— Dzień dobry waszmości!
— Dzień dobry, dzień dobry! — odrzekł pan Zagłoba. — Pogoda, dzięki Bogu, przednia, a właśnie posłańca wysłać do Skrzetuskich zamierzam.
— Pokłoń się waszmość ode mnie.
— Jużem to uczynił. Zaraz sobie powiedziałem: trzeba się i od Ketlinga pokłonić. Oboje się tam ucieszą, wieści dobre otrzymawszy. Oczywiście, żem się im od ciebie pokłonił, ile że o tobie i o pannach całą epistołę napisałem.
— Jakże to? — spytał Ketling.
Zagłoba położył dłonie na kolanach i począł palcami przebierać, sam zaś pochylił głowę i patrząc spod brwi na Ketlinga rzekł:
— Mój Ketling! Jużci na to nie potrzeba być prorokiem, żeby przewidzieć, że gdzie jest krzemień a krzesiwo, tam się prędzej, później, iskry posypią. Tyś gładysz nad gładysze, a dziewkom chyba i sam nie przyganisz.
Ketling zmieszał się mocno.
— Bielmo na oczach nosić bym musiał albo zgoła być barbarzyńcą dzikim — odrzekł — gdybym piękności ich nie dojrzał i nie uwielbił!
— A widzisz! — rzekł na to Zagłoba patrząc z uśmiechem na zapłonione Ketlingowe oblicze. — Tylko jeśliś nie barbarus, tedy nie godzi ci się w obiedwie mierzyć, bo tak tylko Turcy czynią.
— Jak waćpan możesz suponować[183]?
— Ja też nie suponuję, jeno tak sobie powiadam… Ha! Zdrajco! Takżeś to im o amorach kwilił, że Krzysia trzeci dzień blada na gębie chodzi jakoby po lekarstwie. Ha! Nie dziwota! Sam młodym będąc z lutnią na mrozie pod oknem pewnej czarnuszki stawałem (do Drohojowskiej była podobna) i pamiętam, jakom śpiewał:
Chcesz, to ci tej pieśni pożyczę albo zgoła nową skomponuję, gdyż jeniuszu mi nie brak. Uważałeśli, że Drohojowska cośkolwiek dawną Billewiczównę przypomina, tylko że tamta ma włosy jak konopie i nie ma onego puchu nad gębą; ale są, którzy w tym większą urodę widzą i za rarytas to poczytują. Bardzo ona wdzięcznie na ciebie patrzy. Napisałem to właśnie do Skrzetuskich. Czy nieprawda, że ona do Billewiczówny podobna?
— W pierwszym momencie owego podobieństwa nie dostrzegłem, ale być może. Wzrostem ją i postawą przypomina.
— A teraz posłuchaj, coć powiem: arcana[184] familijne po prostu wyjawię, ale żeś i ty przyjaciel, więc powinieneś wiedzieć: pilnuj się oto, abyś Wołodyjowskiego niewdzięcznością nie nakarmił, bo my oboje z panią Makowiecką jedną z tych dziewek dla niego przeznaczamy.
Tu pan Zagłoba począł patrzeć bystrze i natarczywie w oczy Ketlinga, a ów przybladł i spytał:
— Którą?
— Dro-ho-jow-ską — odrzekł powolnie Zagłoba.
I wysunąwszy naprzód dolną wargę począł mrugać spod namarszczonej brwi zdrowym okiem.
Ketling milczał i milczał tak długo, że aż w końcu Zagłoba spytał:
— Cóż ty na to, hę?
A ów odrzekł zmienionym głosem, ale z mocą:
— Możesz waćpan być pewien, że nie pofolguję sercu na Michałową szkodę.
— Pewien jesteś?
— Siłam w życiu przecierpiał — odparł rycerz — kawalerski parol: nie pofolguję!
Dopieroż pan Zagłoba otworzył mu ramiona.
— Ketling! Pofolguj sobie, folguj, niebożę, ile chcesz, bom cię chciał jeno doświadczyć. Nie Drohojowską, ale hajduczka Michałowi przeznaczamy.
Ketlinga twarz rozjaśniła się szczerą i głęboką radością, więc uchwyciwszy Zagłobę w objęcia trzymał go długo, następnie spytał:
— Zali to już pewne, że oni się kochają?
— A kto by mojego hajduczka nie kochał, kto? — odpowiedział Zagłoba.
— To i zrękowiny już były?
— Zrękowin nie było, bo Michał ledwie się z żalu otrząsnął; wszelako będą… zdaj to na moją głowę! Dziewczyna — chociaż to się wykręca jak łasica — wielce mu życzliwa, bo u niej szabla grunt…
— Uważałem to, jak mi Bóg miły! — przerwał rozpromieniony Ketling.
