— A może to zrobiły te… diabły?
— Nie wiem. Nie bardzo jest to zgodne z tym, co mówił ów strzęp dziennika. Spróbujmy ustalić w przybliżeniu datę wyruszenia Celestii w drogę. Jeśli eksplozja nastąpiła po lub w 2007 roku, biorąc pod uwagę datę wydania dziennika, widziany zaś przez ciebie dokument pochodził z 1982 roku, to start Celestii musiał nastąpić między tymi datami. Ze słów Sandersa można wnioskować, że w chwili eksplozji Celestia była już co najmniej kilka lat w drodze. Z kolei przyjąwszy 400 lat lotu Celestii i pomnożywszy przez jej prędkość względem Słońca, otrzymamy liczbę zbliżoną do obecnej naszej odległości od Układu Słonecznego. Jeśli odrzucimy możliwość, iż Celestia straciła na prędkości, wynikałoby stąd, Że tylko przez bardzo krótki okres nabierała rozpędu. A więc po kilku latach odległość jej od Słońca była tak znaczna, że atak na nas wydaje się bardzo nieprawdopodobny. Zresztą, co najważniejsze, jeśliby taki atak nastąpił, dlaczego w Biblii nie ma o nim nawet wzmianki?
— Może jednak?… — próbował jeszcze oponować Kruk.
— Powiedziałem, że nie jest to wykluczone, lecz po pierwsze: dlaczego nie ma innych śladów ostrzeliwania, jeśli to byłaby walka? Po drugie: zakładając teoretycznie, że po tych dwóch strzałach przeciwnik nie był zdolny do walki, dlaczego, chcąc zniszczyć Celestię, nie kierował pocisków w centrum, gdzie znajduje się główny reaktor atomowy, lub w zbiorniki ciekłego wodoru? To, że znał dobrze wewnętrzną budowę naszego świata, nie ulega wątpliwości, gdyż celował w określone miejsce. Wobec ruchu obrotowego Celestii trudno wyobrazić sobie, aby zniszczenie centrali dwoma pociskami było przypadkiem.
— No, ale przecież diabły…
— Diabły, diabły!… — zniecierpliwił się filozof. — Cóż my właściwie o nich wiemy? Nawet Biblia bardzo mglisto o nich mówi. Wiemy tyle, że miały one być uosobieniem zła, że zniszczyły szczęście i porządek na Towarzyszu Słońca. Zresztą, nasz szanowny prapradziadek Sanders nieco inaczej, zdaje się, zapatrywał się na te zagadnienia. Oczywiście, nie mam żadnych dowodów i nie twierdzę, że właśnie tak jest naprawdę, ale chwilami przychodzi mi do głowy myśl, czy czasem piekłem nie jest nasze obecne życie, rajem zaś to, cośmy zostawili za sobą na Towarzyszu Słońca?
— Eee… co pan mówi? — rzekł Bernard z niedowierzaniem. — Trudno to sobie w ogóle wyobrazić.
— Tak! Przyzwyczailiśmy się. Trudno nam uwierzyć, aby mógł ktoś dobrowolnie uciekać ze świata lepszego niż ten, w którym żyjemy. To prawda. Ale spójrz, chłopcze, na to, co nas otacza. Czyż można uwierzyć, że nasze społeczeństwo jest społeczeństwem wybrańców bożych? Pomijam niesprawiedliwość, panującą w naszym świecie, ale przecież, gdy przeanalizować naszą sytuację, trzeba być wyjątkowym optymistą, aby nie widzieć ponurych perspektyw.
— O czym pan mówi? — zaniepokoił się Bernard.
— Mamy przed sobą jeszcze przeszło 19 000 lat lotu, nim pierwszy mieszkaniec Celestii stanie na legendarnej Juvencie. Ponad 600 pokoleń. Czy ty, chłopcze, w ogóle możesz sobie to wyobrazić?
— Myśli pan o przyroście naturalnym? Horsedealer uśmiechnął się gorzko:
— Nie. Ja myślę o… ubytku naturalnym.
— Jak to?
— Spójrz na mnie, młody człowieku. Mam obecnie 57 lat. Jestem już stary, bardzo stary. Właściwie, biorąc za podstawę przeciętny wiek białego mieszkańca Celestii, powinienem Już od piętnastu lat być rozłożony na substancje proste, z uwagi zaś na moją obecną stopę życiową, niewiele różniącą się od sytuacji przeciętnego Murzyna, trzeba by z mego wieku skreślić ponad połowę. Trzymam się jednak, mimo że coraz bardziej gnębią mnie choróbska — trzymam się! Ale to nie jest zasługą psich warunków, jakie u nas panują, lecz, zdaje się, cech dziedzicznych. Mój dziadek umarł mając 68 lat, ojciec dożył 63, więc i ja liczę, że jeszcze ze trzy lata pociągnę.
— Pogadamy za 15 lat! — wtrącił konstruktor, ale zdawał sobie sprawę, iż wygląd starego filozofa nie wróży mu długiego życia.
— Możemy się założyć — z gorzkim uśmiechem rzucił Horsedealer. — Tak czy inaczej, ja na tym wygram. Ale wracając do rzeczy: czy te trzy liczby, 68, 63 i powiedzmy 60, nic ci nie mówią?
— Jeśli dobrze zrozumiałem, twierdzi pan, że żyjemy coraz krócej. Ale po pierwsze: trzecia liczba jest zupełnie hipotetyczna, a po drugie, sam pan powiedział, że rodzina pańska odznacza się długowiecznością, więc nie może stanowić przeciętnego przykładu. Zresztą, jest to tylko jeden przykład.
