XXIV księżyc Primy, 12 czerwca

Nazwaliśmy ten księżyc Zroślakiem. Na Ziemi istnieje pewna odmiana jabłoni o takiej nazwie. Bardzo często bowiem rodzi owoce przyrośnięte do siebie parami, boczną stroną. Takie jabłonie, o gałązkach rozciągniętych po drutach poziomych, tworzyły czworokątny żywopłot okalający ogród moich rodziców pod Yamagata. Utkwiły mi w pamięci jeszcze z dziecinnych lat…

Otóż Zroślak, na którym przysiedliśmy przypomina kształtem tamte jabłka. Składa się on istotnie z dwóch oddzielnych brył wspartych o siebie nierównymi ścianami. Jedna z brył jest nieco większa od drugiej, poza tym są prawie bliźniaczo podobne do siebie. Mała powierzchnia styku sprawia dziwaczne wrażenie. Miejscami dość grube, zamarznięte nacieki wodne wskazują, że bryły te (a przynajmniej jedna z nich) pochodzą z zewnętrznych warstw rozerwanej ongiś planety. Ta okoliczność pozwala się spodziewać doniosłych odkryć.

Najpoważniejszy kłopot mam z chodzeniem. W warunkach tak małego przyciągania zwykłe umiejętności chodzenia zawodzą i trzeba się uczyć tej sztuki na nowo. Właściwie cofamy się do sposobów wypróbowanych przez niemowlęta — tylko raczkowaniem można tu osiągnąć dobre rezultaty, stosując je w połączeniu z „lotem ślizgowym”. Co prawda te ostatnie wyczyny nie mają nic wspólnego z lataniem w powietrzu i,w rzeczywistości są to po prostu poziome skoki. Nie ma tu przecież ani odrobiny atmosfery. Za to przyciąganie Zroślaka jest tak słabe, że odbiwszy się nogami w kierunku prawie poziomym, można przelecieć kilkanaście metrów tuż nad powierzchnią księżyca i opaść tak delikatnie, jak w warunkach ziemskich liść strącony z drzewa. Nasz glob mierzy bowiem zaledwie 13 kilometrów. Widnokrąg jest tu bardzo dziwaczny, a pojęcie linii horyzontalnej zakreślającej koło traci sens. Na razie kończę te notatki, bo wkrótce przystąpimy z Igorem do zapuszczania sond geologicznych. Korzystamy z dogodności, jaką stwarzają małe rozmiary księżyca: sondami będziemy przeszywać ten glob na wylot.

XXIV księżyc Primy, 15 czerwca

Już w dniu wylądowania na Zroślaku, w czasie pobieżnych jego oględzin, Igor sygnalizował nam o pierwszym ciekawym odkryciu.

Natknął się na rozległe złoże białych, jednorodnych skał. Przypominają one ziemię okrzemkową, miejscami nasyconą jakimiś skroplonymi lub skrzepłymi gazami. Natychmiast rozpoczęliśmy badania tej formacji, jednocześnie przesyłając kilka próbek Hengowi na Argo do szczegółowej analizy chemicznej.

Odnalezione złoża można uważać istotnie za coś w rodzaju ziemi okrzemkowej. Składem chemicznym nie różni się zbytnio od eksploatowanej na Ziemi. Pochodzenie ma takie samo: składa się ze szkielecików mikroskopijnych roślinek przypominających glony okrzemki żyjące w ziemskich oceanach. Tylko że budowa pancerzy-pudełeczek jest tu inna. Poza tym są znacznie większe.

Grubość pokładu osiąga w jednym miejscu cztery metry. Dowodzi to, że na planecie istniały morza, w których życie rozwijało się co najmniej setki milionów lat.

XXIII księżyc Primy, 8 lipca

Znajdujemy się tu od wczoraj. Nasz obecny światek jest kanciastą bryłą o najdłuższej średnicy sięgającej 70 kilometrów. Z większej odległości przypomina masywny siup czy raczej cokół. Na marginesie dodam, że podobny kształt spotyka się u planetoid dość często. Księżyc, z którego piszę te słowa, jest ponad wszelką wątpliwość jedną z planetoid zmuszonych przez Primę do powiększenia jej orszaku.

Do obrania obecnej planetoidy jako kolejnego terenu badań przyczynił się Andrzej. Udało mu się przez pantoskop Argo zaobserwować w obrazie XXIII księżyca Primy interesujące szczegóły powierzchni. Oprócz normalnych wybrzuszeń skalnych dostrzegł jakieś niezwykłe, okrągłe twory, które sprawiały wrażenie brunatnych ziarn wciśniętych w plastelinę. Przekazany obraz do złudzenia przypominał przełamaną powierzchnię chondrytu.[17] Brunatne ziarnka okazały się w rzeczywistości bryłami meteorytowymi o rozmiarach od paru milimetrów (te najmniejsze oczywiście nie uwidaczniały się w obrazie teleskopowym) do szesnastu metrów średnicy.

