— Ulisses, jak mi Bóg miły, czysty Ulisses. Panie bracie, kto chce co dobrego sprawić, różnie ludzi obchodzić musi, ale z wami, widzę, trzeba prosto w sedno. Okrutnieście mi do serca przypadli!
— Jako mnie książę Michał!
Niechże wam Bóg da zdrowie! Ha! Pobitym, alem rad! Siła musieliście szpaków zjeść za młodu… A ten sygnecik, gdyby się na pamiątkę naszego colloquium[245] przygodził…
Na to Zagłoba:
— A ten sygnecik niech na miejscu ostanie…
— Już to dla mnie uczyńcie…
— Żadnym sposobem nie może być! Chyba innym razem… kiedy później… po elekcji…
Zrozumiał ksiądz podkanclerzy i nie nalegał dłużej, wyszedł jednak z promieniejącą twarzą.
Pan Zagłoba odprowadził go aż za bramę i wracając mruczał:
— Ha! Dałem mu naukę! Trafił frant na franta… Ale honor jest! Będą się tu dygnitarze na wyprzodki[246] przed tę bramę zjeżdżali… Ciekawym, co tam białogłowy sobie myślą?
Białogłowy pełne były istotnie podziwu i pan Zagłoba urósł, zwłaszcza w oczach pani Makowieckiej, do pułapu, toteż zaledwie się pokazał, zaraz zakrzyknęła z wielkim zapałem:
— Waćpan Salomona rozumem przeszedł!
A on rad był bardzo:
— Kogo, mówisz waćpani, przeszedłem? Poczekaj waćpani: obaczysz tu i hetmanów, i biskupów, i senatorów; nieledwie trzeba się będzie od nich opędzać; chyba się za kotarkę chować przyjdzie…
Dalszą rozmowę przerwało wejście Ketlinga.
— Ketling, chcesz promocji? — zawołał pan Zagłoba, upojony jeszcze własnym znaczeniem.
— Nie! — odparł ze smutkiem rycerz — bo mi znów na długo wyjechać przyjdzie.
Zagłoba spojrzał na niego uważniej.
— Coś ty taki z nóg ścięty?
— Właśnie dlatego, że wyjeżdżam.
— Dokąd?
— Odebrałem listy ze Szkocji, od dawnych przyjaciół ojca i moich. Sprawy moje wymagają, abym się tam udał koniecznie, może na długo… Żal mi się z waćpaństwem rozstawać, ale — muszę!
Zagłoba, wyszedłszy na środek izby, spojrzał na panią Makowiecką, kolejno na panny i spytał:
— Słyszałyście? W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, amen!
Rozdział XVI
Jakkolwiek pan Zagłoba przyjął ze zdumieniem wieść o wyjeździe Ketlinga, jednakże nie przyszły mu do głowy żadne podejrzenia, łatwo bowiem było przypuścić, że Karol II przypomniał sobie usługi, jakie rodzina Ketlingów w czasach burzy tronowi oddała, i że zapragnął okazać wdzięczność ostatniemu tej rodziny potomkowi. Dziwniejszym nawet mogłoby się zdawać, gdyby miało być inaczej. Ketling w dodatku pokazał panu Zagłobie jakieś „zamorskie listy” i przekonał go ostatecznie.
Swoją drogą wyjazd ów zagroził wszystkim planom starego szlachcica, toteż z niepokojem myślał, co będzie dalej. Wołodyjowski, miarkując z jego listu, mógł wrócić lada godzina — a wiatry mu tam w stepie resztki żalu wywiały (myślał pan Zagłoba). Wróci rezolutem[247] większym, niż wyjechał, że zaś do Krzysi mocniej go jakoś licho ciągnęło, zaraz deklarować gotów… — A potem?… — Potem Krzysia odpowie zgodą, bo jakżeby takiemu kawalerowi i przy tym bratu pani Makowieckiej odpowiedzieć mogła, i biedny, najmilszy hajduczek ostanie na lodzie.
Pan Zagłoba zaś z zawziętością właściwą starym ludziom uparł się koniecznie połączyć Basię z małym rycerzem.
Nie pomogły ostatecznie ani perswazje Skrzetuskiego, ani te, które sam sobie od czasu do czasu czynił. Chwilami obiecywał sobie wprawdzie nie mieszać się już więcej do niczego, następnie zaś wracał mimo woli do myśli skojarzenia tej pary z tym większym uporem. Rozważał po całych dniach, jak ręki do tego przyłożyć; tworzył plany, układał fortele. I przejmował się tym tak dalece, że gdy mu się wydało, iż wynalazł sposób, wówczas wykrzykiwał głośno, jakby po dokonanej już sprawie:
— Niechże was Bóg błogosławi!
Ale obecnie ujrzał przed sobą niemal ruinę swoich życzeń. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko zaniechać wszelkich usiłowań i przyszłość zdać na wolę bożą, bo ów cień nadziei, że Ketling uczyni przed wyjazdem jakiś krok stanowczy względem Krzysi, nie mógł się długo w głowie pana Zagłoby ostać. Więc z żalu już tylko i ciekawości postanowił wybadać bliżej młodego rycerza tak o sam termin wyjazdu, jak również o to, co przed opuszczeniem Rzeczypospolitej uczynić zamierza.
