Ostrzeliwanie boczne, jak można było się spodziewać, nie dało wyników. Przewidziane planem przejście Astrobolidu w odległości 500 km od Celestii zdawało się więc nie nastręczać żadnych przeszkód. Wobec tych faktów nawet Sokolski, usposobiony dotąd pesymistycznie, nie ukrywał radości. Niemniej problem nawiązania łączności pozostawał nie rozwiązany.
— Zdobyliśmy przekonywający dowód istnienia życia w CM-2, jednak praktycznie niewiele nam to daje — otworzył naradę Krawczyk. — Stawiam wniosek, abyśmy rozważyli zastosowanie innych metod nawiązania łączności. Milczenie CM-2 może mieć dwojaką przyczynę: albo nie interesują się działaniem sondy i w ogóle nie wiedzą o naszym istnieniu, albo też — astronom zawahał się — wiedzą o tym i świadomie nie chcą nawiązać z nami łączności. W pierwszym przypadku należy chyba rozważyć możliwość…
Nie dokończył. Dźwięk sygnału poderwał Ritę z fotela.
— To oni! — zawołała radośnie, biegnąc do windy.
Wiktor pospieszył za nią. Upłynęła dłuższa chwila nerwowego oczekiwania i oto na białej ścianie ukazała się twarz Sokolskiego.
— Mamy ich! Odezwali się! I to na fonii. W tej chwili Rita próbuje nawiązać z nimi łączność. Zaraz, zaraz…
— Więc jak ostatecznie? — zniecierpliwił się Krawczyk. — Nawiązała łączność czynie nawiązała?
— Łączności jeszcze nie nawiązała, ale szukacz wielozakresowy złapał ich. Jak wiecie, szukacz nadaje nieprzerwanie, wędrując z fali na falę, nasze wezwanie po angielsku: „Halo, CM-2! Czy nas słyszycie? Czekamy na odpowiedź”. Otóż przed dziesięcioma minutami dostaliśmy odpowiedź, nieco dziwaczną, ale w każdym razie jest to głos ludzki, nadawany na krótkich falach. Możecie zresztą posłuchać z taśmy.
Wiktor znikł na chwilę i oto rozległ się jakiś obcy męski głos:
— Co lam, D a i s y, co s i f znów stał o? — brzmiały nieco zniekształcone odbiorem, dziwne słowa w języku angielskim. — Co ty mówisz?
Na chwilę zapanowała cisza i znów rozległ się tajemniczy głos: — Czemu milczysz, Daisy:1 Co to za żarty? Odezwij się, Daisy! Co? Powtórz, bo nie zrozumiałem, co m ó w i s z! Znowu nastąpiła dłuższa przerwa, po czym:
— Daisy, nie wygłupiaj się! Z kim ty rozmawiasz? Jaka fula? Daisy! — chwila ciszy. — Da i s y?
— To wszystko — odezwał się ponownie Sokolski. — Dźwięk jest zniekształcony przez bardzo duże wzmocnienie, ale zrozumieć można. Źródłem emisji jest nadajnik o nieznacznej mocy. A przecież dzieli nas od nich odległość 6 500 000 km. Po odebraniu pierwszych słów szukacz nadał natychmiast drugie wezwanie, aby słuchali nas za godzinę na tej samej fali.
— Dlaczego za godzinę? Przecież dzieli nas około 22 sekund świetlnych.
— To wina Rity, która od trzech dni nie zmieniła zawołania. Zbyt była zajęta tymi sygnałami na falach ultrakrótkich. Wracając jednak do odebranych słów: świadczą one, że zarówno pierwsze, jak i drugie wezwanie zostało przez tego człowieka odebrane — ciągnął Sokolski. — Inna sprawa, że dziwaczna ich treść wskazuje na to, iż nie miał on wcale pojęcia o tym, kto do niego mówi. Zdaje się, że pierwsza twoja teza znalazła potwierdzenie — zwrócił się w stronę Krawczyka. -Prawdopodobnie w CM-2 w ogóle nie wiedzą o naszej obecności. Teraz jednak powinni się czegoś domyślać i będą przynajmniej za godzinę czuwać na tej samej fali. No, jak tam, Rita? — odwrócił głowę spoglądając w prawo, gdzie pracowała dziewczyna.
— Jeszcze nic. Milczą. Ale chyba teraz, najdalej za godzinę, uda się uzyskać z nimi połączenie.
Minęły jednak trzy godziny, a mimo stałych wezwań nadawanych przez automat, nikt się nie zgłaszał. Rita rozpoczęła próby z wyprzedzaniem powtarzających się regularnie sygnałów odbieranych na mikrofalach. Nadchodziły one obecnie w dwudziestose-kundowych odstępach i gdy tylko Rita, wyprzedzając ich odbicie od Astrobolidu, wysyłała własny sygnał, powodowało to nagły skok gęstości, stanowiący odpowiedź na fałszywą falę.
