Изменить стиль страницы

W drugą parę za Basią tańczyła przybrana w karmazymowy kubraczek Nowowiejska z Azją. Młody Tatar nic do niej nie mówił, upojony zupełnie białym zjawiskiem błyszczącym w pierwszej parze, lecz ona myślała, że to wzruszenie tak tamuje mu głos w piersiach, i lekkimi z początku, a potem coraz mocniejszymi uściśnieniami dłoni starała się dodać mu odwagi.

Azja też czasem oddawał jej owe uściski tak silnie, że ledwie okrzyk bólu mogła stłumić, lecz czynił to mimo woli, bo o niczym nie myślał, tylko o Basi, niczego nie widział poza Basią, a w duszy powtarzał sobie straszną obietnicę, że choćby mu przyszło pół Rusi spalić, to ona musi być jego.

Chwilami zaś, gdy wracało mu nieco przytomności, miał ochotę porwać Ewkę za gardło i dusić, i pastwić się nad nią za jej uściśnienia dłoni i za to, że stawała między jego miłością i Basią. Wówczas przeszywał biedną pannę swym sokolim, okrutnym wzrokiem, a jej serce poczynało bić mocniej, bo myślała, że on z miłości patrzy na nią tak drapieżnie.

W trzecią zaś parę tańcował młody pan Nowowiejski z Zosią Boską. Ta, podobna do niezapominajki, dreptała ze spuszczonymi oczyma obok niego, a on wyglądał jak rozhukany tabuńczyk i skakał jak rozhukany tabuńczyk. Spod okutych pięt jego leciały drzazgi, czupryna wichrem podniosła się do góry, lice ubarwiło się rumieńcami, rozdął szerokie chrapy jak turecki bachmat i zakręcał Zosią, jak wieja kręci liściem, i unosił ją w powietrzu. Rozochociła się w nim dusza bez miary, a że siedząc na krańcu Dzikich Pól, po całych miesiącach niewiast nie widywał, więc mu Zośka tak od razu przypadła do serca, że w jednej chwili na umór się w niej rozkochał.

Od czasu do czasu spoglądał na jej spuszczone oczka, to na rumiane policzki, to na krągły gorsik, i aż parskał na ów luby widok, i tym mocniej skry podkówkami krzesał, i tym mocniej na zwrotach przygarniał ją do swej szerokiej piersi, i śmiechem ogromnym z nadmiaru ochoty wybuchał, i kipiał, i coraz mocniej kochał.

A Zosia aż zalękła się w lubym serduszku, jeno że nie był to przykry strach, bo spodobał się jej także ten wicher, który ją oto porwał i nosił. Czysty smok! Widywała ona różnych kawalerów w Jaworowie, ale tak ognistego nie widziała dotychczas, i żaden tak nie tańcował, i żaden tak nie przygarniał. Naprawdę, czysty smok!… Co z takim robić, kiedy niepodobna mu się oprzeć…

W następnej parze tańcowała z grzecznym towarzyszem panna Kamińska, a dalej panie Kieremowiczowa i Neresewiczowa, które, choć mieszczki, zaproszono jednak do kompanii, bo obie były niewiasty dość dwornych manier i wielce zamożne.

Poważny Nawiragh i dwaj Anardraci patrzyli ze wzrastającym zdziwieniem na polskie pląsy; starzy przy miodzie czynili gwar coraz mocniejszy, podobny do gwaru, jaki czynią koniki polne na ściernisku. Kapela jednak głuszyła wszystkie głosy — w środku zaś izby ochota w sercach rosła i rosła.

Wtem Baśka opuściła swego tancerza i przybiegłszy zdyszana do męża złożyła przed nim ręce.

— Michałku! — rzekła — Żołnierzom tam zimno za oknami, każ im dać beczkę!

Ów zaś, rozweselony nadzwyczajnie, począł ją całować po piąstkach i zakrzyknął:

— Ja bym i krwi nie żałował, byle cię ucieszyć!

Po czym sam skoczył na dwór, by powiedzieć żołnierzom, za czyją instancją będą mieć beczkę, bo chciał, żeby Basi byli wdzięczni i tym bardziej ją kochali.

Więc gdy w odpowiedzi uczynili krzyk tak okrutny, że aż śnieg począł się sypać z dachu, mały rycerz zawołał jeszcze:

— A huknąć tam z muszkietów! Pani na wiwat!

