— To nie było konieczne — stwierdził Azirafal.

— Moje... — Crowley spojrzał na zegarek — uszanowanie — do­kończył melodyjnie. -Jesteśmy dwiema istotami nie z tej ziemi i chcielibyśmy prosić o kilka szczegółów dotyczących powszechnie znanych satanistów. - Uśmiechnął się chłodno do anioła i zapropo­nował: — Obudzę ją. A ty będziesz pytał.

— Cóż, skoro nalegasz... — odparł wolno anioł.

— Czasami najlepsze są stare, sprawdzone metody - stwierdził Crowley, a zwracając się do zahipnotyzowanej, zapytał: — Czy była pani tutaj zakonnicą jedenaście lat temu?

—Tak.

— A widzisz! - zawołał do Azirafala. - Wiedziałem, że się nie mylę.

— Masz diabelne szczęście, ot co — mruknął anioł.

— Nazywałaś się wówczas siostra Elokwencja albo coś w tym rodzaju.

— Złotousta - poprawiła Mary Hodges drewnianym głosem.

— I przypominasz sobie zapewne zdarzenie, kiedy to zamie­niano noworodki?

Mary zwlekała z odpowiedzią. Kiedy otworzyła usta, jej “tak" zabrzmiało głucho i tępo. Po raz pierwszy od jedenastu lat ktoś nagle dobrał się do starannie ukrytego zakamarka jej duszy.

— Czy jest możliwe, że zamiana nie została dokonana właściwie?

— Nie wiem.

Po chwili zastanowienia Crowley powiedział:

— Na pewno macie księgi parafialne. W każdym klasztorze mają księgi. Wszyscy prowadzą księgi. - Spojrzał na Azirafala z nie ukrywaną dumą. - To jeden z moich lepszych pomysłów.

— Tak, księgi - powtórzyła bezwiednie Mary.

— A gdzie one są? - zapytał słodko Azirafal.

— Zaraz po porodzie wybuchł pożar. Crowley jęknął i zamachał rękami.

— Cały Hastur! To w jego stylu. Można takiemu wierzyć? Zało­żę się, że uważał to za świetny pomysł.

— Czy pamiętasz jakieś szczegóły... znaki drugiego noworod­ka? - pytał Azirafal.

— Pamiętam.

— Powiedz, jakie.

— Miał takie śliczne nóżki i paluszki.

—Och... . · . .,

— I był taki słodki - dodała zamyślona.

Z zewnątrz dobiegło wycie syreny. Celny pocisk przerwał je w połowie. Anioł szturchnął Crowleya.

— Zbierajmy się, zaraz tu będzie czarno od glin, a ja poczuję się moralnie zobligowany do pomocy w przesłuchaniu. Zapytaj, czy nie przyjmowano innych porodów.

Ze schodów dobiegł tupot nóg.

— Zatrzymaj ich! - powiedział diabeł. - Potrzebuję jeszcze tro­chę czasu.

— Dość cudów na dzisiaj! Chcesz, żeby Góra coś zauważyła? Żeby przysłali tu na kontrolę Gabriela, bo nagle czterdziestu po­licjantów zapadło w słodką drzemkę?

— Dosyć, wystarczy. Jednak trzeba to było sprawdzić. A teraz wynośmy się stąd - ponaglił Crowley.

— Za trzydzieści sekund obudzisz się - powiedział Azirafal do pogrążonej w hipnotycznym śnie Mary. - Będziesz śniła najpięk­niejszy sen o...

— No dobrze, już dobrze - wzdychał Crowley. — Możemy iść/

* * *

Wyszli nie zauważeni. Policjanci byli zbyt pochłonięci wyłapywaniem nagrzanych adrenaliną kursantów-menedżerów, którzy gonili się z mordem w oczach. Trawnik na dziedzińcu był zorany kołami policyjnych radiowozów i kare­tek. Azirafal popchnął Crowleya do pierwszej z brzegu, lecz w tej samej chwili zaszumiał obok czarny bentley. Z altany i balkonu nie został kamień na kamieniu. Rozpłynęły się.

— Zostawiłeś biedaczkę w okropnym położeniu - stwierdził anioł.

— Tak sądzisz? - odparł Crowley, usiłując bez powodzenia roz­jechać jeża. - Zamówienia podwoją się, wspomnisz moje słowa. Jeśli tylko dobrze to rozegra, zrobi selekcję klienteli i znajdzie do­brego doradcę. Prawdziwa broń na kursie dla początkujących! Do­piero będą kolejki.

— Musisz być aż tak cyniczny?

— Muszę. Z natury rzeczy.

Po dłuższej chwili Azirafal odezwał się:

— Spodziewałeś się, że znajdziemy jakiś ślad, prawda?

— On nie zostawia śladów. Przynajmniej takich, na które mo­glibyśmy wpaść... Kamufluje się. Jak kameleon. Być może nieświa­domie. Jego moc izoluje go od aktywnych okultystów.

— Okultyści?

— No, ty i ja - wyjaśnił Crowley.

