Изменить стиль страницы

Zapalał się coraz bardziej i czułam, że ten nowy Dean daleki jest od Deana dawnego, sprzed miesiąca czy roku. Moje myśli znów go zreflektowały. Spojrzał na mnie spokojniej i powiedział:

— Nie ma jednak potrzeby tym się martwić. To wszystko da się jeszcze naprawić. Może zresztą ja nie mam racji. Tego wieczoru zjedliśmy kolację w nastroju niemal tak pogodnym jak przed przybyciem do Układu Alfa Centauri. Dean odpowiadał chętnie na pytania dotyczące-jego pobytu u Urpian.

Okazało się, że brał udział, tak jak i ja, w udoskonalaniu zespołu translatorów i z własnej woli był przez cały okres nieobecności poddany działaniu urządzeń przyspieszających tempo procesów fizjologicznych. Przeważnie pracował z Lu, który usiłował wzbogacić jego umysł, ale jakie osiągnęli rezultaty — wykaże praktyka. Mówił, że Lu przybędzie niedługo do Astrobolidu, aby przedstawić wszystkim opracowany przez siebie plan współpracy z Urpianami, zmierzający do wykorzystania wszystkich ich zdobyczy z pożytkiem dla cywilizacji ludzkiej. Dean nie reagował na zaczepki Renego, który nie szczędził cierpkich uwag pod adresem swego wnuka — Lu.

Zoe zjawiła się dopiero pod koniec kolacji. Ponieważ A-Cis opuszczał na kilka dni Astrobolid, chciała przedtem wyjaśnić do końca problemy dotyczące istoty promieniowania wywołującego zaburzenia psychiczne u ludzi, którego działanie zaobserwowaliśmy jeszcze w Układzie Proximy.

— No i cóż, Zoe? Straciłaś już swe zdolności telepatyczne? — zawołał Dean, witając się z nią i odpowiadając sam sobie dodał: — Ach tak, więc jednak w dużym stopniu…

— Nie ciesz się. Jeśli zostaniesz w Astrobolidzie i ty również staniesz się normalnym człowiekiem — odparła Zoe uszczypliwie.

— O czym tak długo gadałaś z A-Cisem? — usiłowałam zmienić temat rozmowy.

— Zainteresował się sprawą kradzieży mumii. Musiałam mu przegrywać taśmy.

— Jakiej mumii? — zdziwił się Dean, gdyż nie słyszał ostatniej audycji z Ziemi i nie wiedział o tej sensacji.

Pośpieszyłam więc z wyjaśnieniem:

— Wczoraj w audycji z Ziemi usłyszeliśmy interesującą ciekawostkę. Bo chyba inaczej trudno to nazwać. W czasie geologicznych sondowań ultradźwiękowych w pobliżu morza Rosa na Antarktydzie natrafiono na dużą skamieniałość o masie około trzech ton. Początkowo przypuszczano, że to zwykły meteoryt sprzed stu trzydziestu milionów lat, gdyż tyle wynosił wiek osadów dennych, w których dokonano odkrycia. Jednak już wstępne badania wykazały, że jest to, co prawda, meteoryt, ale nie zwykły kamienny czy żelazny, lecz krzemoorganiczny.

— To rewelacja, jakiej chyba świat nie widział! — zapalił się Dean.

— Właśnie! Urpianie również zainteresowali się odkryciem. Ale wracam do tematu. Otóż polecenie zbadania meteorytu otrzymał zespól astrobiologa Rama Gori. Zanim jednak przystąpiono do szczegółowych analiz, meteoryt został skradziony.

— Skradziony?

— Tak. Jest to pierwszy wypadek kradzieży w laboratorium naukowym chyba od trzech wieków. Trudno zresztą zrozumieć przyczynę przywłaszczenia sobie znaleziska.

— Chyba jakiś wariat!

— Oczywiście. To jest najbardziej prawdopodobne. Sensacja tym większa, że jak wynika z prześwietlań bryły, które Ram Gori zdążył jeszcze dokonać, bolid nie powstał z jakiegoś jednolitego tworzywa krzemoorganicznego. Na zdjęciu widać wyraźnie jakby skamieniałą mumię jakiejś istoty o wielu odnóżach, otoczoną czymś w rodzaju grubego kokona. Ale to są tylko zdjęcia. Bryła zniknęła. Niektórzy złośliwi dziennikarze posądzają nawet profesora Gori, że ukrył znalezisko, gdyż okazało się ono zwykłym meteorytem. Inaczej mówiąc, posądzają go, że bał się kompromitacji.

— A skąd ukradziono tę bryłę? Trzy tony to nie bagatela!

— Leżała na podwórku instytutu. Mógł w nocy nadlecieć ktoś i zabrać. Przecież na pewno nikt nie pilnował…

— No i co na to A-Cis?