Wróciwszy do izby zastał Basię tańczącą z Azją. Lipkowi, gdy objął ramionami tę słodką postać, gdy uczuł bijące ciepło od niej i tchnienie jej na swojej twarzy, źrenice uciekły prawie całkiem pod czaszkę i świat cały zakręcił mu się w oczach; w duszy wyrzekał się raju, wieczności i za wszystkie rozkosze, za wszystkie hurysy[453] chciał tej jednej.

Wtem Basia ujrzawszy w przelocie karmazynowy kubrak Nowowiejskiej i zaciekawiona, czy Azja nie wyznał już miłości dziewczynie, spytała:

— Nie deklarowałeś waćpan?

— Nie!

— Czemu?

— Jeszcze nie czas! — odrzekł z dziwnym wyrazem twarzy Tatar.

— A bardzo się waść kochasz?

— Na śmierć, na śmierć! — zawołał Tuhaj-bejowicz cichym, ale chrapliwym, podobnym do krakania kruka głosem.

I tańczyli dalej, zaraz za Nowowiejskim, któren wysunął się w pierwszą parę. Inni pozmieniali już tanecznice, lecz on dotąd Zosi nie puścił, chwilami tylko sadzał ją na ławie, by wypocząć i oddech złapać mogła, a potem znów hulał.

Na koniec stanął przed kapelą i objąwszy jedną ręką Zosię, drugą wsparłszy się w bok, krzyknął na muzykantów:

— Krakowskiego, grajki! Nuże!

Ci zaś, baczni na komendę, od razu ucięli krakowskiego. Wówczas pan Nowowiejski przytupywać począł i zaśpiewał ogromnym głosem:

Płyną jasne zdroje,
Potem w Dniestrze giną.
Tak w tobie, dziewczyno,
Ginie serce moje!
U-ha!

I owo: „U-ha!”, wrzasnął tak po kozacku, że aż Zosieńka, nieboga, przysiadła ze strachu. Uląkł się także stojący w pobliżu poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci, a pan Nowowiejski powiódł taniec dalej, dwakroć zatoczył wokół izby i stanąwszy przed muzyką, znów tak o sercu zaśpiewał:

Ginie, lecz nie zginie
Na przekór Dniestrowi,
I jeszcze w głębinie
Pierścionek wyłowi!
U-ha!

— Bardzo grzeczne rytmy! — zawołał pan Zagłoba. — Jać się najlepiej znam na tym, bom też ich niemało ułożył! Doławiaj, kawalerze, doławiaj! A jak się pierścienia dołowisz, to ja ci wówczas zaśpiewam w takim sensie:

Każda dziewka hubka,
Każdy chłop krzesiwo,
Będzie iskier kupka,
Jeno krzeście żywo!
U-ha!

Vivat! Vivat pan Zagłoba! — krzyknęli tak ogromnym głosem oficerowie i towarzysze, że aż zląkł się poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci i z nadzwyczajnym zdumieniem poczęli na się spoglądać.

A pan Nowowiejski zatoczył jeszcze dwa koła i posadził wreszcie na ławie zarówno zdyszaną, jak i przestraszoną śmiałością kawalera Zosię. Miły on jej był bardzo, taki dzielny i szczery, istny płomień, ale właśnie dlatego, że takich nie spotykała dotąd, ogarnęło ją wielkie zmieszanie, więc spuściwszy jeszcze niżej oczki, siedziała cichutko jak trusia.

— Czego waćpanna milczysz? Czegoś smutna, co? — spytał pan Nowowiejski.

— Bo tatuś w niewoli! — odpowiedziała cienkim głosikiem Zosia.

— Nic to! — odrzekł junak. — Godzi się potańcować! Spójrz waćpanna po tej izbie: jest nas tu kilkadziesiąt kawalerstwa i bodaj żaden swoją śmiercią nie umrze, jeno od strzał pogańskich albo w łykach. Temu dziś, temu jutro! Każden też tu na tych kresach kogoś ze swoich utracił, a dlatego się weselim, żeby Pan Bóg nie mniemał, że się na służbę skarżym! Ot, co! Godzi się potańcować! Uśmiechnij się waćpanna, pokaż oczka, bo pomyślę, że mnie nienawidzisz!

Zosia nie podniosła wprawdzie oczek, ale za to poczęły się podnosić kąciki jej ust i dwa dołeczki ukazały się na jej rumianych policzkach.

— Lubiszże mnie waćpanna choć trocha? — spytał znów kawaler.

A Zosia na to jeszcze cieńszym głosikiem:

— I… owszem.

Usłyszawszy to pan Nowowiejski podskoczył na ławie, a porwawszy ręce Zosi, począł okrywać je pocałunkami i mówić: