Chciałabym jeden mały kwiat uszczyknąć,

Kwiat niezabudki, a potem za chmury

Lecieć wysoko! wysoko! i — zniknąć…

Tyś mię wysłuchał! Ty, skrzydły orlemi,

Monarcho ptaków, wzniosłeś mię do siebie!..

Teraz, skowronki, o nic was nie proszę:

Bo gdzież ma lecieć, po jakie rozkosze,

Kto poznał Boga wielkiego na niebie

I kochał męża wielkiego na ziemi?»

                     Konrad

«Wielkość! i znowu wielkość, mój aniele!

Wielkość dla której jęczymy w niedoli!…

Kilka dni jeszcze, niech serce przeboli,

Kilka dni tylko — już ich tak niewiele…

Stało się! Próżno po czasie żałować;

Płaczmy — lecz niechaj drżą nieprzyjaciele:

Bo Konrad płakał — ażeby mordować.

Po coś tu przyszła, po co, moja droga!

Z klasztornych murów, z świątyni pokoju?

Jam się poświęcił na usługi Boga:

Nie lepiejż było w świętych jego murach

Z dala ode mnie płakać i umierać,

Niż tu, w krainie kłamstwa i rozboju,

W grobowej wieży, w powolnych torturach

Konać i oczy samotne otwierać,

I przez niezłomne tej kraty okucia

Pomocy żebrać… a ja słuchać muszę,

Patrzeć na długą skonania katuszę,

Stojąc z daleka, i kląć moję duszę,

Że w niej są jeszcze ostatki uczucia!…»

                   Głos z wieży

«Jeśli narzekasz, nie przychodź tu więcej!

Chociażbyś przyszedł, błagał najgoręcej,

Już nie usłyszysz! Już okno zamykam:

Spuszczę się znowu w moją wieżę ciemną,

Niechaj w milczeniu gorzkie łzy połykam.

Bądź zdrów na wieki, bądź zdrów, mój jedyny!

I niech zaginie pamięć tej godziny,

W której nie miałeś litości nade mną!»

                    Konrad

«Więc ty miej litość! Ty jesteś aniołem!

Stój! A jeżeli prośba cię nie wstrzyma,

O ten róg wieży uderzę się czołem,

Będę cię błagał skonaniem Kaima…»

                 Głos z wieży

«O, miejmy litość, nad sobą samemi!…

Pomnij, mój luby, że jak ten świat wielki,

Dwoje nas tylko na ogromnej ziemi,

Na morzach piasku dwie rosy kropelki;

Że lada wietrzyk, z ziemnego padołu

Znikniem na zawsze: ach, gińmyż pospołu!…

Nie na to przyszłam, ażeby cię dręczyć:

Nie chciałam przyjąć święcenia kapłanek,

Bo niebu serca nie śmiałam zaręczyć,

Póki w nim ziemski panował kochanek.

Pragnęłam zostać w klasztorze i skromnie

Oddać dni moje zakonnic usłudze:

Lecz tam, bez ciebie, wszystko wokoło mnie

Było tak nowe, tak dzikie, tak cudze…

Wspomniałam sobie, że po latach wielu,

Miałeś powrócić do Maryi-grodu,

Szukając zemsty na nieprzyjacielu

I broniąc sprawy biednego narodu…

Kto czeka, lata myślami ukraca;

Mówiłam sobie: on już może wraca,

Może już wrócił… czyż nie wolno żądać,

Gdy mam żyjąca zakopać się w grobie,

Abym cię mogła raz jeszcze oglądać,

Abym przynajmniej umarła przy tobie?…

Pójdę więc, rzekłam, w pustelniczym domku,

Około drogi, na skały ułomku,

Zamknę się sama: może rycerz jaki

Koło mej chatki przechodzący blisko,

Wymówi czasem kochanka nazwisko;

Może pomiędzy obcymi szyszaki

Ujrzę znak jego; niech odmieni zbroje,

Niechaj na tarczy obce godła kładnie,

Niech twarz odmieni… jeszcze serce moje,

Z daleka nawet, kochanka odgadnie;

I gdy go ciężka powinność przymusza

Wszystko dokoła wyniszczać i krwawić,

Wszyscy go przeklną — będzie jedna dusza,

Co mu z daleka śmie pobłogosławić!…

Tu mój obrałam domek i grobowiec,

W cichej ustroni, kędy świętokradzki

Mych jęków nie śmie podsłuchać wędrowiec.

Ty, wiem, że lubisz samotne przechadzki;

Myśliłam

[55]

sobie: on może z wieczora

Wybieży z dala od swych towarzyszy,

Pomówić z wiatrem i z falą jeziora,

Pomyśli o mnie i głos mój usłyszy…

Niebo spełniło niewinne życzenia!

Przyszedłeś, moje zrozumiałeś pienia!…

Dawniej prosiłam, by mię twym obrazem

Sny pocieszały, choć obraz był niemy:

Dziś, ile szczęścia! Dziś, możemy razem —

Razem zapłakać…»