Изменить стиль страницы

– O ten zwariowany komunikat – odparł Browning, kręcąc głową. – Przesuwałem właśnie archiwalny materiał na temat Związku Radzieckiego, kiedy na ekranie wyskoczyło mi to.

Rowland pochylił się, odczytał słowa: PROCEDURA ZASTOSOWANIA SZKODY OSTATECZNEJ URUCHOMIONA. Skubnął szpakowatą bródkę.

– Szkody ostatecznej? – zdziwił się. – Nikt już nie używa takiego języka.

– Co to znaczy?

– To eufemizm. Z czasów zimnej wojny i Wietnamu. Kulturalny zwrot, oznaczający likwidację.

– Słucham?

– Czego was uczą w tym Yale? – odparł z uśmiechem Rowland. – “Szkoda ostateczna” to przeznaczenie kogoś na odstrzał, wyrok śmierci. Akcja w stylu Bonda.

– A, rozumiem – powiedział Barrett, rozglądając się po boksach. – Zgadnijmy, który z naszych szanownych kolegów zrobił mi ten kawał.

Głęboko zamyślony Rowland nie odpowiedział. Usiadł w jego fotelu i wpatrzył się w podkreślony numer akt, widniejący pod napisem. Podświetlił go, nacisnął enter i na ekranie pojawiły się szeregi cyfr.

– Jeżeli jest to kawał, to wyborny – mruknął. – Tego szyfru nie używano od czasów Allena Dullesa, dyrektora agencji po II wojnie światowej.

Włączył drukowanie i zaniósł kopię napisu do swojego boksu, a jego młodszy, nie wiedzący co o tym myśleć kolega podążył za nim. Po krótkiej rozmowie przez telefon Rowland wprowadził szyfr do komputera i zastukał w klawisze.

– Przesyłam kumplowi z sekcji deszyfracji – wyjaśnił. – To bardzo wiekowy szyfr. Przy dzisiejszych programach deszyfracyjnych odczyta się go w parę minut.

– Skąd się wziął? – spytał Browning.

– A co czytałeś, gdy pojawił się ten komunikat?

– Materiał archiwalny. Głównie raporty dyplomatyczne. Jeden z urzędników senackich potrzebował ich dla swojego szefa, który zasiada w komisji sił zbrojnych. Szukał wzorów zachowania się Sowietów, pewnie po to, żeby zwiększyć budżet obronny.

– A czego dotyczyły te raporty?

– Pochodziły od naszych agentów, adresatem był dyrektor CIA. Dotyczyły rozwoju sowieckiej broni atomowej. Znajdowały się w starych aktach, odtajnionych na polecenie Clintona.

– Ciekawe. A więc materiał ten był przeznaczony tylko do wglądu osób z najwyższych szczebli władzy.

– Bardzo możliwe. Ale o co chodzi z tą procedurą?

Rowland westchnął.

– Nie mam pojęcia, co pocznie agencja, kiedy takie stare konie jak ja pójdą na zieloną trawkę. Opowiem ci, jak działały te procedury w przypadku tajnych akcji za dawnych dobrych czasów. Przede wszystkim do ich uruchomienia potrzebna była zgoda, zwykle najwyższych czynników, sygnowana podpisami dyrektora CIA, Narodowej Agencji Bezpieczeństwa i szefów połączonych sztabów. Prezydenta w to oficjalnie nie wtajemniczano, aby w razie czego mógł zaprzeczyć, że coś wiedział. W polityce takie działania podejmuje się w reakcji na konkretne zagrożenie. Temu służyła procedura. Akcję przekuwano w rozkaz. Rozkaz dzielono na pewną liczbę zadań.

– To zrozumiałe. W ten sposób poszczególni wykonawcy znali tylko jego małe fragmenty. Dla zachowania tajemnicy.

– O, widzę, że jednak czegoś cię nauczyli u Eliasza Yale’a. Wszystkie tak przeprowadzone poronione plany, w rodzaju uziemienia Castra czy Irancontras, poniosły klęskę.

– Po co więc w ogóle takie procedury?

– Przede wszystkim po to, żeby ci ze szczytów władzy mogli się wyprzeć odpowiedzialności. Procedury takie były zwykle zawarowane dla najpoważniejszych akcji. W tym przypadku chodzi o mord polityczny. A to już poważna sprawa. Przyjęte jest, że głowy państw nie organizują zamachów na głowy innych państw ani członków własnego rządu. Byłby to zły precedens. Stąd wieloszczeblowość rozkazu. Pomyślanego tak, aby nie pozostawić żadnych odcisków palców. Tak, by nie można było wyśledzić rozkazodawców. Ale przed jego wykonaniem trzeba spełnić szereg określonych warunków.

– Podobny system bezpieczeństwa obowiązuje w bombowcach z bronią atomową. Dzięki temu, że jest kilka szczebli dowodzenia, do ostatniej chwili można odwołać atak.