Najbardziej logiczne wydaje się następujące wyjaśnienie tego zjawiska:

wkrótce po katastrofie planety, kiedy obecny XXIII księżyc Primy był jeszcze gorącym jej odłamkiem z głębokich warstw, zasypał go gęsty deszcz meteorytów pochodzących z jakiejś wtórnej eksplozji. Meteoryty ugrzęzły w tej części p!aneto'dy, która nie zdążyła jeszcze zakrzepnąć i zbliżała się konsystencją do półpłynnej magmy.

Już przy pierws/.ym zetknięciu z „makrochondrami'' (lak nazwaliśmy meteoryty wtłoczone w masę księżyca) urządzenia ostrzegawcze w naszych skafandrach zaalarmowały o bardzo silnym promieniowaniu alfa, beta i gamma. Wszystkie badania musimy przeprowadzać na odległość. Tyle na razse,

Argo, 11 lipca

Zacznę od końca:

Wystąpiłam z hipotezą, że zniszczenie planery X zostało wywołane działalnością istot cywilizowanych, które osiągnęły wysoki stopień rozwoju techniki jądrowej. Wychodząc z założenia, że przypadkowe samounicestwienie się istot rozumnych jest wysoce nieprawdopodobne, należy przypuszczać, że katastrofa musiała nastąpić w trakcie prowadzenia morderczej wojny. Nie tylko przyniosła ona momentalną zagładę tamtejszego życia, ale zniszczyła planetę jako jednolite ciało astronomiczne. Czy ta tragiczna, potwornie silna eksplozja była skutkiem nieostrożnej obsługi śmiercionośnych urządzeń, czy też świadomym aktem jednostki albo grupy istot, która w obliczu przegranej uchwyciła się tak szaleńczego środka — można różnie sądzić. Prawdy przypuszczalnie nigdy się nie dowiemy.

A teraz uzasadnienie;

Badania makrochonder z XXIII księżyca Primy już na wstępie dostarczyły nam dodatkowej sensacji. Pisałam ci o silnym promieniowaniu. Otóż źródłem jego jest szereg izotopów radioaktywnych pierwiastków o liczbie atomowej wyższej od stu. Zdaniem Henga, który jako chemik ma tu głos rozstrzygający, pierwiastki te są produktem wytworzonym przez istoty rozumne, stojące pod względem znajomości struktury materii nie niżej od nas.

Jeden z izotopów, o szczególnie intensywnym promieniowaniu, nie został jeszcze na Ziemi wytworzony. Wszystkie ujawnione dane dotyczące jego właściwości przekazaliśmy komputerom do rozpracowania metod jego produkcji. Będzie to miało poważne znaczenie techniczne. Cała ta historia ma bardzo doniosły aspekt: jest pierwszym aktem wymiany osiągnięć istot cywilizowanych o zgoła różnym pochodzeniu, które w dwu oddalonych o lata świetlne obszarach wycisnęły pieczęć świadomego tworzenia na odmiennych układach planetarnych.

Właściwie źle się wyraziłam, bo to nie wymiana.

Brak drugiej strony — twórców tego izotopu. Przy spotkaniu z wytworem ich działalności po prostu miesza się wątek myśli. Jeśli oni zginęli tak okrutnie, tak niepotrzebnie…

Myśląc o tym, chce się zawołać: „Obym była fałszywym prorokiem!” Oby… Ale niestety dowody mówią raczej, że ICH żywych nie zobaczymy. I jeszcze jedno: makrochondry pozwoliły nam na dokładne określenie czasu katastrofy. A właściwie czasu wyprodukowania tych pierwiastków.[18] Działo się to 2106 lat temu.

Część II

Pierścień Nibeiungów

ZOE

Duży plastyczny globus planety Nokty migotał rojem zielonkawych punkcików. Kalina przez chwilę śledził wzrokiem grę świateł, -po czym włączył ekran obserwacyjny.

W ścianie jakby otworzyło się okno. Widać było przez nie znaczny wycinek gwiaździstego nieba z wielką rdzaw.} kulą planety pośrodku.

Kalina spojrzał na globus. Zielonkawe światełka rozbłyskiwały coraz rzadziej i słabiej. Przesuwały się teraz nieregularnymi pasami z północy ku południowemu biegunowi planety. Tylko czasami przez granicę jaśniejszych świateł przeskakiwał pojedynczy blady punkcik i migocąc chwiię gasł.