Zawezwawszy go więc na rozmowę rzekł mu ze zmartwioną wielce twarzą:
— Trudno! Każdy sam najlepiej rozumie, co mu czynić przystoi, nie będę ja cię przeto namawiał, abyś został, ale chciałbym się przynajmniej czegoś o powrocie twoim dowiedzieć…
— Zali ja mogę odgadnąć, co mnie tam czeka, gdzie jadę — odrzekł Ketling — jakie sprawy i jakie przygody?… Wrócę kiedyś, jeśli będę mógł; zostanę tam na zawsze, jeśli będę musiał.
— Obaczysz, że cię i serce będzie do nas ciągnęło.
— Bogdaj grób mój był nie gdzie indziej, ale na tej ziemi, która wszystko mi dała, co dać mogła.
— A widzisz! W innych stronach cudzoziemiec do śmierci pasierzbem[248] zostaje, a nasza matka to ci zaraz wyciągnie ramiona i jak swego przytuli.
— Prawda, wielka prawda! Ej, żebym tylko mógł… Bo wszystko może mi się w starej ojczyźnie przygodzić[249], jeno szczęście się nie przygodzi.
— Ha! Mówiłem ci: ustal się, ożeń, nie chciałeś słuchać. A żonatym będąc, choćbyś wyjechał, to byś wrócić musiał, chybabyś i żonę przez rozbujałe flukta[250] chciał przewozić, a tego nie suponuję. Raiłem ci, cóż, nie chciałeś słuchać!
Tu pan Zagłoba począł uważnie wpatrywać się w twarz Ketlinga, chcąc wyraźnie jakowychś od niego objaśnień, ale Ketling milczał, głowę tylko spuścił i oczy wbił w podłogę.
— Cóż ty na to, hę? — rzekł po chwili Zagłoba.
— Nie było do tego nijakiego podobieństwa — odparł z wolna młody rycerz.
Zagłoba począł chodzić po izbie, potem stanął przed Ketlingiem, założył ręce w tył i rzekł:
— A ja ci powiadam, że było! Jeśli nie było, to niech od dziś dnia nigdy tego oto brzucha tym oto pasem nie obwiążę. Krzysia jest ci przyjacielem!
— Da Bóg, że i zostanie, chociaż nas morza przedzielą!
— Więc co?
— Nic więcej! Nic więcej!
— Pytałeś się jej?
— Daj waćpan spokój! Już mi i tak smutno, że odjeżdżam!
— Ketling! Chcesz, żebym ja jeszcze, póki czas, spytał?
Ketling pomyślał, że jeśli Krzysia tak bardzo życzyła sobie, aby ich uczucia pozostały w ukryciu, to może będzie rada, gdy się trafi sposobność zaprzeczenia ich otwarcie, więc odrzekł:
— Ja waści upewniam, że to się na nic nie zdało, i sam jestem pewien tak dalece, żem uczynił wszystko, żeby sobie ten afekt z głowy wybić, ale jeśli waćpan cudu się spodziewasz, to pytaj!
— Ha! Jeśliś ty ją sobie z głowy wybił — rzekł z pewną goryczą pan Zagłoba — w takim razie istotnie nie ma co robić. Tylko pozwól sobie powiedzieć, żem cię za stateczniejszego uważał kawalera.
Ketling wstał i wyciągnąwszy gorączkowo obie ręce ku górze, odrzekł z niezwykłą sobie gwałtownością:
— Co mi pomoże której z tych tam gwiazd pożądać? Ni ja do niej wzlecieć mogę, ni ona do mnie nie zejdzie! Gorze takim, którzy do srebrnej luny[251] wzdychają!
Lecz pan Zagłoba rozgniewał się także i sapać począł. Przez chwilę nie mógł nawet mówić i dopiero opanowawszy złość tak odparł przerywanym głosem:
— Mój kochany, nie czyńże mnie kpem i masz mi racje dawać, to dawaj jak człowiekowi, co się żywi chlebem i mięsem, nie zaś szalejem… Bo żebym ja teraz sfiksował i powiedział sobie, że moja ta czapka jest luna, której ręką nie dosięgnę, to bym z gołym łysem po mieście chodził i mróz by mnie w uszy kąsał jak pies. Ja takimi racjami nie wojuję, jeno to wiem, że ta dziewka stąd o trzy izby siedzi, że je, pije, że jak chodzi, to nogami przebierać musi; że na mróz nos jej czerwienieje, a w upał jej gorąco; że jak ją komar utnie, to ją swędzi, i że do luny w tym chyba podobna, iż brody nie ma. Ale w taki sposób, w jaki ty mówisz, można także powiedzieć, że rzepa to astrolog. Co się zaś Krzysi tyczy, jeśliś nie próbował, jeśliś nie pytał, to twoja sprawa, ale jeśliś dziewkę rozkochał, a teraz odjeżdżasz powiedziawszy sobie „luna”, to uczciwość swoją, równie jak rozum, lada strawą nakarmić możesz. Ot, w czym rzecz!