— Rzędzian! — woła nagle pan Skrzetuski.
— O mój jegomość! że też już jegomość mnie poznał! — wykrzykuje pachołek i przypada do nóg pańskich. — Myślałem, że już jegomość nigdy się nie rozbudzi…
Nastała chwila milczenia — słychać było tylko szlochanie pachołka, który wciąż ściskał nogi pańskie.
— Gdziem jest? — pyta pan Skrzetuski.
— W Toporowie… Jegomość ze Zbaraża do króla jegomości przyszedł… Chwała Bogu! chwała Bogu!
— A król gdzie jest?
— Poszedł z wojskiem na ratunek księciu wojewodzie.
Nastała znowu chwila milczenia. Łzy radości spływały ciągle po twarzy Rzędziana, który po chwili zaczął powtarzać wzruszonym głosem:
— Że też ja jegomościne ciało jeszcze oglądam…
Potem wstał i otworzył okiennicę, a z nią i okno.
Poranne świeże powietrze wpadło do izby, a z nim i jasne światło dzienne. Z tym światłem wróciła Skrzetuskiemu cała przytomność…
Rzędzian usiadł w nogach łóżka…
— Tom ja ze Zbaraża wyszedł? — pytał rycerz.
— Tak jest, mój jegomość… Nikt tego dokazać nie mógł, czego jegomość dokazał, i z jegomościnej przyczyny król na ratunek poszedł.
— Pan Podbipięta przede mną próbował, ale zginął…
— O dla Boga! Pan Podbipięta zginął? Taki hojny pan i cnotliwy!… Aż mi dech zaparło… Zali oni takiemu mocarzowi mogli dać rady…
--- Z łuków go ustrzeli
li...
— A pan Wołodyjowski i pan Zagłoba?
— Zdrowi byli, jakem wychodził.
— To chwała Bogu. Wielcy to jegomości przyjaciele… Jeno mi ksiądz mówić zakazał…
Rzędzian umilkł i przez czas jakiś pracował głową. Zamyślenie odbiło się wyraźnie na jego pucołowatym obliczu. Po chwili ozwał się:
— Jegomość?
— A czego?
— A co też się z fortuną pana Podbipięty stanie? Podobno tam wsiów i wszelkiej dobroci bez liku… Zali przyjaciołom czego nie zapisał, bo jak słyszałem, nie miał rodziny?
Skrzetuski nie odpowiedział nic, więc Rzędzian poznał, że mu nie w smak pytanie, i tak znów mówić począł:
— Ale chwalić Boga, że pan Zagłoba i pan Wołodyjowski zdrowi; myślałem, że ich Tatarzy ogarnęli… Siła[1057] my biedy razem przeszli… jeno mi ksiądz mówić zakazał… Ej, mój jegomość, myślałem, że już ich nigdy nie zobaczę, bo nas orda tak przycisnęła, że rady nijakiej nie było.
— Toś ty był z panem Wołodyjowskim i panem Zagłobą? Nic mi o tym nie wspominali.
— Bo i oni nie wiedzieli, czym ocalał, czym zginął…
— A gdzie to was orda tak przycisnęła?
— A za Płoskirowem[1058], w drodze do Zbaraża. Bo my, mój jegomość, daleko, aż za Jampol[1059], jeździli… jeno ksiądz Cieciszowski mówić zakazał…
Nastała chwila ciszy.
— Niechże wam Bóg zapłaci za wasze chęci i trudy — rzekł Skrzetuski — bo już wiem, po coście tam jeździli. Byłem i ja tam przed wami… na próżno…
— Ej, mój jegomość, żeby nie ten ksiądz… Ale to tak powiada: ja muszę z królem jegomością pod Zbraż jechać, a ty (powiada do mnie) pana pilnuj, jeno mu nie mów nic, bo dusza z niego wyjdzie.
Skrzetuski tak dalece rozstał się od dawna z wszelką nadzieją, że i te słowa Rzędziana nie wykrzesały w nim najmniejszej jej iskierki… Czas jakiś leżał nieruchomie, a wreszcie począł pytać:
— Skądżeś ty tu się wziął przy księdzu Cieciszowskim i przy wojsku?
— Mnie pani kasztelanowa sandomierska, pani Witowska, wysłała z Zamościa z oznajmieniem do pana kasztelana, że się w Toporowie z nim połączy… Mężna to jest pani, mój jegomość, i chce koniecznie przy wojsku być, byle się z panem kasztelanem nie rozłączać… Więc ja do Toporowa przyjechałem na dzień przed jegomością. Pani sandomierskiej rychło patrzyć… powinna by już być… ale cóż, kiedy on znowu z królem odjechał!…
— Nie rozumiem, jakżeś ty mógł być w Zamościu, kiedyś z panem Wołodyjowskim i panem Zagłobą za Jampol jeździł. Czemuś to do Zbaraża z nimi nie przyjechał?