— Ha! Uważałeś! Michał po tamtej jeszcze płacze, atoli jeśli mu która do duszy przypadnie, to pewnie hajduczek, bo ona do tamtej podobniejsza, jeno mniej oczyma strzyże, jako młodsza. Dobrze się wszystko składa, co? Ja w tym, że te dwa wesela[185] na elekcję będą!
Ketling nie mówiąc nic objął znów pana Zagłobę i począł przykładać swą piękną twarz do jego czerwonych policzków, aż stary szlachcic odsapnął i spytał:
— Także ci to już Drohojowska za skórę się zaszyła?
— Nie wiem, nie wiem — odrzekł Ketling — wiem jedno to, że ledwie jej niebiański widok ucieszył moje oczy, wnet rzekłem sobie, i że ją jedną strapione serce moje mogłoby jeszcze pokochać, i tej samej nocy wzdychaniami sen płosząc, lubej zaraz oddałem się tęsknocie. Odtąd ona z pamięci mi nie schodzi ni z myśli, gdyż tak właśnie zawładnęła moim jestestwem, jako monarchini włada krajem poddanym i wiernym. Jestli to miłość czy też co innego, nie wiem!
— Ale wiesz, że to nie czapka ani trzy łokcie sukna na pludry[186], ani popręg, ani podogonie, ani kiełbasa z jajecznicą, ani manierka z gorzałką. Jeśliś tego pewien, to o resztę spytaj Krzysi, a chcesz, to ja spytam?
— Nie czyń tego waćpan — odrzekł uśmiechając się Ketling. — Jeśli mam utonąć, niech choć przez parę dni zdaje mi się jeszcze, że płynę.
— Widzę, że Szkoci do bitwy dobre pachołki, ale w amorach nic po nich. Na niewiastę jako na nieprzyjaciela impet potrzebny. Veni, vidi, vici[187]! — to była moja maksyma…
— Z czasem, gdyby się moje najgorętsze pragnienia spełnić miały — rzekł Ketling — może waćpana o przyjacielskie auxilium[188] poproszę. Chociażem indygenat otrzymał i krew szlachetna płynie w moich żyłach, jednak nazwisko moje tu nie znane i nie wiem, czyby pani stolnikowa…
— Pani stolnikowa? — przerwał Zagłoba. — Już też się o to nie bój. Pani stolnikowa istna tabakierka grająca. Jak nakręcę, tak i zagra. Zaraz do niej idę. Trzeba ją nawet uprzedzić, aby na twój proceder z panną krzywo nie patrzyła, ile że wasz szkocki proceder inny, a nasz inny. Jużci nie będę zaraz deklarował w twoim imieniu, jeno tak sobie wspomnę, że ci dziewka w oko wpadła i że dobrze by było, żeby z tej mąki chleba rozczynić. Jak mi Bóg miły, że zaraz idę, a ty się nie strachaj, bo przecie wolno mi powiedzieć, co mi się spodoba.
I mimo iż Ketling wstrzymywał jeszcze, pan Zagłoba wstał i poszedł.
Po drodze spotkał rozpędzoną, jak zwykle, Basię, której rzekł:
— Wiesz, Krzysia ze szczętem pogrążyła Ketlinga!
— Nie jego pierwszego! — odrzekła Basia.
— A tyś o to nie krzywa?
— Ketling kukła! Grzeczny kawaler, ale kukła! Stłukłam sobie oto kolano o dyszel i cała rzecz!
Tu Basia schyliwszy się poczęła sobie rozcierać kolano, patrząc jednocześnie na pana Zagłobę, a on rzekł:
— Dla Boga! Bądźże ostrożna! Gdzie teraz lecisz?
— Do Krzysi.
— A co ona porabia?
— Ona? Od niejakiego czasu ciągle mnie całuje i tak się o mnie ociera jak kot.
— Nie mówże jej, że Ketlinga pogrążyła.
— Acha! Niby to wytrzymam!
Pan Zagłoba wiedział dobrze, że Basia nie wytrzyma, i tylko dlatego jej zakazywał.
Więc poszedł dalej, bardzo rad ze swej chytrości, a Basia wpadła jak bomba do panny Drohojowskiej.
— Stłukłam sobie kolano, a Ketling w tobie na umór rozkochany! — zawołała zaraz w progu. — Nie uważałam, że z wozowni dyszel wygląda… i łup! Świeczki mi w oczach stanęły, ale nic to! Pan Zagłoba prosił, żeby ci tego nie mówić. Nie powiedziałam ci, że tak będzie? Zaraz powiedziałam, a tyś go chciała we mnie wmówić! Nie bój się, znają cię! Trochę jeszcze boli! Ja pana Nowowiejskiego w ciebie nie wmawiałam, ale Ketlinga, oho! Chodzi teraz po całym domu i za głowę się trzyma, i do samego siebie gada. Ładnie, Krzysiu, ładnie! Szkot, Szkot, kot, kot!