Изменить стиль страницы

Szybko wciągnęłyśmy skafandry i, czepiając się klamer, wypełzłyśmy na zewnątrz. Ast niosła reflektor, a ja narzędzia. Do zespołu anten prowadzących mikrouniwera trzeba było przedostać się nad pierścieniem silników brzegowych.

Płytę ochronną i poszarpane resztki silnika fotonowego RER zgromadziliśmy pierwszego dnia po katastrofie w odległości dwustu metrów od kosmolotu. Tam właśnie, w jasnym świetle reflektorów, pracowali Jaro i Szu, przygotowując mikrouniwer do działania, gdy tylko nadejdzie instrukcja z Astrobolidu. Nie wiedzieli, że zanim to mogło nastąpić, nasz statek miał przestać istnieć.

Reflektor trzymany przez Ast raził w oczy. Przesunęłam się w den i zatrzymałam wzrok na dalekich, jasnych słońcach Tolimana. Ciemniejsza, pomarańczowa gwiazda wydała mi się przymrużonym okiem jakiegoś legendarnego potwora. Tam miała spotkać nas zagłada.

Naraz gdzieś między Tolimanem B a jego żółtym, jasnym towarzyszem rozbłysł na krótką chwilę wielokrotnie od nich jaśniejszy, świetlisty punkt. Rozbłysł i znikł…

Obserwowałam już nieraz błyski meteorów w atmosferze Temy, Urpy czy gigantów Proximy. Tu jednak zjawisko takie nie było możliwe: otaczała nas pustka międzygwiezdna. Spostrzeżony przeze mnie pierścień gazów skłonna byłam uważać za złudzenie optyczne, wywołane zbyt długim spoglądaniem w światło reflektora.

— Czy widzieliście?

— Co? — spytali jednocześnie Ast i Jaro.

— Tam coś zabłysło i zgasło. Jak gwiazda — wskazałam ręka.

— Gwiazda? To nonsens — powiedziała Ast.

— Oczywiście że nie gwiazda. Po prostu widziałam błysk.

— Gdzie? — zapytał Jaro. — Czy możesz określić dokładniej, słowami? Bo ja cię stąd słabo widzę.

— Między Tolimanem B a Tolimanem A. Bliżej Tolimana A! Czy coś zauważyłeś?

— Niestety, nic nie widziałem. Patrzyłem w kierunku kosmolotu.

— A Szu?

— Mnie Tolimana zasłaniała płyta ochronna — odparł archeolog. — Czy jesteś pewna, że to nie było złudzenie?

— Chyba nie. I jeszcze jedno: wokół świecącej kuli widziałam jakby pierścień z gazów czy pyłów. Rozpłynął się w przestrzeni.

— Nie fantazjujesz? — zapytała Ast.

— Jaka była barwa światła wysyłanego przez tę kulę? — odezwał się Jaro.

— Niebieskawobiała.

— Ciekawe — powiedział Jaro i zasępił się.

— Co masz na myśli? — zapytała Ast.

— Antinevon.

— Sądzisz, że to mógł być meteoryt zniszczony w naszej strefie ochronnej?

— To bardzo prawdopodobne.

— A jednak mamy szczęście — powiedział Szu. — Gdybyśmy się zderzyli z Robotem! trzy miesiące temu, mielibyśmy dziś prędkość ponad 100000 km/s. Przy takiej prędkości strefa ochronna nie zdałaby się na nic.

— Upraszczasz problem — przerwała Ast. — Nie zapominaj, że również robot nie zdążyłby wyparować, a wówczas…

— Tak czy inaczej oznaczałoby to…

— Śmierć — powiedziałam odruchowo takim tonem, że Ast chwyciła mnie za rękę.

— Widzę, że cię to wytrąciło z równowagi!

— Eee, chyba nie. Czym miałabym się martwić? Dziś już żadne niebezpieczeństwo nam nie zagraża — powiedziałam, siląc się na obojętność. A w duchu myślałam: gdyby ona wiedziała!

Natychmiast po powrocie wstąpiłam do kabiny nawigacyjnej, by sprawdzić, czy automaty zarejestrowały spotkanie z jakąś grudką materii kosmicznej.

Istotnie, na wykresie pracy zespołów dezintegracyjnych, biegnącym równą, jednostajną linią od początku podróży, wykwitł podwójny, gwałtowny zygzak. To, co wzięłam w pierwszej chwili za rozbłysk gwiazdy, było meteorytem zniszczonym w naszej strefie ochronnej. Jaro po przybyciu na statek odczytał z wykresu sporą metryczkę meteorytu. Kosmolotów; zagrażało nie pojedyncze ciało, lecz dwa ciała o masie kilkudziesięciu kilogramów. Eksplozja ich mogła być widoczna jako bardzo jasna gwiazda nawet z odległości znacznie większej od zasięgu strefy ochronnej, to jest dwustu tysięcy, kilo-metrów.