— Nie jestem żadnym okultystą. Anioły to nie okultyści, tylko istoty wyższe, nieziemskie.

— Nieważne - uciął Crowley zbyt zdenerwowany, żeby podjąć dyskusję w tej materii.

— Czy istnieje jakiś sposób odnalezienia go? - zapytał anioł.

—A skąd mogę wiedzieć? Szukaj. Przeszukaj mnie - odparł diabeł, wzruszając ramionami. — Myślisz, że mam jakieś doświad­czenie w tych sprawach? Przecież Armageddon jest tylko raz, no nie? Na eliminację błędów nie ma ani czasu, ani drugiej okazji. Nie możesz zrobić po prostu replay.

Anioł patrzył sztywno na krzewy migające za oknem.

— A było tak spokojnie... Jak TO się odbędzie?

— Do tej pory liczyła się jedynie zagłada termojądrowa, ale obecnie wygląda na to, że chłopaki się polubili.

— Zderzenie z asteroidem? Ostatnio bardzo modne. Gdzieś na Oceanie Indyjskim. Potężna chmura pary i popiołów i żegnajcie wszystkie wyższe formy życia!

— No, no... - Crowley metodycznie łamał ograniczenia pręd­kości. Wszystko schodziło mu z drogi.

— Aż ciarki przechodzą na samą myśl - dodał anioł grobowym głosem.

— Wszystkie wyższe formy życia skoszone za jednym zama­chem. Po prostu.

— To straszne.

— Zostaje tylko smród i fundamentaliści.

— Jesteś wstrętny.

— Przepraszam. Wymknęło mi się.

Patrzyli przed siebie na drogę.

— Może jacyś terroryści? — podjął Azirafal.

— Ale nie nasi.

— Ani nasi. Chociaż nasi są, rzecz jasna, bojownikami o wol­ność.

Z piskiem opon Crowley wjechał na obwodnicę.

— Wiesz co? Wyłóżmy karty na stół. Podam ci naszych, jeśli ty mi podasz swoich.

— Zgoda. Zaczynaj.

— Nie, ty pierwszy.

— Ale to ty jesteś diabłem.

— Tylko z nazwy, mam nadzieję.

Azirafal wymienił pięciu przywódców politycznych. Crowley podał sześciu. Trzy nazwiska powtórzyły się.

— A widzisz. Stale powtarzam, że ludzie to cwane sztuki. Nie można im ufać za grosz.

—Jednak nie wydaje mi się, żeby nasi coś knuli - stwierdził anioł. - Co najwyżej jakiś nieduży zamach terro... no, aktywny pro­test polityczny.

— Tak? — rzucił kąśliwie Crowley. — To znaczy nie jakiś bezsen­sowny masowy mord na stacji metra w godzinach szczytu, tylko cel­ne strzały snajpera do wybranych?

Azirafal nie podjął wyzwania. Zmieniając wątek zapytał:

— Jakie plany na dziś?

— Przespać się.

— Ty nie potrzebujesz snu. Ja zresztą też. Przecież diabeł nie śpi, a cnota zawsze czuwa.

— Normalnie tak. Ale ten diabeł ma dziwny zwyczaj od czasu do czasu przyłożyć głowę do poduszki.

Wpatrywał się w smugi reflektorów. Wkrótce nadejdzie taki czas, że nawet o krótkiej drzemce nie będzie mowy. Zwłaszcza gdy na Dole zorientują się, że osobiście odpowiada za zaginięcie Antychrysta. Zapewne odnajdą w kartotekach raporty o Inkwizycji. Na­stępnie wypróbują na nim każdą opisaną metodę z osobna, a po­tem wszystkie naraz.

Na chybił trafił wyjął ze schowka kasetę i wcisnął do odtwarza­cza. Może trochę muzyki...

... Belzebub has a devilput aside for me.

— Właśnie dla mnie? - wyszeptał ze stężałą twarzą. Wydał zduszo­ny krzyk i wcisnął wyłącznik.

Wciąż zamyślony Azirafal powiedział wolno:

— Można by wynająć kogoś, hm... z ludzi, żeby go odszukał.

— Co takiego? - gwałtownie zareagował Crowley.

— Ludzie są naprawdę dobrzy w odnajdywaniu innych ludzi. Mają kilka tysięcy lat praktyki. A to dziecko jest człowiekiem. Podob­nie jak... no wiesz... Dla nas jest nieosiągalny, ale może inny czło­wiek zdołałby... wyczuć go. Albo przynajmniej dostrzec to, czego my nie widzimy.

— To na nic! On jest Antychrystem! Ma podświadome mechani­zmy obronne. Nawet jeśli o tym nie wie. Nie dopuści, by ludzie za­częli cokolwiek podejrzewać. Przynajmniej na razie, dopóki nie nad­szedł czas. Wszelkie podejrzenia i insynuacje spłyną po nim jak wo­da po... no po tym, po czym zwykle spływa — dokończył chaotycznie.

— A masz chociaż jeden lepszy pomysł?