— Cóż może powiedzieć? — odrzekła Zoe. — Mogłam mu pokazać tylko prześwietlenia. Ale to wszystko mało. A-Cis jest jednak zdania, że może to być istotnie mumia jakiejś istoty krzemoorganicznej. Twierdzi, że oni, Urpianie, uważają za bardzo możliwe, iż gdzieś istnieją nawet myślące istoty krzemoorganiczne. Że tak powiem — silihomidzi.

— No i co jeszcze powiedział?

— Dyskutowaliśmy przede wszystkim o moralnej ocenie czynu. Chodzi o to, że dla Urpian problem przywłaszczenia sobie czegokolwiek jest zupełnie niezrozumiały. W ich społeczeństwie, jak twierdzi A-Cis, zjawisko kradzieży zaniknęło bardzo wcześnie. Musiałam sprawę szeroko przedyskutować z A-Cisem, gdyż fakt kradzieży mumii uznał on po prostu za szczególnie jaskrawy dowód prymitywizmu psychiki ludzkiej.

— Bo też tak jest! — rzekł z westchnieniem Dean.

— Nie można upraszczać zagadnienia. Obecnie kradzież jest na Ziemi zjawiskiem niezmiernie rzadkim i to z reguły patologicznym. Musiałam to A-Cisowi wytłumaczyć i przy okazji dyskusja przeniosła się na problem moralności. Są to bardzo ważne sprawy i zdaje się dotąd przez nas nie doceniane. Tu będzie można znaleźć wspólną płaszczyznę dyskusji. A-Cis zdawał się podzielać nasze zdanie, że istnieją pewne zasady moralne obowiązujące w całym wszechświecie.

— To znaczy obowiązujące wszystkie istoty rozumne!

— Oczywiście. Chociażby prawo każdej istoty do życia i rozwoju. Zasady postępowania takie, by, oczywiście w granicach własnego bezpieczeństwa — jak mawia A-Cis — zapewnić najlepsze warunki życia innym istotom.

— Czyli „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”? — wtrącił Rene.

— Coś w tym sensie. Z tej zasady może wynikać wiele praw obowiązujących wszystkie istoty.

— Ale czy ta zasada może obowiązywać w stosunkach między istotami stojącymi na różnym szczeblu rozwoju? — zauważył Dean.

— Te same wątpliwości miał A-Cis. Zdawał się jednak zgadzać ze mną, że w stosunku do istot rozumnych, nawet tak prymitywnych jak Temidzi, powinna obowiązywać.

— A ty sądzisz, że powinna obowiązywać w stosunku do wszelkich istot żywych? — zaśmiał się Dean.

— Tak.

— Nawet do roślin i bakterii?

— Nawet do roślin. Bakterie to inna sprawa. Obowiązuje tu jednak zasadnicze zastrzeżenie: w obronie własnego życia można niszczyć inne życie. Powody muszą być ważkie. Żadnego życia nie wolno niszczyć bezmyślnie, bez potrzeby, dla zabawy czy własnej wygody. Nie wolno go odmieniać i przekształcać według własnego widzimisię!

— No, zdaje się, że mocno przeholowałaś — uśmiechnął się Rene, a Kora dorzuciła:

— Jeśli to wszystko powiedziałaś A-Cisowi, na pewno był bardzo zdziwiony.

— Nie bójcie się. Ograniczyłam się do istot rozumnych. Może macie rację, że to przesada, ale…

— Życie jest największym skarbem wszechświata — dokończył Allan.

— Właśnie to miałam na myśli — Zoe posłała mu uśmiech tak rzadki ostatnio na jej ustach.

— Chodź ze mną, Daisy! — usłyszałam nad uchem szept Deana. Uścisnął mi delikatnie dłoń.

Wstaliśmy z foteli i podążyliśmy ku drzwiom windy. Rozmowa toczyła się dalej, tylko Zoe podniosła się i dogoniła nas przy wyjściu.

— Słuchaj, Dean!

Odwróciliśmy się ku niej. Patrzyła uparcie w oczy mego męża.

— Pamiętaj! Ty tego nie zrobisz! — powiedziała z naciskiem.

— Ależ, Zoe! Co ty pleciesz? Twoje podejrzenia są bezpodstawne… Zoe jakby się zmieszała.

— Może…

— Ty już czytać myśli nie potrafisz — podjął śmielej. — Plączą ci się. Ja nic złego nie miałem na myśli — odsunął ją od drzwi i wszedł do windy, pociągając mnie za sobą.

Gdy wysiadaliśmy, wydawał mi się trochę zmieszany. Jednak jego uśmiech był szczery.

— Chodźmy do naszej kabiny — powiedział cicho.

Był niezwykle czuły i serdeczny. Gdy wziął mnie w ramiona, zapomniałam o wszyst- kim, co w ostatnim czasie poczynało nas dzielić. Tak długo tęskniłam do tej chwili. Czułam się ogromnie szczęśliwa.

— Zostaniesz matką — szepnął mi Dean do ucha. — Urodzisz córkę… W tej chwili uświadomiłam sobie, że przybył tu nie tylko dla mnie.

— Dean! Co masz na myśli mówiąc, że…