieli odwrócić koło historii. I cóż? Co najwyżej udało im się odroczyć swój upadek na kilka wieków i to tylko wskutek izolacji Celestii. Przewrót musiał się u was dokonać, choćbyście nawet nie spotkali Astrobolidu. Wskazuje na to cała wasza historia…

— Teraz Celestia pocznie odrabiać w szybkim tempie cztery wieki zastoju — dorzucił Krawczyk.

— Mówiliśmy właśnie o przyczynach ucieczki Celestii — podjął Horsedealer przerwany temat. — Ta sprawa interesuje mnie ogromnie… Więc tam, na Ziemi, przed wiekami… ponieśli klęskę ci, którzy chcieli panować nad światem. Czy to właśnie byli władcy Celestii?

Sokolski skinął głową w milczeniu.

— I dlatego uciekli? — pytał filozof.

— Nie — odrzekł Krawczyk. — Wówczas jeszcze nic im nie groziło. Wielu z nich zrozumiało, że nie powstrzymają fali przemian. Pojęli oni, że muszą zrezygnować ze swych wąskich osobistych interesów i ambicji na rzecz ogółu. Niektórzy brali nawet bardzo czynny udział w tworzeniu nowego ładu. Byli jednak i tacy, którzy nie chcieli tak łatwo zrezygnować ze swojej pozycji i planów. Nie było ich wielu. Podział przebiegał tam nawet przez rodziny. Dysponowali jednak znacznymi środkami technicznymi. Między innymi w ich władaniu znajdował się wielki sztuczny satelita CM-2, zwany Celestia. Postanowili oni zdobyć władzę siłą. Zamach się nie udał. Ofiar było jednak wiele… Zamachowcy mieli przeciw sobie wszystkich, nawet wielu swych krewnych. Byli jednak przygotowani na ewentualność porażki. W kilka dni po klęsce ostatnia grupa wylądowała w CM-2.

— Co znaczy „CM-2”?

— Celestia budowana była jako drugie kosmiczne Centrum Mobilizacyjne na wypadek powszechnej wojny nuklearnej. Na szczęście do takiej wojny nie doszło. Gdy rebelianci opanowali bazę, budowa nie była jeszcze ukończona i uzbrojenie CM-2 było bardzo skromne. Działały tylko miotacze przeznaczone do ochrony centrum przed pociskami.

— Ilu uciekło na Celestię?

— Kilkunastu wraz z rodzinami, około 60 osób.

— Sześćdziesięciu sprawiedliwych… Szaleńcy… Szaleńcy… — rzekł cicho Horsedealer przymykając oczy.

— Dziś niewątpliwie możemy to nazwać szaleństwem. Zważmy jednak, iż w owym okresie walka, jaka toczyła się na Ziemi, była jeszcze ostra i nieubłagana. Wielu z tych, którzy uciekli na wasz sztuczny księżyc, miało się czego obawiać. Zresztą jeszcze przez długi czas liczyli, że coś się zmieni i że będą mogli odzyskać utracone pozycje. Jednak ostatecznie, gdy ich sytuacja nawet w Celestii stawała się coraz trudniejsza wobec buntu załogi, postanowili opuścić Układ Słoneczny.

Chodziło im o to, aby postawić załogę wobec faktu dokonanego. W ich położeniu ucieczka nie była ani pomyłką, ani też szaleństwem. Czy zgadzasz się ze mną?

Nie było odpowiedzi. Teraz dopiero Andrzej i Wiktor spostrzegli, że twarz gościa pokryła się nienaturalną bladością. Wypukłe, zamknięte powieki starca drgały nerwowo. Pomarszczone dłonie zaciskały się konwulsyjnie na poręczach fotela.

— Co tobie?! — Sokolski z przestrachem zerwał się z miejsca.

— Nic… — wyrzęził z trudem Horsedealer. — To przejdzie…

Otworzył z wysiłkiem oczy, lecz nagle nowy atak bólu wykrzywił jego twarz. Opadł ciężko na oparcie fotela. Oddech jego stał się gwałtowny i świszczący.

Krawczyk ujął filozofa za przegub dłoni i przez chwilę badał puls. Był on słaby i nierówny. Nie ulegało wątpliwości, że stan starca jest poważny. Pospiesznie przycisnął guzik „broszki” kontaktowej.

— Doktorze Summerbrock!

Na pobliskiej ścianie pojawił się obraz: wysoka, przygarbiona postać pochylona nad stołem laboratoryjnym.

— Will! — zawołał Krawczyk. — Przyjdź tu natychmiast…

I wskazując ręką na leżące bezwładnie w fotelu ciało Horsedealera, dodał:

— Ten człowiek, zdaje się, umiera…

Wielki, plastyczny obraz Astrobolidu zajmował prawie cały sufit centrali. Za każdym ruchem palców Władka na klawiaturze — obraz ten zmieniał się, ukazując coraz to inne części wewnętrznej budowy statku, jakby w szklanym, przezroczystym modelu zapalały się niewidoczne lampki oświetlając kolejno poszczególne pomieszczenia. Złudzenie, że jest to model, pryskało jednak szybko — w niektórych pomieszczeniach spostrzec można było maleńkie, poruszające się sylwetki ludzi.

Ten „żywy” plan Astrobolidu umożliwiał wzrokową kontrolę wszystkich pomieszczeń w chwilach manewrowania statku, gdy zmiana kierunku przyśpieszeń mogła powodować nieprzyjemne zakłócenia w życiu jego mieszkańców. Choć statkiem kierował sztuczny mózg według z góry ustalonej instrukcji i czuwał nad pracą wszystkich urządzeń, jednak nie potrafił panować nad tak niesfornymi istotami jak ludzie, a zwłaszcza ich dzieci.

Z zadartą do góry głową, pełen podziwu i zazdrości śledził Green działanie „modelu”. Jakże potężni są władcy tego niezwykłego świata, którego wysłanników spotkała Celestia na bezdrożach Kosmosu! Czyżby i tamto, co pokazywali na plastycznym ekranie telewizora, nie było tylko bajką? Może naprawdę istnieje tamten bogaty, dziwny świat, w którego istnienie wierzył ponoć jego pradziadek Tobiasz?

Zdobycze techniczne XXV wieku budziły w Davidzie nieco inne refleksje. Zdawał on sobie dobrze sprawę z tego, jak ogromne możliwości otwierają się przed tymi, którzy władają tak potężnymi środkami. Choćby ten świecący na suficie obraz wnętrza Astrobolidu… Przecież za jego pomocą można w takim zamkniętym jak Celestia świecie kontrolować życie wszystkich jej mieszkańców. Można widzieć, co się dzieje we wszystkich pomieszczeniach… Móc w porę wykryć każdą próbę buntu…