— Zgoda. Ale gdybyś mógł zgłębić nieco statystykę zakładów przetwórczych Morgana, to znalazłbyś nie tylko potwierdzenie mojej tezy, ale doszedłbyś do jeszcze bardziej ponurych wniosków. Pracując przez blisko pół roku u Morgana jako pomocnik buchaltera, miałem okazję zapoznać się z danymi dotyczącymi śmiertelności wśród białych, czarnych oraz zwierząt. A księgowość zakładów surowcowych Morgana, ściślej mówiąc księga przyjęć zwłok — to nie lada archiwum! Udało mi się przejrzeć księgi rachunkowe aż do 2272 roku. Pozornie nic one nie mówią, bo nie mamy danych dotyczących stanu ludzkości Celestii w tym okresie. Ale dla mnie, który znam częściowo te dane od Rosenthala, stanowią skarbnicę materiałów. Ponadto w księgach zapisany jest wiek zmarłego, a więc już to wystarcza, aby potwierdzić moją tezę.
— I jakie są pańskie wnioski?
— Po pierwsze: z roku na rok mieszkańcy naszego świata żyją coraz krócej, szczególnie zaś występuje to u Murzynów. Po drugie, co jest jeszcze bardziej niepokojące: nieustannie wzrasta śmiertelność wśród niemowląt. Choć dokładniejsza analiza z braku danych nie jest możliwa, jednak już na podstawie tego, co wiem, dochodzę do wniosku, że w najbliższych stu latach, jeśli nie znajdziemy środków zaradczych, musi nieuchronnie nadejść moment, gdy skończy się przyrost ludności, a rozpocznie ubytek. Po prostu Celestia zacznie się wyludniać i nie wiem, czy ktokolwiek dożyje tej, jakże odległej, chwili spełnienia boskiej zapowiedzi.
— Mówi pan straszne rzeczy…
— Tak. Perspektywy nie są różowe — filozof uśmiechnął się gorzko.
— I nie ma żadnego ratunku?
— Może i jest… — odrzekł wolno Horsedealer patrząc w zamyśleniu w podłogę. — Trzeba usunąć przyczynę„.
— To znaczy?
— Źródła tych niepokojących zjawisk należy szukać zarówno w pewnych procesach fizycznych i chemicznych, jak również w tym, co Summerson i jemu podobni zwą „odwiecznym porządkiem”. Chyba nie potrzebuję ci wyjaśniać, iż groźba zagłady nie polega na jakimś nieuchronnym fatum: po prostu w naszym ograniczonym świecie wyczerpują się pewne składniki, pewne substancje konieczne do życia i rozwoju. Może nawet nie wyczerpują się, ale rozpraszają tak, iż nie jesteśmy w stanie skupić ich w jednym miejscu i zużytkować. Zamiast zasilać nasze organizmy poprzez glebę i powietrze, poprzez rośliny i zwierzęta, które służą nam za pokarm — wsiąkają w ściany naszej „almeralitowej puszki”, giną wśród zakamarków naszego świata tak, że coraz trudniej je odnaleźć. Gdy porównujemy stare wizerunki ludzi z dzisiejszym wyglądem przeciętnego mieszkańca Celestii, czy nie rzuca się nam w oczy różnica? To nie tylko fantazja malarza: dawniej z pewnością ludzie byli zdrowsi i piękniejsi. Nie zżerały ich wrzody i reumatyzm, nie umierali na choroby tarczycy i innych gruczołów dokrewnych. Nie rosła tak zastraszająco liczba schorzeń psychicznych. Boję się, bardzo się boję, że nie minie wiek, a staniemy się społeczeństwem obłąkańców.
— Ale jaka na to rada? Jak zagwarantować dostateczną ilość pierwiastków, koniecznych do podtrzymania życia?
— To nie jest łatwa sprawa, ale nie wydaje mi się, aby była beznadziejna. Rozpraszanie się jest tylko jedną z przyczyn ubywania ważnych substancji. Proces ten można by znacznie opóźnić. Niewykluczone, że tymczasem udałoby się wynaleźć jakieś środki zaradcze. Może stosując substancje zastępcze, może usprawniając cyrkulację pierwiastków w przyrodzie.
— Więc dlaczego się tego nie czyni?
— Dlaczego? Gdyż tak „mądrze i wspaniale” zbudowany jest nasz świat, że nie hamuje się, lecz wręcz odwrotnie — przyśpiesza się proces zubożenia pokarmów. Przecież wiesz, że Morgan, David, Summerson i inni gromadzą pierwiastki, których jest coraz mniej. A czyż pomysł oparcia pieniądza na jodzie nie był iście szatański? Za miligramy jodu zawarte w metalowych krążkach, służących jako powszechny środek wymiany, możesz kupić wszystko, co ci do życia potrzeba. Czyż to nie paradoks, że aby zdobyć pokarm coraz uboższy w jod, płacimy jodem? Zamiast krążyć w przyrodzie, zapełnia skarbce „sprawiedliwców” zamknięty w błyszczących płytkach doliodów. Zbierają go oni skrzętnie „na czarną godzinę”. Ale może bliższa ona i inna, niż się spodziewają… -w głosie Horsedealera spod powłoki gorzkiej ironii wydobyły się na chwilę tony nienawiści i groźby.