Fakt spotkania dwóch meteorytów, i to o stosunkowo dużej masie, był tak niezwykły, jeśli zważyć niezmiernie małe prawdopodobieństwo takich spotkań, że dyskutowaliśmy na ten temat aż do wieczornego posiłku. Nawet Dean ożywił się nieco. Zajął się też wyliczeniem na podstawie wykresów, z jaką prędkością poruszały się meteoryty względem kosmolotu.

Wynik był zupełnie nieoczekiwany — 230 km/s. Zrozumieliśmy wówczas, dlaczego meteoryty zostały zniszczone na samym skraju strefy ochronnej. Jednakże istnienie meteorytu o prędkości 46 km/s względem otaczających gwiazd było rewelacją graniczącą z fantazją.

Po posiłku Zoe poszła do kabiny nawigacyjnej, aby przygotować do przeglądu taśmy z materiałami nadanymi z Astrobolidu. Lubiła to zajęcie. Nie miała z tym nigdy większych kłopotów. Tym razem jednak, po kilkunastu minutach, poprosiła o pomoc Jara.

— A co się stało? — zapytałam trochę zdziwiona.

— Nie jestem pewna. Zdaje się, że nakryły się dwa różne obrazy. Niestety, ja… mój „wzrok dotykowy”…

Jaro przesunął się ku wyjściu i zniknął w drzwiach szybu.

Upłynęła dłuższa chwila oczekiwania, gdy znów na ścianie pojawił się obraz — tym razem była to twarz Jara.

— Chodźcie na górę!

W minutę później tłoczyliśmy się w kabinie nawigacyjnej. Brabec w skupieniu manipulował przyciskami. Na niewielkim ekranie kontrolnym poprzez obraz szeregu cyfr i wzorów kreślonych na tablicy ręką przewodniczącego naszej ekspedycji, Andrzeja Krawczyka, prześwitywało gwiaździste niebo z jasną, niekształtną plamą pośrodku. Jaro próbował rozdzielić te dwie różne emisje, aż wreszcie obraz cyfr i wzorów przybladł i stał się prawie niewidoczny. Wyrazistości za to nabrała owa plama wśród gwiaździstego nieba.

— Co to może być? — zapytałam.

— Właśnie, nie wiem — odpowiedziała Zoe. — Nastąpiło, zdaje się, jakieś zakłócenie w odbiorze. Jak gdyby nakryły się dwa różne źródła emisji tej samej częstotliwości. Niestety ja… — wymownym gestem wskazała na kamerę umieszczoną nad czołem, która w połączeniu z plastycznym ekranem dotykowym zastępowała jej utracony wzrok. — To dla mnie zbyt skomplikowane.

— Może uszkodzeniu uległa aparatura w Astrobolidzie… — zastanawiał się Szu.

— Wiecie, co to jest? — wykrzyknął nagle Jaro, od dłuższego czasu wpatrujący się w ekran. — To nasz statek.

— Nasz statek?

— Widocznie jakieś nagranie z okresu, gdyś my ich mijali — zauważył Szu. — Chociaż…

— Więc jeszcze nie widzicie? — zniecierpliwił się Brabec. — Ależ patrzcie uważnie! Przyjrzyjcie się dobrze! Przecież to jest… O! Tu! Płyta ochronna. O, tu macie rozdarcie, tam znów dalej, bardzo daleko, a jednak na ekranie blisko…

— Kosmolot? — zdziwiłam się i spojrzałam niepewnie na Jara.

— Kosmolot? — powtórzył Dean jakby obudzony nagle ze snu.

— Tak. To nie jest obraz RER z okresu mijania Astrobolidu. To obraz dzisiejszy. Nagrania dokonano niedawno. W tych dniach…

— Czyżby za pomocą pantoskopu?

— Pantoskopu? To zupełnie wykluczone! — zaprzeczył Jaro. — Po pierwsze na tę odległość nie otrzymaliby tak znacznego powiększenia.

— Nie widzę podstaw do tak kategorycznych twierdzeń — odezwała się Ast. — Może jednak jakiś nowy przyrząd? Mogli otrzymać instrukcję z Ziemi.

— Wykluczone! — przeciął Jaro. — Zastanówcie się chwilę! Czyż mogą nam oni przekazać obraz RER z okresu po katastrofie? Przecież oni jeszcze do tej chwili o naszej katastrofie nie wiedzą! Jeszcze światło niosące obraz eksplozji nie dotarło do miejsca, w którym znajduje się Astrobolid!

Nie mogłam zrozumieć, jak to się stało, że zupełnie zapomniałam o odległości dzielącej nas od statku macierzystego.

— Tak. Masz zupełną słuszność. To oczywiste — powiedział Szu do Jara. — Ale w takim razie skąd ta emisja?

— Przyjrzyjcie się dobrze tarczy i kosmolotów! — przerwał Dean. — Zwróćcie uwagę, gdzie musiała się znajdować kamera… Nie za nami, lecz przed nami.

— Tak jakby obraz przekazano nam z Układu Tolimana?

— Siedemdziesięciu pięciu godzin wystarczy na to, aby światło dobiegło od nas do Błyskającej i aby nadano stamtąd obraz.