– Coś w tym rodzaju. Podam ci inną analogię. Pojawia się zagrożenie. Pierwsza ręka sięga po broń. Zagrożenie rośnie. Druga ręka ładuje ją. Zagrożenie wzrasta. Trzecia ręka odciąga kurek. A kolejna naciska spust i zagrożenie znika. Wszystkie te kroki są konieczne, żeby broń wystrzeliła.

Browning skinął głową.

– Wszystko to rozumiem – powiedział – ale nie mogę się połapać, jak to cholerstwo znalazło się w moim komputerze.

– Może nie ma w tym aż tak wielkiej tajemnicy.

Rowland, któremu dni upływały zwykle na nudnej lekturze i analizowaniu gazet, z radością skorzystał z okazji, żeby ruszyć głową. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i wpatrzył w sufit.

– Z początku procedurę tę, prawdopodobnie podzieloną na części, zapisano na papierze. Później, gdy agencja się skomputeryzowała, zaszyfrowano ją i wprowadzono do bazy danych. Tkwiła tam przez dziesięciolecia, dopóki nie uaktywniono wszystkich mechanizmów koniecznych do jej uruchomienia. Wprawdzie wiadomość o tym powinna automatycznie dotrzeć do dyrektora agencji, ale akta tymczasem odtajniono, dlatego komputer nie mógł wiedzieć, że plik przeznaczony wyłącznie dla szefa CIA przeczyta jakiś skromny analityk.

– Fantastyczne – powiedział Browning. – Teraz musimy pogłówkować, co wprawiło pięćdziesięcioletni dokument w ruch. Wczoraj przeglądałem te same materiały. I nie było go wśród nich.

– A więc został uruchomiony w ciągu zeszłej doby. Chwileczkę… Zgłosiła się poczta e-mailowa. Rowland odczytał wiadomość: “Drogi Rowlandzie. Oto twoja wiadomość. Litości! Następnym razem przyślij coś trudniejszego”.

Zakodowane słowa na ekranie znaczyły po prostu “Szkoda w toku”.

– To zaszyfrowana odpowiedź zabójcy – wyjaśnił.

– Jestem ciekaw, kim była jego ofiara.

Browning pokręcił głową.

– Przeszłością nie musimy się martwić, niepokoi mnie przyszłość.

– Ależ Jack, przecież od zatwierdzenia tej procedury minęło pół wieku. Wszyscy zaangażowani w tę sprawę dawno nie żyją. I zabójca, i ofiara.

– Może tak, a może nie. – Rowland puknął palcem w ekran. – Tę odpowiedź wysłano teraz. A to oznacza, że zabójca wciąż żyje, podobnie jak jego ofiara. Przynajmniej na razie.

– To znaczy?

Rowland sięgnął do telefonu, a jego zwykle wesoła twarz śmiertelnie spoważniała.

– Dyrektor CIA nie odwołał rozkazu, więc wszedł on w drugą fazę. Zabójstwa. – Gestem powstrzymał Browninga od pytania. – Proszę z dyrektorem – warknął do słuchawki. – Tak, to pilna sprawa – dodał podniesionym głosem. – Cholernie pilna!

22

Strażacy już ugasili pożar i kiedy Zavala wrócił do biurowca, w którym mieściła się kancelaria Hanleya, właśnie się zwijali. Drogę przez zasieki z żółtej policyjnej taśmy utorował sobie legitymacją NUMA. Podstawił laminowaną kartę ze swoim zdjęciem pod nos śledczego i szybko schował ją do portfela. Wolał nie wyjaśniać, co przedstawiciel państwowej agencji oceanograficznej robi na miejscu katastrofy w San Diego.

Śledczy Connors, którego świadkowie poinformowali o helikopterze unoszącym się przy budynku i o dziwnym rozbłysku tuż przed eksplozją, nie wykluczał jednak, że wybuchło coś w środku. Zavala nie miał mu tego za złe. W końcu nie codziennie uzbrojone helikoptery atakowały miejscowe biurowce.

– Co z ranną? – spytał.

– Słyszałem, że w porządku – odparł Connors. – Dwóch gości wyciągnęło ją z biura, nim rozprzestrzenił się pożar.

Zavala podziękował mu i poszedł do następnej przecznicy, żeby złapać taksówkę. Kiedy podniósł rękę, żeby ją przywołać, do krawężnika podjechał czarny osobowy ford. Za kierownicą siedział Miguel Gomez. Agent FBI otworzył drzwiczki i zaprosił go do środka.

– Odkąd pojawił się pan z kolegą w naszym mieście, dużo się tu dzieje – powiedział Gomez, obrzucając go znużonym spojrzeniem. – Parę dni po waszej wizycie u mnie sprzątnięto Farmera i tę szuję. Nie zostalibyście kilka dni dłużej? Meksykańscy mafiosi i ich kumple zlikwidowaliby się sami, a ja nie miałbym co robić, co bardzo by mi dogadzało.