— Bo widzi jegomość, jak nas orda wsparła, tak już nie było żadnej rady; więc oni się we dwóch całemu czumbułowi[1060] zastawili, a ja uciekłem i nie oparłem się aż w Zamościu.
— Szczęście, że nie zginęli — rzekł Skrzetuski — ale myślałem, żeś lepszy pachołek. Zali godziło ci się opuszczać ich w takiej opresji?
— Ej, mój jegomość, żeby to my byli sami, we trzech, pewno bym ja ich nie opuścił, bo mi się serce krajało, aleśmy we czworo byli… więc oni rzucili się na ordę, a mnie sami kazali… ratować… Żebym to ja był pewny, że jegomości radość nie zabije… bo to my za Jampolem… znaleźli… ale że ksiądz…
Skrzetuski począł patrzyć na pachołka i mrugać oczyma jak człowiek, który budzi się ze snu — nagle, rzekłbyś, zerwało się coś w nim, bo pobladł strasznie, siadł na łożu i krzyknął grzmiącym głosem:
— Kto z tobą był?
— Jegomość! hej, jegomość! — wołał pachołek przerażony zmianą, jaka zaszła w twarzy rycerza.
— Kto z tobą był? — krzyczał Skrzetuski i chwyciwszy za ramiona Rzędziana trząść nim począł i sam trząsł się jak w febrze, i gniótł pachołka w żelaznych rękach.
— To już powiem! — wołał Rzędzian. — Niech ksiądz robi, co chce: panna z nami była, a teraz jest przy pani Witowskiej.
Skrzetuski zesztywniał, zamknął oczy i głowa jego opadła ciężko na poduszki.
— Rety! — wołał Rzędzian. — Pewno jegomość ostatnią parę puścił! Rety, com ja uczynił!… lepiej mi było milczeć. O dla Boga! jegomość najdroższy, niech no jegomość przemówi… Dla Boga! słusznie ksiądz zakazywał… jegomość! hej, jegomość!…
— Nic to! — ozwał się wreszcie Skrzetuski. — Gdzie ona jest?
— Chwała Bogu, że jegomość odżył… Lepiej już nic nie powiem. Jest z panią kasztelanową sandomierską… rychło ich tu patrzyć… Chwała Bogu!… niech no już jegomość nie umiera… rychło ich tu patrzyć… my do Zamościa uciekli… i tam ksiądz oddał pannę pani Witowskiej… dla przystojności… że to w wojsku swawolnicy bywają… Bohun ją uszanował, ale o przygodę nietrudno… Siła[1061] ja miałem kłopotów, tylko żem to żołnierzom mówił: „Księcia Jeremiego krewna!…”, więc szanowali… Wydałem też na drogę niemało…
Skrzetuski znowu leżał nieruchomie, ale oczy miał otwarte, do pułapu wzniesione i twarz bardzo poważną — widać modlił się. Gdy skończył, zerwał się, siadł na łożu i rzekł:
— Szaty mi daj — i każ konie kulbaczyć[1062]!
— A gdzie to jegomość chce jechać?
— Szaty prędzej daj!
— Jakby jegomość wiedział, że wszelakiego ochędóstwa jest dosyć, bo i król przed odjazdem nadawał, i różni panowie nadawali. I trzy koniki bardzo foremne w stajni. Żebym to choć jednego takiego miał!… ale lepiej jeszcze jegomości poleżeć i wypocząć, bo siły w jegomości żadnej nie ma.
— Nic mi nie jest. Na konia mogę siadać. Na Boga żywego, pośpiesz się!
— Wiem ja to, że jegomościne ciało z żelaza — niechże i tak będzie. Tylko mnie jegomość przed księdzem Cieciszowskim obroni… Oto szaty tu leżą… lepszych i u bławatników ormiańskich nie dostanie… Niech się jegomość ubiera, a ja powiem, iżby polewki winnej przynieśli, bom też już sobie kazał księżemu słudze uwarzyć.
To rzekłszy Rzędzian zakrzątnął się koło strawy, a Skrzetuski począł spiesznie przywdziewać szaty zostawione w darze przez króla i panów. Tylko raz w raz chwytał pachołka w ramiona i cisnął go do wezbranej piersi, a zaś pachołek opowiadał mu wszystko ab ovo[1063], jako Bohuna, posieczonego przez pana Michała, ale już podleczonego, we Włodawie spotkał i jako się od niego o kniaziównie wywiedział i piernacz[1064] uzyskał. Jak potem poszli z panem Michałem i panem Zagłobą do waładynieckich jarów i ubiwszy wiedźmę i Czeremisa, kniaziównę uwieźli, a wreszcie jak wielkie spotykały ich niebezpieczeństwa, gdy przed wojskami Burłaja uciekali.