Lecz oto, po kilkunastu takich — zakłóceniach, automatyczna stacja CM-2 nagle zamilkła. Rita była teraz całkowicie przeświadczona, że to jej eksperymenty spowodowały taką reakcję i że z pewnością lada moment ów tajemniczy głos odezwie się ponownie.
Niestety, nadzieje na szybkie nawiązanie łączności były i tym razem przedwczesne. Po godzinie sygnał znów się powtórzył, a następnie, ku ogólnemu zdziwieniu, począł się odzywać zupełnie nieregularnie.
— Nic teraz nie rozumiem — irytował się Sokolski. — Przecież to zupełnie tak wygląda, jakby nie chcieli, abyśmy im zakłócali działanie radaru. Bo nie ulega wątpliwości, że jest to nadajnik radiolokacyjny.
Rita również nie ukrywała niepokoju.
— Pamiętasz, gdy odebraliśmy pierwszy ich sygnał na mikrofalach i nadałam nasz, to wówczas następny nadszedł po dwóch godzinach. A dopiero później rozpoczęli regularne automatyczne nadawanie. Czyżby więc…
— Tak, to dziwne. Można by sądzić, że oni już wtedy odebrali nasz sygnał.
— A może nie chcą nawiązać z nami łączności?
— Nie wiem — wzruszył ramionami Wiktor. — Przecież to nie miałoby sensu. Nic z tego nie rozumiem. Spróbuj jeszcze jednego sposobu. Wygaś ich falę.
— Tak — ożywiła się Rita. — To powinno odnieść jakiś skutek. Jeśli chcą obserwować nasze ruchy, to nie bardzo będą zadowoleni, gdy w pewnym momencie znikniemy.
Jednakże i ta próba nie przyniosła oczekiwanego wyniku. Radio milczało i tylko z chaotycznego działania sondy można było się domyślać, że obsługa jej zaniepokojona jest utratą odbioru.
Tymczasem odległość między obu statkami kosmicznymi malała nieustannie. Wreszcie, gdy zaledwie 20 tysięcy kilometrów dzieliło je od siebie, w całym wnętrzu wielkiej kuli Astrobolidu rozległ się głośny sygnał syreny, nadawany przez automatycznego pilota. Szybkość
Astrobolidu względem CM-2 spadła już niemal do 4 km/sek. i za siedem minut miał przerwać pracę gigantyczny silnik rakietowy hamujący lot statku od przeszło 11 dni i 13 godzin.
— Uwaga, uwaga! Za chwilę nastąpi zmiana kierunku przyśpieszenia! — rozległ się głos Sokolskiego, który przebywając w centrali nawigacyjnej śledził działanie automatycznego pilota.
— Uwaga! Nie zostawiajcie nic na stolikach. Mamy jeszcze dwie minuty czasu… Uwaga, jeszcze jedna minuta. Proszę usiąść w fotelach. Uwaga, jeszcze 30 sekund, jeszcze 20, jeszcze 10… Uwaga! Już.
Wklęsła, paraboliczna podłoga wolno uniosła się i wyprostowała tworząc płaską płytę. Jednocześnie siedzenia foteli przymocowanych do podłogi stały się oparciami i wszyscy obecni znaleźli się w nieco groteskowej pozycji, z nogami na oparciach, leżąc plecami na siedzeniach. To co jeszcze przed chwilą było podłogą, stało się ścianą boczną, dotychczasowe zaś ściany boczne poczęły służyć za podłogę.
Pracownia astronomiczna oraz szereg innych sal nad nimi i pod nimi zajmowały centralne, osiowe położenie wewnątrz Astrobolidu. Wszystkie te pomieszczenia były jakby odcinkami długiego walca.
W okresie, gdy silnik nie pracował, sztuczne ciążenie, zastępujące przyciąganie grawitacyjne, wywołane było obrotem statku. Podłogę w pomieszczeniach centralnych stanowiła wówczas wewnętrzna boczna powierzchnia walca. Zupełnie swobodnie spacerowano po „ścianie” i „suficie”, gdyż położeniem pionowym było każde położenie prostopadłe do osi obrotu Astrobolidu. Życie mieszkańców pojazdu kosmicznego koncentrowało się jednak w pomieszczeniach położonych jak najdalej od osi statku, gdzie ciężar ciał był zbliżony do ziemskiego.
Sytuacja ulegała zupełnej zmianie, gdy rozpoczynał pracę główny silnik rakietowy. Życie przenosiło się wówczas do osi, przy czym przyśpieszenie wywołane pracą silnika, równe 10m/sek2, zastępowało normalne ciążenie. Podłogami pomieszczeń w osi stawały się wtedy przegrody dzielące na odcinki walec, który przybierał dla astronautów położenie pionowe. Aby zapobiec wędrówce przedmiotów w dolnych, mieszkalno-produkcyjnych pomieszczeniach statku, a zwłaszcza w licznych laboratoriach i pracowniach naukowych, w czasie pracy silnika przyśpieszano rotację Astrobolidu wywołując dwukrotnie większe „przyciąganie”.